Rozglądał się intensywnie za mieszkaniem, do którego mógłby przewieźć swoje rzeczy, ale nic mu nie odpowiadało. W końcu sprawą zajęła się Monika i znalazła mu lokum na Powiślu, blisko swojej galerii.
Lutek i Witek pomogli w przeprowadzce. Od tej pory Dima codziennie przesiadywał w galerii i pił niesłodzoną kawę pół na pół z mlekiem. Monika szybko się zorientowała, że jego związek z Katarzyną należy do przeszłości, i nie mogła zaprzeczyć, że ją to cieszy. Z myślą o Dimie kupiła nawet duży profesjonalny włoski ekspres, który zaczął też ściągać nowych klientów.
Pewnego dnia Dima zaproponował, że chciałby wejść z nią w spółkę i solidnie doinwestować galerię MiniMidiMax.
Zrobiłby to, gdyby tylko się zgodziła. Wiedziała, że on wcale nie ma do tego serca, tylko nieudolnie stara się dać jej wsparcie w trudnych chwilach i wypełnić pustkę. Tak przynajmniej można było sądzić.
W rzeczywistości nie miał żadnych konkretnych planów na przyszłość, tym bardziej że wciąż obejmował go zakaz wyjazdu za granicę. Musiał się też opiekować Józefem, który nie zaaklimatyzował się w nowym ośrodku Złote Brzozy w Konstancinie i ciągle wszczynał awantury. Wszędzie widział szpiegów, złodziejki, NKWD i Dima nieustannie był wzywany na dywanik do dyrektora.
Męczył się coraz bardziej i z trudem ukrywał frustrację. Ale nie przed Moniką, która sama przeszła załamanie psychiczne. Wiedział, że wypadłby żałośnie. Dużo rozmawiali przy kawie. Wiedzieli, że tak naprawdę tylko oni sami mogą pomóc sobie nawzajem. To był rodzaj terapii, chociaż unikali wspomnień i nie używali słów naznaczonych piętnem przeszłości.
Któregoś dnia Dima powiedział, że całe życie człowieka składa się wyłącznie ze wspomnień, ale czasem trzeba zapomnieć. I od tej pory oboje kierowali się tą myślą, choć nigdy jej nie powtarzali. Wystarczyła im zwykła obecność i rozmowa o broni albo sztuce. Z lekkim oporem Dima dał się namówić na odwiedzenie strzelnicy. Myślał, że w ten sposób pomaga Monice wyjść z depresji, a ona – że leczy jego frustrację. W końcu spostrzegli, że chodzą tam coraz częściej i sprawia im to zwykłą przyjemność.
Kiedy premier Bolecki wrócił do władzy, prokurator Walerian Farbiarz bezceremonialnie zaproponował Dimie współpracę w dochodzeniu przeciwko pułkownikowi Romanowi Leskiemu. W zamian obiecał mu szybkie zwolnienie ze służby, godziwą emeryturę i umorzenie jego wątku w sprawie.
Dima po raz pierwszy w życiu był celem tak prymitywnego werbunku. Parsknął śmiechem, aż opluł rumianą twarz prokuratora. Nie przeprosił, bo nie czuł się winny, raczej sprowokowany. Pomyślał tylko z rozbawieniem, że w prokuraturze powinni w czasie przesłuchania podawać wodę, a nie kawę.
– To co mam powiedzieć moim przełożonym? – Farbiarz spokojnie wytarł twarz i okulary. Wyglądał jak gimnazjalista prymus. – Sam pan rozumie, że los pana Leskiego i tak jest przesądzony. Mamy już zebrane wystarczające dowody, by postawić mu zarzuty. Jeżeli zdecyduje się pan nam pomóc, być może znajdziemy jakieś nowe rozwiązanie… mniej bolesne dla niego.
– O losie pułkownika Leskiego zadecyduje chyba sąd? Pyta mnie pan oficjalnie, jako prokurator? Czy jako kto, bo nie bardzo rozumiem… – Dima zmrużył oczy.
– Skąd! To propozycja jak najbardziej nieformalna… no… poza protokołem. Kto jak kto, ale pan w swoim życiu z pewnością nieraz stawał wobec takiego wyboru, a pewnie jeszcze częściej stawiał innych. – Prokurator uśmiechnął się, nieudolnie udając ironię. – Aha! – Spojrzał do notatek. – Pan zajmuje w Atenach mieszkanie służbowe, prawda?
– Mieszkanie jest zapisane na mnie i ja je kupiłem.
– Ale to jest mieszkanie służbowe?
– Niech pan pyta na Miłobędzkiej, jeśli ma pan taką informację. Nie jestem upoważniony, by z panem na ten temat rozmawiać. Nie zostałem zwolniony z tajemnicy państwowej. Proszę się zwrócić do szefa AW.
– Ach, tak… – zamruczał pod nosem prokurator Walerian Farbiarz. – Czyli odmawia pan współpracy?
– O jakiej współpracy pan mówi? – zapytał spokojnie Dima. – Co łączy moje mieszkanie ze sprawą pułkownika Leskiego? Przyszedłem tu na wezwanie, jako świadek, i nie zauważyłem, by pan coś protokołował. Składa mi pan za to jakieś podejrzane oferty, coś insynuuje, próbuje szantażować. Albo przystąpi pan do formalnego przesłuchania, albo wychodzę.
Prokurator Farbiarz podniósł okulary na czoło i wychylił się do tyłu, z rękami założonymi na piersi. Zaczął się wpatrywać w Dimę, jakby chciał mu powiedzieć: „Wykończę cię, szmato”. Wyglądało, że dobrze przećwiczył tę pozę, wypadł jednak groteskowo i Dima znowu musiał stłumić śmiech. Zdawał sobie jednak sprawę, że sytuacja jest groźna. Prokurator nie miał pojęcia, jak się werbuje ludzi, i tym samym się zdekonspirował. Ale może o to mu chodziło – pomyślał Dima.
Pętla wokół Romana zaciskała się coraz bardziej. Widać było, że determinacja Boleckiego przybiera na sile i nie zamierza odpuścić. Prokurator po raz pierwszy oświadczył, że ma mocne materiały, by postawić zarzuty, ale Dima wiedział, że to blef. Leski był największym wrogiem Boleckiego, nocną zmorą, obsesją, która nie pozwala mu spokojnie zasnąć. I to właśnie było najgorsze, bo nieprzewidywalne.
Dlatego Farbiarz niemal wprost zaproponował Dimie wymianę mieszkania w Atenach, wartego dwieście tysięcy euro, na materiały obciążające Leskiego. To była jednak pusta pętla, bo na Romana nie było żadnych materiałów, a mieszkanie na Pindarou było formalnie własnością Dimy. Wprawdzie kupione za pieniądze CIA, ale zgodnie z prawem. Agencja w żaden sposób nie mogła go odzyskać wbrew woli Dimy. Gotów był je zwrócić w całym pakiecie odcinania ogona, ale teraz zmienił zdanie.
Popatrzył na bezczelną twarz Farbiarza i postanowił, że nie będzie mu ułatwiał zadania. Niech szef AW, pułkownik Wesołowski, transfer premiera z kontrwywiadu wojskowego, wysili się i spróbuje odzyskać mieszkanie. Roman doskonale to przewidział. Mówił, że Bolecki i Wesołowski nie ścierpią, by Dima zatrzymał sobie mieszkanie w Atenach, i za wszelką cenę spróbują coś na tym ugrać. „A to będzie dobra okazja do przejęcia inicjatywy” – zakończył.
Dima pomyślał, że powinien się skontaktować z Marią. Kiedy złożył raport o zwolnienie, zadzwoniła do niego i zaprosiła na kolację do restauracji. To było miłe spotkanie przy libańskim winie. Nie wspominali tego, co się zdarzyło w Baku, ale oboje doskonale wiedzieli, że właśnie wtedy połączyła ich przyjaźń. Na zakończenie Maria zadeklarowała, że może na nią liczyć, i wręczyła mu kartkę z nazwą komunikatora internetowego, hasłem do ściągnięcia aplikacji i kodem dostępu. „Ten jest bezpieczny – powiedziała. – Dam znać, gdy przestanie być, ale i tak wymieńcie cały sprzęt”.
Dima zrozumiał, że Maria Gerber, naczelnik WBW, jest po jego stronie. Nie mógł mieć lepszego sojusznika w AW, bo to ona nadzorowała wewnętrzne postępowanie dotyczące Sekcji i współpracę z prokuraturą.
Sytuacja dojrzała – pomyślał, patrząc na Farbiarza.
– Zrobi pan, co uzna za słuszne – odezwał się oschle prokurator. – Kiedyś być może zechce pan wyjechać do jakiegoś ciepłego kraju i jak mniemam, zapewne będzie nim Grecja, więc mieszkanie w Atenach się przyda.
– Widzę, że nic pan nie pojmuje – rzucił Dima i podniósł się do wyjścia. – Rozumiem, że nie ma pan do mnie więcej pytań.
– Mam