W pustyni i w puszczy. Henryk Sienkiewicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Henryk Sienkiewicz
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
pan Tarkowski i Staś spędzili dwie noce na pustyni, przy ruinach Dine. Ale pierwszą owcę ukradli zaraz po odejściu strzelców Beduini, druga zaś zwabiła tylko kulawego szakala, którego położył Staś. Dalsze polowania musiały być odłożone, gdyż dla obu inżynierów nadszedł czas wyjazdu na rewizję robót wodnych prowadzonych przy Bahr-Jussef, koło El-Lahum, na południowy wschód od Medinet.

      Pan Rawlison czekał tylko na przybycie pani Oliwier. Na nieszczęście, zamiast niej przyszedł list od lekarza donoszący, że dawna róża na twarzy odnowiła się po ukąszeniu i że chora przez czas dłuższy nie będzie mogła wyjechać z Port-Saidu. Położenie stało się istotnie kłopotliwe. Zabierać z sobą dzieci, starą Dinah, namioty i całą służbę było niepodobna, choćby z tej przyczyny, że inżynierowie mieli być dziś tu, jutro tam, a mogli otrzymać polecenie dotarcia aż do wielkiego Kanału Ibrahima. Wobec tego, po krótkiej naradzie, postanowił pan Rawlison zostawić Nel pod opieką starej Dinah i Stasia oraz ajenta konsularnego włoskiego i miejscowego mudira (gubernatora), z którym się poprzednio poznał. Obiecał też Nel, której żal było rozstawać się z ojcem, że ze wszystkich bliższych miejscowości obaj z panem Tarkowskim będą wpadali do Medinet albo jeśli znajdzie się co godnego widzenia, wzywali dzieci do siebie.

      — Bierzemy z sobą Chamisa — mówił — którego w danym razie po was przyślemy. Dinah niech zawsze towarzyszy Nel, ale ponieważ Nel robi z nią wszystko, co jej się podoba, więc ty, Stasiu, czuwaj nad obiema.

      — Może pan być pewny — odpowiedział Staś — że będę pilnował Nel tak jak rodzonej siostry. Ona ma Sabę, a ja sztucer, więc niech kto spróbuje ją pokrzywdzić...

      — Nie o to chodzi — rzekł pan Rawlison. — Saba i sztucer nie będą wam z pewnością potrzebne. Ty bądź tak dobry i chroń ją tylko od zmęczenia, a zarazem uważaj, by się nie przeziębiła. Prosiłem konsula, aby w razie gdyby się czuła niezdrowa, wezwał zaraz z Kairu doktora. Chamisa będziemy tu przysyłali po wiadomości jak najczęściej. Mudir będzie was także odwiedzał. Spodziewam się przy tym, że nasza nieobecność nie potrwa nigdy długo.

      Pan Tarkowski nie szczędził także Stasiowi przestróg. Mówił mu, że Nel nie potrzebuje jego obrony, gdyż w Medinet jak również w całej prowincji El-Fajum nie ma ani dzikich ludzi, ani dzikich zwierząt. Myśleć o czymś podobnym byłoby rzeczą śmieszną i niegodną chłopca, który kończy niedługo rok czternasty. Więc ma być tylko troskliwy i uważny, nie przedsiębrać na własną rękę, a tym bardziej razem z Nel, żadnych wypraw, zwłaszcza zaś na wielbłądach, na których jazda bądź co bądź zawsze męczy.

      Lecz Nel słysząc to zrobiła tak smutną minkę, że pan Tarkowski musiał ją uspokajać.

      — Owszem — rzekł głaszcząc jej czuprynkę — będziecie jeździli na wielbłądach, ale przy nas albo ku nam, jeśli przyślemy po was Chamisa.

      — A samym nam nie wolno robić żadnych wycieczek, choćby tycich, tyciutkich? — pytała dziewczynka.

      I poczęła pokazywać na paluszku, o jak małe wycieczki jej chodzi. Tatusiowie w końcu przystali z warunkiem, że będą się odbywały na osłach, nie na wielbłądach — i nie do ruin, gdzie łatwo wpaść w jaką dziurę, ale po drogach na pobliskie pola i ku ogrodom położonym za miastem. Dragoman wraz z inną służbą Cooka miał dzieciom zawsze towarzyszyć.

      Po czym obaj starsi panowie wyjechali, ale wyjechali blisko, do Hamaret-el-Makta, tak że po dziesięciu godzinach wrócili na noc do Medinet. Powtarzało się to przez kilka dni z rzędu, póki nie zwiedzili robót najbliższych. Potem, gdy prace ich objęły dalsze, ale niezbyt jeszcze odległe okolice, przyjeżdżał w nocy Chamis i wczesnym rankiem zabierał Stasia i Nel do tych miasteczek, w których ojcowie chcieli im coś ciekawego pokazać. Dzieci spędzały większą część dnia z tatusiami, a pod zachód słońca wracały do Medinet, do namiotów. Bywały jednak dni, w których Chamis nie przyjeżdżał, i wówczas Nel, pomimo towarzystwa Stasia i Saby, w którym odkrywała coraz nowe przymioty, wyglądała z utęsknieniem posłańca. W ten sposób upłynął czas aż do święta Trzech Króli, na które obaj inżynierowie powrócili do Medinet.

      W dwa dni później wyjechali jednak znowu, zapowiedziawszy, że wyjeżdżają tym razem na dłużej i że prawdopodobnie dotrą aż do Beni-Suef, a stamtąd do El-Fachen, gdzie zaczyna się kanał tegoż nazwiska, idący daleko na południe wzdłuż Nilu.

      Wielkie też było zdziwienie dzieci, gdy trzeciego dnia koło jedenastej rano Chamis pojawił się w Medinet. Spotkał go pierwszy Staś, który poszedł na pastwisko przypatrywać się wielbłądom. Chamis rozmawiał z Idrysem i powiedział tylko tyle Stasiowi, że przyjechał po niego i po Nel i że natychmiast przyjdzie do namiotów oznajmić, dokąd z polecenia starszych panów mają wyruszyć. Chłopiec poleciał zaraz z dobrą nowiną do Nel, którą zastał bawiącą się z Sabą przed namiotem.

      — Wiesz! jest Chamis! — zawołał już z daleka.

      A Nel poczęła zaraz podskakiwać trzymając obie nóżki razem, jak czynią dziewczynki skaczące przez sznur.

      — Pojedziemy! pojedziemy!

      — Tak, pojedziemy, i daleko.

      — A dokąd? — spytała rozgarniając rączkami czuprynę, która jej spadła na oczy.

      — Nie wiem. Chamis powiedział, że za chwilę tu przyjdzie i powie.

      — To skąd wiesz, że daleko?

      — Bo słyszałem, jak Idrys mówił, że on i Gebhr ruszą z wielbłądami natychmiast. To znaczy, że pojedziemy koleją i zastaniemy wielbłądy tam, gdzie będą tatusiowie, a stamtąd będziemy robili jakieś wycieczki.

      Czupryna z powodu ciągłych podskoków pokryła znów nie tylko oczy, ale całą twarz Nel, a nóżki jej odbijały się tak od ziemi, jakby były z kauczuku.

      W kwadrans później przyszedł Chamis i pokłonił się obojgu:

      — Khanagé (paniczu) — rzekł do Stasia — jedziemy za trzy godziny pierwszym pociągiem.

      — Dokąd?

      — Do El-Gharak-el-Sultani, a stamtąd razem ze starszymi panami na wielbłądach do Wadi-Rajan.

      Serce zabiło Stasiowi z radości, ale jednocześnie zdziwiły go słowa Chamisa. Wiedział, że Wadi-Rajan jest to wielkie kolisko piaszczystych wzgórz wznoszące się na Pustyni Libijskiej na południe i na południowy zachód od Medinet, a tymczasem pan Tarkowski i pan Rawlison zapowiedzieli wyjeżdżając, że udają się w stronę wprost przeciwną, w kierunku Nilu.

      — Cóż się stało? — zapytał Staś. — To ojciec mój i pan Rawlison nie są w Beni-Suef, tylko w El-Gharak?

      — Tak im wypadło — odrzekł Chamis.

      — Ale przecie kazali pisywać do siebie do El-Fa-chen.

      — W tym liście pisze starszy efendi, dlaczego są w El-Gharak.

      I przez chwilę szukał przy sobie listu, po czym wykrzyknął:

      — Och, Nabi (proroku)! zostawiłem list w torbie przy wielbłądnikach. Polecę zaraz, póki Idrys i Gebhr nie odjadą.

      I pobiegł do wielbłądników, a tymczasem dzieci poczęły wraz z Dinah przygotowywać się do drogi. Ponieważ zanosiło się na dłuższą wycieczkę, więc Dinah zapakowała parę sukienek, trochę bielizny i cieplejsze ubranie dla Nel. Staś także pomyślał o sobie, a zwłaszcza nie zapomniał o sztucerze i ładunkach, mając nadzieję spotkać się wśród osypisk Wadi-Rajan z wilkami i hienami.

      Chamis wrócił dopiero po godzinie, tak spocony, zziajany, że przez chwilę nie mógł tchu złapać.

      — Nie znalazłem już wielbłądników — mówił — i goniłem za nimi, ale na próżno. Nic to jednak nie szkodzi, gdyż i list, i samych starszych efendich znajdziemy