– Sprawdzi co?
– Jak to co? Obiekt, który zauważyłeś, nie jest gwiazdą ani planetą. Porusza się ruchem jednostajnie przyśpieszonym… – Niespodziewanie spojrzał na mnie podejrzliwie. – Oczywiście wiesz z lekcji fizyki, jaki ruch nazywamy ruchem jednostajnie przyśpieszonym, uczniu?
– Eee… Taki, jakim właśnie porusza się ten obiekt – odparłem sprytnie. Czasem miewam podobne przebłyski inteligencji.
– Tak, tak… W rzeczy samej… – Profesor Rozczochrany pokiwał w roztargnieniu głową i wznowił swój niecierpliwy marsz wzdłuż pomieszczenia. – Sam przyznasz, że to niespotykane, uczniu. Komety, a tym bardziej meteory, tak się nie zachowują.
W zaistniałej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak się z nim zgodzić.
A potem zadzwoniła moja mama z pretensjami, gdzie się podziewam, i musiałem wracać do domu. Szkoda, bo podobno pięć minut po moim wyjściu oddzwonił Kwadratowe Okulary i to wtedy tak naprawdę wszystko się zaczęło.
Ale – jak się później okazało – byłem do tej gwiazdy niegwiazdy już na zawsze przypisany. Jak mówią: co się odwlecze, to nie uciecze.
***
Następny dzień był wolny od szkoły, więc mogłem pospać dłużej. Gdy wreszcie wstałem i, ziewając, wyszedłem ze swojego pokoju, rodzice oglądali telewizję. Już samo to było dziwne – z rana nigdy nie włączali telewizora – ale powieka opadła mi ze zdumienia dopiero wtedy, gdy zorientowałem się, na co patrzą.
Na ekranie kilkunastu reporterów otaczało Profesora Rozczochranego w towarzystwie Kwadratowych Okularów. Ich przyprószone siwizną okazałe czupryny wyróżniały się wśród tłumu.
– Tak naprawdę odkrycia nie dokonaliśmy my, lecz podopieczny pana Profesora, członek szkolnego Koła Miłośników Astronomii – przemawiał do podsuwanych zewsząd mikrofonów Kwadratowe Okulary.
– To bardzo uczynny i zdolny uczeń – potwierdził Profesor Rozczochrany. – Niezwykle otwarty umysł.
– O czym oni mówią? – wydukałem.
Tata obejrzał się.
– Ach, wstałeś wreszcie…
– Cicho! Słucham! – uciszyła go mama.
Tata przeszedł na szept:
– Siadaj z nami – wymamrotał. – To bardzo ciekawe. Statek obcej cywilizacji zmierza ku naszej planecie ruchem pośpiesznym.
– Jednostajnie przyśpieszonym – poprawiła go mama, nie odrywając wzroku od ekranu. – Poza tym to już nieaktualne. Przed godziną zauważono rozbłysk, jakby coś wybuchło na pokładzie. Od tego czasu obiekt zwalnia. Najwyraźniej hamuje, zbliżając się ku nam z każdą chwilą. Chwilami zbacza z kursu, jakby coś nie działało prawidłowo, ale zaraz na niego wraca.
– A wszystko to odkrył chłopiec w twoim wieku – podsumował tata. – Wyobrażasz sobie?
– Nie wszystko – sprostowała mama. – Ten chłopiec dostrzegł tylko obiekt przez teleskop. Ale i tak musi być z niego mały geniusz – przyznała.
Brzmiało nieźle. Choć słowo „mały” chybabym jednak wygumkował.
– To ja, mamo – powiedziałem.
– Co?
– Ja jestem tym chłopcem od teleskopu. To dlatego wczoraj wróciłem tak późno. Nie mogłem wcześniej, ponieważ odkrywałem ten statek. Gdybyś nie zadzwoniła, może odkryłbym więcej – dodałem z nutką pretensji.
Oboje patrzyli na mnie, jakbym spadł z księżyca.
– Nie wiedziałem, że jesteś członkiem Koła Miłośników Astrologii – wykrztusił w końcu tata.
– Astronomii – poprawiła go odruchowo mama.
A potem do drzwi zaczęli dobijać się reporterzy.
***
W szkole koledzy z drużyny omijali mnie z daleka. Chyba zazdrościli, że wszystkie dziewczyny podstawiały mi swoje telefony i prosiły o selfie. Jakby to była moja wina, że po wniesieniu teleskopu od razu się zmyli. Humory poprawiły im się jednak, gdy w wywiadzie dla miejscowej gazety wspomnia-łem o ich udziale w instalacji ciężkiego teleskopu.
– Gdyby nie oni, pewnie niczego bym nie odkrył – oświadczyłem skromnie.
To wystarczyło, żeby i nimi zainteresowali się dziennikarze, i znów się kumplowaliśmy.
Aż nadszedł dzień, gdy statek kosmiczny wylądował. A właściwie spadł, dymiąc i gubiąc części. Gdyby nie to, że trafił w ocean, przy takiej prędkości rozbiłby się w pył. Na szczęście głęboka woda zamortyzowała upadek i ugasiła rozprzestrzeniający się pożar. Natychmiast wysłano w tamto miejsce okręty, żeby wyłowiły to, co da się uratować.
– Czy na statku znajdują się obce istoty rozumne, czy też jest to obiekt bezzałogowy? – padały zewsząd pytania.
Na odpowiedzi z zapartym tchem czekał cały świat. Z jednej strony każdy chciał zobaczyć, jak wyglądają kosmici; z drugiej jednak, jeśli tak miałaby skończyć się ich podróż – śmiercią wskutek awarii – lepiej, żeby ich tam nie było.
Na miejscu katastrofy znaleziono pływający nadpalony kadłub wielkości autobusu. Liczne rysy i wgniecenia poznaczyły go niczym blizny; wszystko to widzieliśmy na ekranach telewizorów z bezpośredniej transmisji. Kadłub nie zatonął, ponieważ unosił się na czymś w rodzaju pontonów, wypełnionych powietrzem. To napawało optymizmem.
– Jeśli w chwili uderzenia statek kosmiczny zdołał wystrzelić pontony, świadczy to, że część urządzeń jednostki wciąż działa – informował w relacji admirał, dowodzących okrętem ratunkowym. – Może skutki katastrofy nie są tak straszne, jak to z pozoru wygląda?
Marynarze opletli pływający kadłub linami i wzięli go na hol. Powoli ciągnęli ładunek do najbliższego portu – jak ogromną rybę w sieci. Tam czekali już wojskowi mechanicy ze specjalistycznym sprzętem. Przy pomocy dźwigu wyłowiono wrak z wody i ustawiono go na samochodowej platformie. Przed nią i za nią uformowała się kolumna aut.
Kamery telewizyjne towarzyszyły konwojowi przez cały czas, aż do bramy bazy wojskowej. Tam bezpośrednia transmisja telewizyjna została niestety przerwana. W bazie miano dokonać próby dostania się do wnętrza statku, lecz ze względów bezpieczeństwa operacja miała być tajna.
Wydano jeszcze oświadczenie, że wyniki badań zostaną podane do wiadomości publicznej najpóźniej jutro.
– Jak to jutro?! – oburzyłem się. Siedziałem przed telewizorem wraz z rodzicami. – Mam czekać tak długo?
– To nie jest takie proste – wyjaśnił tata. – Nie mogą ot tak sobie rozciąć statku palnikami. Słyszałeś, co powiedział ten armator…
– Admirał – poprawiła go mama.
– Właśnie! – zgodził się tata. – Niektóre urządzenia statku nadal działają. A jeśli tak jest, oznacza to, że ewentualni pasażerowie mogli przeżyć. Dlatego należy postępować ostrożnie. Obce istoty raczej nie oddychają takim samym powietrzem jak my. Jeżeli niechcący wypuścimy z ich statku atmosferę, mogą się udusić.
– Inna sprawa, że jeśli ci kosmici naprawdę tam są i wciąż żyją, powinniśmy się pośpieszyć –