Przymknęłam się, dopiero kiedy otworzyłam drzwi i cichutko, na paluszkach przemieściłam się do kuchni. Bogini jedna wiedziała, że w tej sytuacji nie byłam w stanie ponownie zasnąć, a jajecznica na bekonie i tosty… Po prostu mniam, mniam. Jak to dobrze, że tę kuchnię znam jak własną kieszeń!
Przede wszystkim zajrzałam do szuflady zwanej przez wszystkich szufladą żarłokiem, ponieważ wrzucało się do niej wszystko i dlatego tylko tu można było znaleźć zapałki. A były niezbędne do zapalenia lampy naftowej, zwykle urzędującej na kuchennym stole.
– Mam was – szepnęłam, kiedy palce natrafiły w końcu na małe pudełko.
I zaraz potem omal nie umarłam ze strachu, bo to jest standardowa reakcja, kiedy nagle za plecami usłyszysz głos.
– Nie musiałaś szukać. Zapałki leżą koło lampy, twój ojciec tam je położył.
– Clint! Odbiło ci? Co ty tu, do cholery, robisz w tych ciemnościach?! – warknęłam, zapalając zapałkę. Migotliwy płomyczek oświetlił bardzo pogodną twarz i rękę nakierowującą kubek do ust. – Dlaczego nie zaszurałeś nogami, nie powiedziałeś, że tu jesteś, nie uprzedziłeś? – piekliłam się. – Wiesz, jak się przestraszyłam?!
– Jak bym szurnął czy coś burknął, tak samo byś się przestraszyła – odparł z żelazną logiką, czym jeszcze bardziej mnie wkurzył. – Ale siedziałem cicho, bo byłaś taka zaaferowana, że nie miałem sumienia cię rozpraszać.
– Czyżby?! – Chrząknęłam znacząco i skupiłam się na czynnościach bieżących, to znaczy zapaliłam lampę, przykręciłam knot i udałam się do lodówki, z której zaczęłam wyjmować jajka i w ogóle wszystko, co było mi potrzebne. – Clint, a dlaczego nie śpisz?
– A dlaczego ty nie śpisz?! – odparł bezczelnie, bo pytaniem na pytanie, no i zabrzmiało to ostro, choć koniec był łagodny: – Ostatnio nie miałaś lekko. Byłem pewien, że śpisz jak zabita.
– Do tej chwili spałam – poinformowałam, zajęta penetrowaniem szafek w poszukiwaniu odpowiedniej patelni i innego sprzętu.
– Spałaś? Shannon, a może miałaś ten swój szczególny sen? I dlatego odechciało ci się spać?
– No… miałam.
– Znów widziałaś ClanFintana?
– Nie… – Zapaliłam gaz i zaczęłam wykładać patelnię plastrami bekonu. Tak dla ścisłości, bardzo wieloma plastrami. – Tym razem po prostu polatałam sobie trochę i pogadałam z Eponą. Tylko trochę, to nie była długa rozmowa. Clint… – Spojrzałam na niego przez ramię. – Jak się domyślasz, będę smażyć jajka na bekonie. Dla wszystkich, oczywiście. Nie mów mi, że nie jesteś głodny!
– Oczywiście, że jestem. I bardzo mi się podoba, że to ty mnie nakarmisz.
Jednocześnie spojrzał mi prosto w oczy, w rezultacie jego wypowiedź stała się wypowiedzią z podtekstem.
Nic dziwnego, że natychmiast spojrzałam w bok.
– Shannon, co ci powiedziała Bogini?
– Och! – To, co mu powiedziałam, miało swój specjalny rytm, który nonszalancko wystukiwałam jajkami o brzeg miski. Wyglądało to tak: – Zło (jajko buch!) grasuje tutaj (jajko buch!) trzeba powstrzymać Nuadę (jajko buch!) pomogą ci sprzed wieków (jajko buch!) pomoże też szaman (jajko buch!) mam uwierzyć w siebie (jako buch!). – Jajek mogło być więcej, robiłam przecież ogromną jajecznicę dla trojga (wliczając tatę) głodnych ludzi, ale zostawmy takie szczegóły. Następnie przystąpiłam do czynności ciągłej, czyli ubijania jajek trzepaczką w wariackim tempie, dzięki temu dalsza część wypowiedzi była bardziej płynna: – Problem w tym, że z zasady wolę zła unikać. Poza tym nie mam bladego pojęcia, jak powstrzymać Nuadę, co to są „ci sprzed wieków” i kim jest ów szaman. A jeśli chodzi o wiarę, to wierzę święcie, że sobie z tym wszystkim absolutnie nie poradzę.
Bo fakt. I w tym momencie po prostu zachciało mi się ryczeć. Łzy napływały już do oczu, co wkurzało mnie jeszcze bardziej. A niech to! Wprawdzie poranne mdłości tym razem nie wchodziły do akcji, za to hormony i tak pracowały na najwyższych obrotach.
Czyli super.
Palce Clinta zamknęły się na mojej dłoni, uniemożliwiając dalsze, wręcz psychopatyczne operowanie trzepaczką. Nie tylko wziął mnie za rękę, lecz także przyciągnął mnie do siebie, opierając się podbródkiem o czubek mojej głowy.
– Shannon, nie jesteś sama. Jesteśmy tutaj i ja, i twój ojciec. We trójkę zawsze coś wymyślimy.
Zabrał mi miskę, odstawił na kuchenny blat i obrócił mnie, żebyśmy stanęli twarzą w twarz. Jedną rękę położył na moim ramieniu, palce drugiej wsunął pod podbródek, dzięki czemu musiałam unieść twarz i spojrzeć mu prosto w oczy.
– Jesteś Wybranką Bogini, Shannon. Nie zapominaj o tym – powiedział z należną powagą.
– Jestem. Epona też kazała mi o tym pamiętać.
– W takim razie, jeśli nie chcesz posłuchać Bogini, może posłuchasz mnie? – W ciemnych oczach zapaliły się wesołe iskierki. – Jestem przecież lustrzanym odbiciem twego męża, prawda?
Jakbym słyszała ClanFintana. Głos był łudząco podobny, nic więc dziwnego, że serce zdecydowanie przyśpieszyło, a moja odpowiedź, wypowiedziana szeptem, wypadła bardzo drżąco:
– Tak… jesteś…
Musiał wyczuć, że ze mną coś nie tak, bo natychmiast spoważniał, ale nie tylko, bo wyraźnie słyszałam, że jego oddech, podobnie jak moje serce, zdecydowanie przyśpieszył. Palce na moim ramieniu się zacisnęły, a palce drugiej dłoni wysunęły się spod podbródka, delikatnie przemknęły po moim policzku, po szyi, zaczęły delikatnie pieścić kark.
Nie, nie było mi to obojętne.
– Moja mała Shannon… – szepnął.
Będę nieskromna, ale powiem, jaki to był to szept. Lekko zachrypnięty i niewątpliwie pełen zachwytu. I gdy Clint szeptał, zarazem pochylał głowę i ustami szukał moich ust.
Pocałunek był z gatunku pośpiesznych, przelotnych, choć tylko pozornie, bo tak naprawdę zrobił wrażenie. W każdym razie na mnie, bo Clintowi nie wystarczył.
– Shannon, pozwól się pocałować – poprosił, odchylając głowę, żeby zajrzeć mi w oczy.
– Przecież… przecież już to zrobiłeś…
– Nie, ukochana. To nie był prawdziwy pocałunek – powiedział z uśmiechem. Choć nie, był to tylko leciutki uśmieszek, bardzo jednak wymowny. – Proszę, Shannon, pozwól się pocałować.
Oczywiście, że tego chciałam. Znów pragnęłam poczuć na moich ustach jego wargi, o których już wiedziałam, że są cudowne. Jakbym je doskonale znała… bo przecież znałam.
Skinęłam