Pan Wołodyjowski. Henryk Sienkiewicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Henryk Sienkiewicz
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
type="note">[105], to Jeziorkowska prawie jeszcze Drohojowską przewyższa.

      — Proszę, proszę! Ja sam się od pewnego króla Masagietów wywodzę, więc lubię o czyimś pokrewieństwie posłuchać.

      — Z tak wysokiego gniazda Jeziorkowska się znowu nie wywodzi, ale jeśli waćpan życzysz posłuchać... bo my tam w naszych stronach każdego domu na palcach możemy wyliczyć koligacje... Owóż ona jest krewna: i Potockich, i Jazłowieckich, i Łaszczów. Widzi waćpan, to było tak...

      Tu pani stolnikowa rozgarnęła fałdy sukni i usadowiła się wygodniej, aby żadnej w ulubionym opowiadaniu nie znaleźć przeszkody; rozstawiła palce jednej dłoni, a wskazujący drugiej przygotowała do liczenia dziadków i babek, po czym zaczęła:

      — Córka pana Jakuba Potockiego, Elżbieta, z drugiej jego żony, Jazłowieckiej, wyszła za pana Jana Smiotanko, chorążego podolskiego...

      — Zakonotowałem! — rzekł Zagłoba.

      — Z tego małżeństwa urodził się pan Mikołaj Smiotanko, takoż chorąży podolski.

      — Hm! Piękna godność!

      — Ten był żonaty pierwszy raz z Dorohostaj... Nie! Z Rożyńską... Nie! Z Woroniczówną... Bodajże cię! Zapomniałam!

      — Wieczny jej pokój, jakkolwiek się nazywała! — rzekł z powagą Zagłoba.

      — A drugi raz ożenił się z Łaszczówną...

      — Tum go czekał! Jakiż był tego małżeństwa effectus?

      — Synowie im pomarli...

      — Każda radość krucha w tym świecie...

      — A z czterech córek najmłodsza, Anna, poszła za Jeziorkowskiego, herbu Rawicz, komisarza do rozgraniczenia Podola, któren był potem, jeśli się nie mylę, i miecznikiem podolskim.

      — Był, pamiętam! — rzekł z całą pewnością Zagłoba.

      — Z tego małżeństwa, widzisz waćpan, rodzi się Basia.

      — Widzę i to przy tym, że się w tej chwili z Ketlingowego szturmaka[106] przymierza.

      Jakoż Drohojowska i mały rycerz zajęci byli rozmową, a panna Basia mierzyła sobie dla rozrywki ze szturmaka ku oknu.

      Pani Makowiecka poczęła się na ten widok trząść i piszczeć.

      — Waćpan sobie nie wyimaginujesz, co ja mam z tą dziewczyną! Czysty hajdamaka[107]!

      — Żeby wszyscy hajdamakowie byli tacy, zaraz bym do nich przystał!

      — Jej nic w głowie, jeno oręż a konie, a wojna! Raz wyrwała się z domu na polowanie na kaczki, z guldynką[108]. Zalazło to gdzieś między trzciny, aż tu patrzy: trzciny się rozsuwają i co widzi?... Głowę Tatarzyna, który trzcinami pod wieś się przekradał... Inna byłaby się przestraszyła, a ta bieda kiedy nie gruchnie z guldynki. Tatarzyn chlup w wodę! Na miejscu, imainuj[109] sobie waćpan, go położyła... i czym?... kaczym śrutem...

      Tu pani Makowiecka poczęła się znów trząść i chychotać nad przygodą Tatarzyna, po czym dodała:

      — I co prawda, ocaliła nas wszystkich, bo cały czambulik szedł; ale że wróciwszy narobiła alarmu, więc mieliśmy czas z czeladzią w lasy uskoczyć! U nas tak ciągle!...

      Twarz Zagłoby oblała się takim zachwytem, że aż oko na chwilę przymrużył, za czym zerwał się, poskoczył do dziewczyny i nim się opatrzyła, pocałował ją w czoło.

      — To od starego żołnierza za tego Tatarzyna w trzcinach! — rzekł.

      Panienka potrząsnęła zamaszyście swoją płową czupryną.

      — Co? zadałam mu bobu! — zawołała swym świeżym, dziecinnym głosikiem, który tak dziwnie brzmiał wobec sensu jej słów.

      — Mójże ty hajduczku najmilszy! — rzekł rozrzewniony Zagłoba.

      — Ale co tam jeden Tatar! Waćpanowieście tysiącami ich nasiekli, i Szwedów, i Niemców, i Węgrzynów Rakoczego. Co ja tam przy waćpanach znaczę, przy takich rycerzach, jakich drugich w całej Rzeczypospolitej nie masz. Wiem doskonale! oho!

      — Będziem cię uczyć szabelką robić, kiedy masz taki animusz. Ja już trochę przyciężki, ale Michał to także mistrz.

      Panienka na taką propozycję aż podskoczyła w górę, następnie pocałowała w ramię pana Zagłobę i dygnęła małemu rycerzowi mówiąc:

      — Dziękuję za obietnicę! Już trochę umiem!

      Ale Wołodyjowski cały był zajęty rozmową z Krzysia Drohojowską, więc odpowiedział z dystrakcją:

      — Co tylko waćpanna rozkażesz!

      Zagłoba z rozpromienionym obliczem przysiadł się znów do pani stolnikowej latyczowskiej.

      — Moja mościwa dobrodziejko — rzekł. — Wiem ja to dobrze, jako bakalie tureckie są wyborne, bom długie lata w Stambule przesiedział, ale i to wiem także, że właśnie jest siła na nie łakomych. Jakże się to stało, że się na tę dziewczynę nikt dotąd nie złakomił?

      — Dla Boga! nie brakło takich, którzy się obydwom zalecali. A Baśkę to nazywamy, śmiejąc się, wdową po trzech mężach, bo naraz trzech godnych kawalerów puściło się do niej w zaloty: pan Świrski, pan Kondracki i pan Ćwilichowski. Wszystko szlachta z naszych stron i posesjonaci, których koligacje mogę także dokładnie waćpanu wymienić.

      To rzekłszy pani stolnikowa rozstawiła już znowu palce lewej ręki i przyładowała wskazujący prawej, lecz Zagłoba spytał co prędzej:

      — I cóż się z nimi stało?

      — Wszyscy trzej na wojnie dali gardła, dlatego też to i Baśkę zowiemy wdową.

      — Hm! A ona jakże to przeniosła?

      — Widzi waćpan, to u nas codzienna rzecz i rzadko kto, późnego wieku doszedłszy, własną śmiercią schodzi. Mówią nawet u nas, że i nie wypada inaczej szlachcicowi jak w polu. Jak Baśka to przeniosła? Pochlipała trochę, nieboga, a najwięcej w stajni, bo już jak jej co dolega, to ona zaraz do stajni! Poszłam kiedyś za nią i pytam: „Po którym płaczesz?” A ona na to: „Po wszystkich trzech!” Z tego responsu zaraz zmiarkowałam, że żadnego sobie po szczególe nie upodobała... I tak myślę, że mając głowę czym innym zaprzątniętą, wcale ona jeszcze woli bożej nie czuje; Krzysia więcej, ale Baśka chyba jeszcze nic!...

      — Poczuje! — rzekł Zagłoba. — Mościa dobrodziejko! My to najlepiej rozumiemy! Poczuje, poczuje!...

      — Takie nasze przeznaczenie! — odpowiedziała pani stolnikowa.

      — Otóż to właśnie! Z ust mi to waćpani wyjęłaś!

      Dalszą rozmowę przerwało zbliżenie się młodszej kompanii.

      Mały rycerz bardzo był już ośmielony do panny Krzysi, a ona, widocznie przez dobroć serca, zajmowała się nim i jego smutkiem tak, jak lekarz zajmuje się chorym. I może właśnie dlatego więcej okazywała mu życzliwości, niż pozwalała na to ich krótka znajomość. Ale że pan Michał był bratem stolnikowej, a panienka krewną jej męża, więc nikogo to nie dziwiło. Baśka natomiast została jakoby na uboczu i tylko pan Zagłoba zwracał na nią ustawiczną uwagę. Lecz zresztą było jej to widocznie wszystko jedno, czy się kto nią zajmował, czy nie. Z początku spoglądała z podziwieniem na obydwóch rycerzy, ale z równym podziwieniem przypatrywała się i cudnej Ketlingowej broni porozwieszanej na ścianach. Potem zaczęła trochę


<p>106</p>

szturmak — tu: broń palna z rozszerzoną u wylotu lufą używana w XVII i XVIII w. w Europie.

<p>107</p>

hajdamak a. hajdamaka (daw.; z tur. hajdamak: napadać, grabić) — zawadiaka, hultaj, łobuz; Kozak; powstaniec kozacki, czyli uczestnik hajdamaczyzny, ruchu chłopskiego przeciw uciskowi szlachty polskiej na Ukrainie w XVIII w.

<p>108</p>

guldynka — rodzaj broni myśliwskiej, strzelba kulowa, gwintowana używana w XVII i XVIII w.

<p>109</p>

imainować a. imaginować (z łac. imaginare) — wyobrażać sobie.