Zbyszkowi też żal było tej zbroi z całej duszy.
– Jeśli wam Bóg wróci zdrowie – mówił do stryja – gdzie taką drugą znajdziecie?
– Tam, gdziem i tę znalazł, na jakowym innym Niemcu – odpowiedział Maćko. – Ale już ja się śmierci nie wywinę. Żeleźce639 się mi między żebrami rozszczepiło i szczebrzuch640 ostał we mnie. Com go zmacał i chciałem pazurami wyciągnąć, tom go jeno głębiej zapychał. A teraz nijakiej rady nie ma.
– Niedźwiedziego sadła by wam się saganek jeden i drugi napić!
– Ba! Ojciec Cybek mówi też, że dobrze by było, bo może by się jako drzazga wyślizgła. Ale skąd tu dostanę? W Bogdańcu jeno by topór wziął, a pod barcią641 na noc przykucnął!
– To i trza do Bogdańca. Tylko mi tam gdzie w drodze nie zamrzyjcie.
Stary Maćko spojrzał z pewnym rozczuleniem na bratanka.
– Wiem ja, gdzie by ci się chciało: na dwór księcia Janusza642 albo do Juranda ze Spychowa, chełmińskich Niemców najeżdżać.
– Tego się nie zaprę643. Razem z dworem księżny rad bym do Warszawy albo do Ciechanowa pojechał, a to z przyczyny, by jako najdłużej być z Danuśką. Nijak mi teraz bez niej, bo to nie tylko moja pani, ale i moje miłowanie. Tak ci ją rad widzę, że jak o niej pomyślę, to aż mnie ciągoty biorą. Pójdę ja za nią choćby na kraj świata, ale teraz pierwsze moje prawo to wy. Nie opuściliście mnie, to ja i was nie opuszczę. Jak do Bogdańca, to do Bogdańca!
– Toś dobry chłop – rzekł Maćko.
– Bóg by mnie skarał, gdyby ja był dla was inny. Obaczcie, że już wozy ładują, a jeden kazałem sianem dla was wymościć. Amylejówna podarowała też pierzynę zacną, jeno nie wiem, czy na niej od gorąca wyleżycie. Pojedziemy wolno razem z księżną i dworem, żeby wam starunku nie zbrakło. Potem oni nawrócą na Mazowsze, a my do siebie – i pomagaj Bóg!
– Niechbym tyle pożył, by gródek na nowo wznieść – rzekł Maćko – bo to wiem, że po mojej śmierci niewiele ty będziesz o Bogdańcu myślał.
– Co nie miałbym myśleć!
– Bo ci będą w głowie bitki i kochanie.
– A wam to nie była w głowie wojna? Właśnie, żem sobie już całkiem wymiarkował644, co mam czynić – i pierwsza rzecz gródek z dębiny mocnej zbudujem, a rowem każemy okopać na porządek645.
– Także myślisz? – spytał zaciekawiony Maćko. – No, a jak gródek stanie?… Gadaj!
– Jak gródek stanie, dopieroż na dwór książęcy do Warszawy albo do Ciechanowa pojadę.
– Po mojej śmierci?
– Jeśli prędko zamrzecie, to po waszej śmierci, ale wprzód646 was godnie pochowam; a jeśli Pan Jezus da wam zdrowie, to w Bogdańcu ostaniecie. Mnie księżna647 obiecała, że tam pas rycerski od księcia dostanę. Inaczej nie chciałby się ze mną Lichtenstein potykać.
– To potem do Malborga wyruszysz?
– Do Malborga albo choćby na kraj świata, byle tylko Lichtensteina dostać.
– Tego ci nie przyganię. Twoja śmierć albo jego!
– Już ja wam jego rękawicę i pas do Bogdańca przywiozę – nie bójcie się!
– Jeno się strzeż zdrady. U nich o zdradę łatwo.
– Pokłonię się księciu Januszowi, żeby posłał po glejt648 do mistrza. Teraz jest spokój. Pojadę za glejtem do Malborga, a tam zawsze gości rycerstwa kupa. To wiecie? – naprzód Lichtenstein, a potem będę upatrywał, którzy pawie czuby na hełmach mają – i po kolei ich wyzywał. Boga mi! zdarzy-li Pan Jezus zwycięstwo, to zarazem i ślub spełnię.
Tak mówiąc, Zbyszko uśmiechał się do swoich własnych myśli, przy czym twarz miał zupełnie pacholęcia649, które zapowiada, jakich to czynów rycerskich dokona, gdy dorośnie.
– Hej! – rzekł kiwając głową Maćko – żebyś ty trzech rycerzy ze znakomitych rodów pokonał, to nie tylko byś ślub spełnił, ale jaki byś sprzęt po nich wziął – miły Boże!
– Co to trzech! – zawołał Zbyszko. – Już ja w więzieniu powiedziałem sobie, że nie będę Danuśce skąpił. Ile palców u rąk – nie trzech!
Maćko wzruszył ramionami.
– Dziwujcie się albo i nie wierzcie – rzekł Zbyszko – a ja przecie z Malborga do Juranda ze Spychowa pojadę. Jakże mu się nie pokłonić, kiedy to Danuśkowy ojciec? I z nim będziem chełmińskich Niemców najeżdżali. Samiście przecie mówili, że większego wilkołaka na Niemców nie masz na całym Mazowszu.
– A jak ci Danuśki nie da?
– Miałby nie dać! On swojej pomsty szuka, ja swojej. Kogóż lepszego sobie upatrzy? Wreszcie, skoro księżna na zrękowiny650 pozwoliła, to i on się nie przeciwi.
– Już ja jedno miarkuję – rzekł Maćko – że ty wszystkich ludzi z Bogdańca zabierzesz, żeby poczet mieć, jako się rycerzowi patrzy, a ziemia ostanie bez rąk. Póki będę żyw, to nie dam, ale po mojej śmierci, już widzę, że zabierzesz.
– Pan Bóg mi poczet obmyśli, a przecie i Janko z Tulczy krewniak, więc nie poskąpi.
A wtem drzwi się otworzyły, i jakby na dowód, że Pan Bóg Zbyszkowi poczet obmyśli, weszło dwóch ludzi, czarniawych, krępych, przybranych w żółte, podobne do żydowskich kaftany, w czerwone krymki651 i w niezmiernie szerokie hajdawery652. Ci, stanąwszy we drzwiach, poczęli przykładać palce do czoła, do ust, do piersi i zarazem bić pokłony aż do ziemi.
– Cóż to za odmieńcy? – zapytał Maćko. – Coście za jedni?
– Niewolnicy wasi – odpowiedzieli polskim łamanym językiem przybysze.
– A to jak? skąd? kto was tu przysłał?
– Przysłał nas pan Zawisza w darze młodemu rycerzowi, abyśmy niewolnikami jego byli.
– O dla Boga! dwóch chłopów więcej! – zawołał z radością Maćko. – A z jakiego narodu?
– My Turki.
– Turki? – powtórzył Zbyszko. – Będę miał dwóch Turków w poczcie. Widzieliście kiedy Turków?
I skoczywszy ku nim, począł ich okręcać dłońmi i oglądać jak osobliwe zamorskie stworzenia. Maćko zaś rzekł:
– Widzieć, nie widziałem, alem słyszał, że pan z Garbowa653 ma w służbie Turków, których pobrał, wojując nad Dunajem u cesarza rzymskiego Zygmunta654. Jakże to? toście, psubraty, poganie?
– Pan kazał się ochrzcić – rzekł jeden z jeńców.
– A wykupić się nie mieliście za co?
– My z daleka, z azjatyckiego brzegu, z Brussy655.
Zbyszko, który chciwie zawsze słuchał wszelkich opowiadań wojennych, a zwłaszcza gdy chodziło o czyny przesławnego Zawiszy z Garbowa, począł wypytywać ich, jakim sposobem dostali się do niewoli. Ale w opowiadaniach jeńców nie było nic nadzwyczajnego: Zawisza napadł ich kilkudziesięciu przed trzema laty w wąwozie,