– Jedzenie gotowe. Powinieneś przyjść.
– Opowiadałem ci już kiedyś, że miałem brata?
Manolis potrząsnął głową.
– I trzy siostry. Christinę, Elenę i Athinę.
Ojciec wywoływał w nim lęk. Rozmawiał z nim, jakby go tu nie było, a o swoim rodzeństwie nigdy dotąd nie wspominał.
– Nosisz po nim imię, Manolis, a Christina po mojej starszej siostrze. Oni wszyscy nie żyją. Dałem swoim dzieciom imiona po zmarłych.
Manolisa ogarnął strach i mocno go trzymał. Zamiast przyprowadzić mamę, tkwił w miejscu. Co się dzieje z tatą? Jacy zmarli?
– Ach, nic nie szkodzi – powiedział w końcu, bo coś powiedzieć musiał. – Nie ma przecież tylu imion, żeby każdy mógł mieć swoje tylko dla siebie.
– Chcesz wiedzieć, co się z nimi stało? – Babás jakby pytał wiatru, ale Manolis wiedział, że pytanie skierowane było do niego.
Wszystko w nim krzyczało, że nie! Ale to się z niego nie wydostało. Więc w milczeniu pokręcił głową, tylko że niestety ojciec tego nie widział i zaczął mówić, najpierw co chwila przerywając, a potem coraz szybciej.
– To był taki dzień jak dzisiaj. Gorący, migoczący, zalany słońcem. Przed południem przeszli przez wieś, a my cieszyliśmy się, że poszli dalej, ale po południu wrócili. Pojawili się u nas w pięciu i mama krzyknęła, że mamy się schować. Do dziś nie mam pojęcia, skąd wiedziała. Ci mężczyźni wyglądali tak spokojnie, wręcz nieszkodliwie, z tymi swoimi bladymi twarzami i gładko ogolonymi policzkami. W ogóle nie było po nich widać… – Babás otarł sobie oczy dłonią. – Pobiegliśmy więc i schowaliśmy się. Ale Manolis, mój brat… Znaleźli go i zaciągnęli za nogi i ręce na podwórze. Krzyczał, szarpał się, kopał. Przecież miał tylko sześć lat. Był taki mały… Jeszcze dziecko. Jeden z nich stanął przed nim, przytrzymał go sobie między nogami i przyłożył dłoń od tyłu do czoła. Rozumiesz? Do czoła, jakby miał gorączkę. Widziałem to. Na własne oczy. Wszystko widziałem. Jak unieruchamia mojego brata między nogami, jak przykłada mu dłoń do czoła, a potem odchyla do tyłu jego głowę. Jednym ruchem noża przeciął mu gardło od lewej do prawej. Trysnęła krew. Mój brat opadł na kolana i krzyczał, krzyczał, aż jego krzyki utonęły we krwi. Krew, wszędzie była krew. Widziałem to. Tymi oczami. Tymi oczami! Najchętniej bym je sobie wyłupił!
Babás zerwał się i cisnął butelkę z piwem między fale. Manolisa ogarnął lęk, że ojciec rzeczywiście wyłupie sobie oczy, i otrząsnął się z odrętwienia.
– Nie, tato! – zawołał. – Nie. Nie możesz tego zrobić!
– Dałem wam imiona po zmarłych.
– To nie szkodzi, babás. Nie szkodzi.
Jedną dłonią pociągnął ojca za rękę, a drugą otarł sobie smarki i łzy. Byłoby pięknie, gdyby tak samo mógł wymazać tamte straszne słowa. Ale one tam były i stały się obrazami. Obrazami, których nie był świadkiem, lecz teraz je widział. Zupełnie jakby ojciec rzeczywiście wyłupił sobie oczy i wcisnął je w jego czaszkę.
– Nie szkodzi, naprawdę nie szkodzi. Jedzenie gotowe. Musimy iść. Mama czeka.
Wiatr uderzył gałęzią w okno i Manolis odwiesił fotografię z powrotem na ścianę.
To było dawno temu. Naprawdę dawno. I nie miało już znaczenia.
===bFRiUWJRYld4SX9Nfkt/THtJcF8zRzVqUmtZalNjUGRSch5qGEd/RnRHfk59SX8=
Vera wyjeżdżała właśnie ruchomymi schodami ze stacji metra Schwanthalerhöhe, gdy zadzwoniła Anita, żeby zapytać, jak poszła rozmowa z Viktorem Brachtem.
– Nie za dobrze. Nie widzi mnie w waszej gazecie. Jego zdaniem zbyt długo zajmowałam się tematyką kobiecą.
– Szkoda. Wpadniesz na drinka i słowa pociechy?
Anita mieszkała parę domów od Very. Rzut beretem, ale w tym momencie Vera wolała być sama.
Gdy po chwili weszła do swojego mieszkania, wciąż była wściekła. Na Brachta, ale też na samą siebie. Śpiew pod prysznicem. Jak mogła mu podać taką piłkę? Z kuchni dobiegały na korytarz muzyka i zapach jedzenia. Tom był w domu i gotował. Vera pomyślała, że może lepiej było nie dawać mu klucza. Nie zawsze przestrzegał zasady, by informować ją, że zamierza wpaść. Była szczęśliwą rozwódką, która ceni sobie wolność, a w tak złym humorze jak w tej chwili tym bardziej wolałaby być sama.
W korytarzu stał stary skórzany fotel, który kupiła na pchlim targu na pierwszym roku szkoły dziennikarskiej w Hamburgu i który towarzyszył jej od tamtej pory. Opadła na niego i zsunęła czółenka.
Tom wyszedł z kuchni, przynosząc ze sobą zapach pieczonego kurczaka i dźwięki trąbki Milesa Davisa.
– Cześć. Tak mi się wydawało, że przyszłaś. – Nachylił się ku niej i ją pocałował. – Jak spotkanie z Brachtem?
– Nic z tego.
– Och, przykro mi. Choć można się było tego spodziewać.
Oczywiście tego ostatniego komentarza nie mógł sobie darować. Przełknęła odpowiedź, że zapewne wiedział to od samego początku i właściwie ucieszył się, że miał rację.
Tom był szefem kadr w dużej firmie ubezpieczeniowej i doskonale znał się na obsadzaniu stanowisk. Wyjaśnił jej, że jej profil nie odpowiada zwalnianemu stanowisku. Mimo to nie mogła przepuścić takiej okazji i sparzyła się tak, jak to przewidział. Jeden zero dla niego. Jednak nie lubiła rozpatrywać łączącej ich relacji w kategoriach konkurencji.
– Mimo wszystko spróbowałam.
Wsunęła baleriny i poszła za nim do małej kuchni z kuchenką z dwoma zepsutymi palnikami i lodówką, która była niemal tak stara jak skórzany fotel, a zużywała tyle prądu, że Vera powinna jak najszybciej wymienić ją na nową, tylko że brakowało jej na to pieniędzy. Ledwo jej starczało. Najwyższa pora rozważyć propozycję Margot. Jako redaktor naczelna wreszcie zarabiałaby więcej, a z kąta „tematyka kobieca” i tak się już nie wydostanie. Trzeba być pragmatycznym. Nawet jeśli to boli.
– Mm… Ładnie pachnie.
– Pierś kurczaka pod musztardowo-cebulową skorupką. Potrzebuje jeszcze dwudziestu minut. Może najpierw sałatka z bagietką i kieliszek prosecco?
Prosecco nie mogła odmówić. Po jednym kieliszku złość na Brachta wyparowała, a po drugim ulotniła się także złość na samą siebie. Na scenę za kiepsko. Najwyżej pod prysznicem. Miała ochotę samej sobie wymierzyć policzek.
Tom podał aperitif i szykował sałatkę. Vera jadła bagietkę i powoli opróżniała kieliszek, przyglądając się mu. Był bardzo wysportowany. Atletyczna figura, gęste włosy, wśród których pojawiły się pierwsze siwe pasma. Szerokie ramiona, wąskie biodra. Wyglądał teraz – tuż przed pięćdziesiątką – lepiej niż na zdjęciach, na których miał trzydzieści lat. Był ambitny, dowcipny, hojny i lubił relaksować się po stresującym dniu pracy, gotując.
Wsunął właśnie naczynie do zapiekanek do piekarnika i odwrócił się do niej.
– Opowiadałem ci już, że Gunnara przenoszą do Lipska? Ma odpowiadać za produkcję w nowej fabryce.
Gunnar