Szalej. Monika Drzazgowska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Monika Drzazgowska
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Современная зарубежная литература
Год издания: 0
isbn: 9788308071625
Скачать книгу
namydloną dłonią plecy i mówiła: A teraz umyjemy międzynogami. Nie zdobyła się na inne określenie intymnej części ciała, prawdopodobnie nawet w mózgu nie wyświetliła niczego innego poza „między nogami”. Kiedy „międzynogami” zostało umyte, wytarła się szorstkim ręcznikiem, włożyła pidżamę i wyszorowała zęby. Przy sobie umiała zrobić wszystko poza myciem włosów, które – chowane do komunii – opadały gęstą falą na ramiona. Następnej zimy zalęgną się w nich tłuste gnidy, zostanie ostrzyżona niemal do skóry i pierwszy raz w życiu poczuje chłód na karku.

      Z łazienki droga prowadziła w jedną stronę, do łóżka dzielonego z bratem i poczuciem niesprawiedliwości, bo słońce dopiero chowało się za horyzont, a gwar dzieciarni wciąż wpadał do domu przez otwarte okno. Leżeli pod pościelą, wsłuchani w wakacyjny szum natury, w idące na razie z daleka, ale nieuchronnie przybliżające się nawoływania matek, szczęk odstawianych rowerów, gwizd czajników i dym z papierosów, wypalanych na balkonach przez ogorzałych od lata ojców. Tyle się jeszcze działo na świecie, w pogodzie, w myślach, u ludzi za ścianą, do prawdziwego wieczoru zostało wiele minut, ale w tym pokoju panowała kompletna cisza, delikatnie naginana przez pochrapywanie brata i szelest wykrochmalonego prześcieradła. Pierwszy ciemny letni wieczór miała poznać dopiero za jakiś czas, w trakcie powrotu spóźnionym pociągiem z odległego miasta. Lokomotywa się zepsuła, w tłumie ludzi czekali na inny skład. Ona, podskakując z nudów na stygnącym peronie, odkryła nieprzeniknioną czarną płachtę nad sobą, rozpalony podniebny asfalt, do którego przyklejały się komary i świerszcze wyskakujące z trawy. Na stacji działała słaba latarnia, pochylona ze starości i strzelająca delikatnym pyrkotem. Poza nią nic nie rozświetlało gęstej mazi. Rosa opadła, brakowało gwiazd i mała przestała być dzieckiem, stała się częścią czegoś ponad. Zyskała pewność, że świat ma drugą stronę, na którą warto i łatwo przejść. Ciemność kryła więcej niż ziemię, każdy ruch dawało się schować w mrocznych kieszeniach wieczoru. Żadne oko nie wyłapałoby poruszenia palcem, a co dopiero myśli lub emocji. Grymasu twarzy, na jaki się odważyła, nikt nie dostrzegł; matka, ogłuszona zniecierpliwieniem, nie zarejestrowała testowego szturchnięcia biegnącego od jednego dziecka do drugiego. Dziewczę publicznie pierwszy raz podrapało się między nogami, bo po podróży na rozpalonym skajowym siedzeniu swędziało mocno. Tego również nikt nie widział. Odkryła jedną z tajemnic. Wolność istnieje i nie wymaga wiele, wystarczy nieco ciszy i ciemny zaułek.

      W nieliczne wakacyjne dni, kiedy udawało się schwycić nitkę ciemniejącego wieczoru, patrzyła w okno z szeroko otwartymi ustami. Bardziej niż w Boga skłonna była uwierzyć, że czerń nie ma granic ani końca. Łopata Baby Jagi wsuwała dziewczynkę do wielkiego pieca, gorącego od pozaziemskiej energii, za plecami zatrzaskiwały się drzwi piekarnika, ciało rozlewało się w atramentowym oceanie i nie istniała siła, która mogłaby oddzielić dziecko od bezkresu. Jedni to nazywają przechodzeniem w sen, inni zlaniem z absolutem lub prościej: oświeceniem. A jednak nie było niczym ponad doznanie koloru. Ciało naprężyło się pod kołdrą, napięła palce, by nie stracić oparcia w poręczy wersalki, odbiła się i poleciała w kosmos jak pan Kleks, dla równowagi rozkładając szeroko ramiona. Następnym razem nie dam się obudzić – obiecywała sobie za każdym razem, kiedy w odkrytej pięcie czuła nadciągający świt, półprzymkniętą powieką odbierała pierwszy złoty strzał słońca, a w uchu, jak co rano, rozdzwaniał się budzik przy łóżku rodziców.

      BYLE

      Byle nie padało. Wczoraj wieczorem w skupieniu oglądali pogodę w dzienniku. Maj tego roku kaprysił wyjątkowo. Kaprysił, tasując słoneczne dni, gdy pole parowało kiełkowaniem z dżdżystymi porankami, które siekły ziemię szklanym tasakiem, otwierały glebę ostrymi cięciami, w kotłach rowów przydrożnych mieszały ze sobą nasiona wielu traw i wielu drzew. Mimo że babce ciężar z serca spadł, co chwila wyglądała zza firanki i patrzyła w niebo. Na szczęście nie zanosiło się na deszcz. „Jak pięknie by mogło być, ziemia jest wielką jabłonią” – babka przypomniała sobie fragment przeboju z radia. Od tygodnia jabłoń w ogródku rozwijała płatki i oprószała żółtym pyłem stół; na nim babka chciała podać ciociosan i tort. Choć jedna z córek mogłaby w białej sukni stanąć pod drzewem obsypanym kwieciem i tym samym spełniłaby marzenie babki o ogrodowym przyjęciu weselnym. Może dałoby się w ten sposób zatrzeć niemiłe wrażenie po ślubie sprzed ponad trzydziestu lat, w zatęchłym urzędzie, z dobrze zapowiadającym się alkoholikiem u boku i pierwszą córką w brzuchu, która zamiast dawać radość matce, co rano przynosiła potężną falę zgagi. Sobotnie powietrze było rześkie, miało głębię trójwymiarowych pocztówek, tak pożądanych przez dzieci, zdolnych pomieścić najdłuższą historię, od narodzin po śmierć. I dobrze, bo ciotka Lucynka wychodziła za mąż i jeden dzień musiał jej wystarczyć na przeżycie największej nadziei i upadku na samo dno czarnej rozpaczy.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4QAYRXhpZgAASUkqAAgAAAAAAAAAAAAAAP/sABFEdWNreQABAAQAAABkAAD/4QNraHR0cDovL25zLmFkb2JlLmNvbS94YXAvMS4wLwA8P3hwYWNrZXQgYmVnaW49Iu+7vyIgaWQ9Ilc1TTBNcENlaGlIenJlU3pOVGN6a2M5ZCI/PiA8eDp4bXBtZXRhIHhtbG5zOng9ImFkb2JlOm5zOm1ldGEvIiB4OnhtcHRrPSJBZG9iZSBYTVAgQ29yZSA1LjAtYzA2MSA2NC4xNDA5NDksIDIwMTAvMTIvMDctMTA6NTc6MDEgICAgICAgICI+IDxyZGY6UkRGIHhtbG5zOnJkZj0iaHR0cDovL3d3dy53My5vcmcvMTk5OS8wMi8yMi1yZGYtc3ludGF4LW5zIyI+IDxyZGY6RGVzY3JpcHRpb24gcmRmOmFib3V0PSIiIHhtbG5zOnhtcE1NPSJodHRwOi8vbnMuYWRvYmUuY29tL3hhcC8xLjAvbW0vIiB4bWxuczpzdFJlZj0iaHR0cDovL25zLmFkb2JlLmNvbS94YXAvMS4wL3NUeXBlL1Jlc291cmNlUmVmIyIgeG1sbnM6eG1wPSJodHRwOi8vbnMuYWRvYmUuY29tL3hhcC8xLjAvIiB4bXBNTTpPcmlnaW5hbERvY3VtZW50SUQ9InhtcC5kaWQ6MEUwMDVBMzM2QjlERTcxMUFBMDdEMjM4QTkwNjA2NjMiIHhtcE1NOkRvY3VtZW50SUQ9InhtcC5kaWQ6RTdDNDAwMTEzMjQ4MTFFQjhCMDRDNzQwNDQ3MkUwMTUiIHhtcE1NOkluc3RhbmNlSUQ9InhtcC5paWQ6RTdDNDAwMTAzMjQ4MTFFQjhCMDRDNzQwNDQ3MkUwMTUiIHhtcDpDcmVhdG9yVG9vbD0iQWRvYmUgSW5EZXNpZ24gQ1M1ICg3LjApIj4gPHhtcE1NOkRlcml2ZWRGcm9tIHN0UmVmOmluc3RhbmNlSUQ9InV1aWQ6ZjM2ZWM4ZmItNjFiYS00NjJjLTk1ZjYtYWVmYmQ3OWU2M2NjIiBzdFJlZjpkb2N1bWVudElEPSJ4bXAuZGlkOjBDNkQ1MjhCMUEyRkVCMTFCNjZGOTc1QzE1OTYwRTIyIi8+IDwvcmRmOkRlc2NyaXB0aW9uPiA8L3JkZjpSREY+IDwveDp4bXBtZXRhPiA8P3hwYWNrZXQgZW5kPSJyIj8+/+4ADkFkb2JlAGTAAAAAAf/bAIQAAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQEBAQICAgICAgICAgICAwMDAwMDAwMDAwEBAQEBAQECAQECAgIBAgIDAwMDAwMDAwMDAwMDAwMDAwMDAwMDAwMDAwMDAwMDAwMDAwMDAwMDAwMDAwMDAwMD/8AAEQgE7QMgAwERAAIRAQMRAf/EAKwAAQADAQEAAwEBAQAAAAAAAAAICQoHBgEEBQMCCwEBAAMBAAAAAAAAAAAAAAAAAAECAwQQAQAABgIBAgIDCQsHCAsAAAABAgMEBQYHCBESCSETMSIUQTIVFpa2dzgKUWEjtDV1tXZXGBlxgdTVVtYX0jNT0ySVeDmhwdFCUmJygjY3OhEBAAIBAwQCAwACAwEAAAAAAAECETESAyFBUTJxE2GBItFCwSMz4f/aAAwDAQACEQMRAD8A38AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA