Władca much. William Golding. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: William Golding
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Приключения: прочее
Год издания: 0
isbn: 9788382021349
Скачать книгу
mu się przyjemniej. Wspiął się z powrotem na płytę i usiadł w zielonym cieniu na wygodnym pniu. Niosąc pod pachą ubranie, Prosiaczek również wwindował się na płytę. Następnie siadł ostrożnie na zwalonym pniu koło niewielkiej skały na skraju laguny. Okryła go plątanina drgających odblasków.

      – Musimy poszukać reszty chłopców – rzekł po chwili. – Trzeba coś robić.

      Ralph nie odezwał się. Był na wyspie koralowej. Ukryty w cieniu, ignorując złowróżbną paplaninę grubasa, oddał się bez reszty rozkosznym marzeniom.

      – Ilu nas jest?

      Ralph podszedł i stanął koło niego.

      – Nie wiem.

      Pod oparami spiekoty na gładkiej tafli wody pełzały tu i ówdzie lekkie podmuchy. Gdy dobiegały do granitowej płyty, liście palm szeleściły, a rozmazane plamki słońca zsuwały się po nich w dół albo poruszały w cieniu niby jasne, skrzydlate stworzonka.

      Prosiaczek patrzył na Ralpha. Wszystkie cienie na twarzy Ralpha były w odwróconym porządku – wyżej zielone, niżej jaśniejsze od blasku laguny. Po włosach pełzła plamka słońca.

      – Trzeba coś robić.

      Ralph jakby go nie widział. Oto wreszcie wymarzona, lecz nigdy dotąd nienapotkana kraina stała przed nim w pełni urzeczywistnienia. Zachwyt rozchylił usta Ralpha, a Prosiaczek wziął to za dowód uznania i aż zaśmiał się z zadowolenia.

      – Jeżeli rzeczywiście jesteśmy na wyspie…

      – Co to?

      Ralph przestał się uśmiechać i stał, pokazując ręką na lagunę. Wśród strzępiastych wodorostów leżało coś kremowego.

      – Kamień.

      – Nie. To muszla.

      Nagle Prosiaczek aż zakipiał z podniecenia.

      – Racja! To muszla! Widziałem już taką. Na murze u mojego kolegi. On mówił, że to koncha. Trąbił na niej i wtedy przychodziła jego mama. Taka koncha strasznie dużo kosztuje…

      Tuż pod ręką Ralpha rósł pochylony nad laguną młody pęd palmy. Palemka, zgięta pod własnym ciężarem, wyważyła korzeniami bryłę ziemi i niebawem wpadłaby do wody. Ralph wyrwał pęd i zaczął nim gmerać w wodzie, a lśniące rybki rozpierzchły się na wszystkie strony. Prosiaczek schylił się niebezpiecznie.

      – Ostrożnie! Rozbijesz…

      – Zamknij się.

      Ralph powiedział to z roztargnieniem. Muszla była zabawką ciekawą, śliczną i godną uwagi, ale wciąż między niego i Prosiaczka wciskały się żywe widma świata marzeń. Pęd giął się, ale posuwał muszlę poprzez wodorosty. Ralph przytrzymał go jedną ręką, a drugą zaczął naciskać jego koniec, aż muszla wynurzyła się, ociekając wodą, i Prosiaczek zdołał ją pochwycić.

      Teraz, gdy muszla była czymś namacalnym, Ralph też stał się wyraźnie podniecony. Prosiaczek bełkotał:

      – …koncha, okropnie droga. Mogę się założyć, że gdybyś chciał ją kupić, musiałbyś zapłacić strasznie dużo… wisiała u niego w ogrodzie na murze, a moja ciocia…

      Trochę wody pociekło na rękę Ralpha, gdy brał muszlę od Prosiaczka. Była kremowa, gdzieniegdzie w różowe plamki. Od uszkodzonego koniuszka, w którym znajdował się niewielki otwór, do różowych krawędzi jej wylotu łagodna spirala pokryta delikatnym wzorkiem miała długość około osiemnastu cali. Ralph wytrząsnął piach z głębokiej tuby.

      – …ryczała jak krowa – mówił Prosiaczek. – Miał także białe kamienie i klatkę z zieloną papugą. Te kamienie, oczywiście, nie trąbiły, i mówił…

      Prosiaczek urwał dla nabrania tchu i pogłaskał lśniący przedmiot, który leżał w dłoniach Ralpha.

      – Ralph!

      Ralph podniósł głowę.

      – Możemy za jej pomocą zwołać innych. Zrobić zebranie. Jak usłyszą, przyjdą…

      Patrzył rozpromieniony na Ralpha.

      – Tak właśnie myślałeś, prawda? Dlatego wyciągnąłeś ją z wody?

      Ralph odgarnął z czoła jasne włosy.

      – Jak ten twój przyjaciel na niej trąbił?

      – Tak jakoś pluł – powiedział Prosiaczek. – Mnie ciocia nie pozwalała, bo ja mam astmę, ale on mówił, że się dmucha tu – dotknął dłonią wystającego odwłoku. – Spróbuj, Ralph. Wszyscy się zlecą.

      Ralph z powątpiewaniem przytknął cieńszy koniec muszli do ust i dmuchnął. Z wylotu dobył się syk, ale nic więcej. Ralph otarł słoną wodę z ust i jeszcze raz spróbował, ale muszla wciąż milczała.

      – Tak jakoś pluł.

      Ralph ściągnął usta i dmuchnął w muszlę, z której wydobył się mrukliwy odgłos. Tak to chłopców rozbawiło, że Ralph dmuchał jeszcze kilka minut i obaj zanosili się od śmiechu.

      – On dmuchał stąd, gdzieś z dołu.

      Ralph pojął wreszcie i dmuchnął w muszlę strumień powietrza. Zadźwięczała. Głęboki, szorstki ton zahuczał pod palmami, rozlał się w zakamarki lasu i wrócił echem odbitym od różowego granitu skały. Chmury ptaków wzbiły się z wierzchołków drzew w powietrze, coś zakwiczało w leśnym poszyciu i umknęło.

      Ralph odjął muszlę od ust.

      – Jeju!

      Głos jego zabrzmiał jak szept w porównaniu ze zgrzytliwym dźwiękiem konchy. Przyłożył konchę do ust, nabrał głęboko powietrza i jeszcze raz dmuchnął. Dźwięk zabrzmiał znowu, a potem skoczył o oktawę wyżej i grzmiał jeszcze donośniej niż przedtem. Prosiaczek wrzeszczał coś, twarz miał rozradowaną, w okularach igrało światło. Ptactwo krzyczało, wszystko, co żyje, pierzchało w popłochu. Oddech Ralpha osłabł, ton spadł o oktawę niżej, przeszedł w niski pomruk, syk powietrza.

      Koncha – lśniący róg – milczała. Twarz Ralpha poczerwieniała z wysiłku, a w górze, nad wyspą, niosła się ptasia wrzawa, dźwięczało echo.

      – Mogę się założyć, że słychać na całe mile.

      Ralph nabrał oddechu i zatrąbił kilkakrotnie. Prosiaczek krzyknął:

      – Jest jeden!

      O jakieś kilkadziesiąt kroków od nich na wybrzeżu wśród palm ukazało się dziecko. Był to chłopczyk może sześcioletni, silny, jasnowłosy, w podartym ubranku, z buzią w lepkiej mazi owocowej. Spodnie opuszczone dla wiadomych celów zdążył wciągnąć tylko do połowy. Zeskoczył ze skarpy palmowej na plażę i spodnie opadły mu do kostek. Przestąpił więc przez nie i podbiegł do granitowej płyty. Prosiaczek pomógł mu się wdrapać. Tymczasem Ralph trąbił dalej, póki w lesie nie rozległy się głosy. Chłopczyk kucnął przed Ralphem i, zadarłszy głowę, patrzył na niego rozpromieniony. Gdy stwierdził, że zaczyna się coś dziać naprawdę, na jego twarzy odmalowało się zadowolenie i jego różowy kciuk, jedyny czysty palec, powędrował do buzi.

      Prosiaczek schylił się nad chłopczykiem.

      – Jak ci na imię?

      – Johnny.

      Prosiaczek powtórzył imię na głos, a potem krzyknął do Ralpha, ale Ralph nie słuchał, bo wciąż jeszcze trąbił. Twarz miał aż szkarłatną z radości, że wznieca tak niebywały hałas, a serce mu łomotało pod koszulą. Krzyki w lesie były coraz bliższe.

      Wkrótce na plaży dało się zauważyć ożywienie. Piasek wybrzeża, drżący pod mgiełką spiekoty, krył mnóstwo istot na całych milach swej długości. Po tym gorącym, tłumiącym