– O chuj…
– No! Żebyś wiedział, Chudy! Przyłazisz do mnie z działającymi nadajnikami, wnosisz coś… coś takiego, kiedy ja tutaj mam serwery i stacje przesyłowe! A jak w tej chwili już cię śledzą zdalnie?!
– O chuj… – powtórzyłem, wycierając nagle spocone czoło.
– Nooo! Ty to chociaż se uciec możesz, schować się! A ja, co ja zrobię? Jak będą mnie chcieli wsadzić do pierdla, to tylko ciecia z sekatorem przyślą, żeby mi światłowód ujebał, a ja już tu zdechnę, jak w grobie!
„Poszukiwany” – migał napis u góry. „Ktokolwiek posiada informacje mogące przyczynić się do ustalenia miejsca pobytu…” i tak dalej.
Rozesłali za mną list gończy.
Byłem już nie tylko bandytą, ale awansowałem na regularnego, poszukiwanego przestępcę.
Nie do końca o takim wspinaniu się po drabinie społecznej myślałem za młodu.
– Kulas… – przełknąłem ślinę – da się coś z tym zrobić?
– Z czym, z serwerem FSB? Nie żartuj sobie nawet, człowieku! Gdybym był w stanie im wejść w system, to siedziałbym teraz u nich i go pilnował. Poza tym co to zmieni? Informacja już poszła do patroli, to jest tylko oficjalna strona służby w Strumieniu.
Fakt. O cholera jasna… No dobra, tego się nie spodziewałem, przyznaję.
– I co… Ty, to co ja mam zrobić? – powiedziałem zdecydowanie zbyt płaczliwym głosem.
Kulas odsunął tkwiącą w klatce przedsionka żelazną szufladę, wrzucił do niej rolkę srebrnej folii i przesunął na moją stronę.
– Rękę sobie tym owiń, żeby sygnału nie było. No co, co się na mnie lampisz, Chudy? Kurwa mać! Przyłazisz tutaj do mnie, kiedy pół miasta pewnie cię szuka… Szybko, zawijaj, zawijaj to, mówię!
Czując się jak ostatni foliarz, zawinąłem rękę w sreberko, spojrzałem na niego bezradnie.
– Wystarczy…?
– I na głowę se jeszcze czapeczkę zrób! Nie no, dobra, żartuję trochę teraz już.
– Nieśmieszne.
– Chudy, ja pierdolę. A to, że mi wbijasz na chatę, to niby jest śmieszne? Przecież tu w każdej chwili może za tobą wpaść ogniwo specnazu. Nie no, nie wierzę, że tu przylazłeś!
– Kulas, muszę się dowiedzieć…
– Nie, ziomek. – Pokręcił głową. – Ty musisz stąd zniknąć, i to jak najszybciej. Przyczaić się, nie wiem, w jakichś podziemiach, gdzie zbrojenia będą ekranować sygnał. Żadnego kontaktu z nikim, słyszysz? No chyba że chcesz narobić mu kłopotów, tak jak mnie teraz.
– Ja jebię…
– Ano, Chudy. Cholera jasna, człowieku! My już zdążyliśmy z chłopakami wypić ćwiartkę za twoją pamięć! Dobrze, że żyjesz.
Spojrzałem na niego dziwnie, ale on wcisnął guzik otwierania klatki i wyciągnął do mnie rękę. Kiedy złapałem jego prawicę, przyciągnął mnie ku sobie, objął i poklepał po plecach.
– Chłopakami?
– Jest kilku weteranów z naszego zaciągu, utrzymujemy okazjonalny kontakt. Broda, Miętki, Waśka… Dowiedzieli się, że zaginąłeś w akcji, no i piliśmy za pamięć.
– Zdalnie? – domyśliłem się.
– Każdy przy swojej kamerce. Coś ty tam odpierdolił na tym Baryszewie? I dlaczego, do cholery, nic mi o tym nie powiedziałeś?!
– Kulas, powoli, czekaj. Ja mam swoje pytania, a poza tym…
– Nie, Chudy. Teraz to ty musisz stąd wypierdalać, gadać będziemy potem, o ile będzie jeszcze jakiekolwiek potem. Używałeś komunikatora? Dzwoniłeś?
– Nie! – zapewniłem solennie.
Kurwa mać, jak dobrze, że nie zdążyłem do Olgi zadzwonić, o ja pierdolę.
– Płaciłeś za coś czipem?
– E… – zmieszałem się.
Kulas bezbłędnie odczytał sygnał. Westchnął, pokręcił głową.
– Namierzają cię już w tej chwili, Chudy. Mówię, schowaj się gdzieś, przeczekaj. Jakby coś, to zostawię ci znak.
Kod ustalony jeszcze z dawnych lat: plus wydrapany w konkretnym miejscu znaczył, że można było wychylić głowę na powierzchnię. Co prawda umawialiśmy się na to, jeszcze zanim Kulasowi urwało nogi, ale nie wątpiłem, że sobie poradzi.
Kiwnąłem, on wyłuskał z kieszeni organizera przy wózku kilka kart kredytowych. Powinienem się żachnąć, zrobić minę, dać do zrozumienia, że nie wezmę… Ale wziąłem bez słowa.
– Jasne. Dzięki za wszystko mimo wszystko, Kulas.
– Trzymaj się, Chudy.
Wyszedłem, zamykając za sobą drzwi i trzymając owiniętą srebrną folią rękę w kieszeni.
No dobra, było wesoło, nie ma co.
Na chwilę zatrzymałem się na dworze, rozejrzałem w lewo i prawo. Motocykla też pewnie już szukają, bo radiowóz prawdopodobnie zdążył zrobić i rozesłać nagranie moich tablic. Nie było sensu się afiszować z tą maszyną, więc pozostawała jedyna logiczna opcja.
Opcja, którą przez tyle lat uważałem za absolutną ostateczność. Coś, co było dla mnie synonimem najgorszego upodlenia, zaszczucia i istnej walki o życie.
Będę musiał poruszać się po mieście transportem zbiorowym.
Ale póki co ostatnia przejażdżka.
Wcisnąłem na głowę kask, odpaliłem porszenia i ruszyłem z piskiem opon, chlapiąc za siebie śniegiem.
Myśl o tym, że trzeba będzie zrezygnować z tego ostatniego przejawu samodzielności i decyzyjności, była dla mnie zarazem przerażająca i oczywista. Koniec wolności przemieszczania, koniec szybkich dojazdów… Tylko bycie zwykłym cieciem w tłumie.
Natomiast tłum był teraz, w chwilowo pustym NeoSybirsku, moją jedyną kryjówką.
Nad miastem wyły i migotały syreny, więc stawałem na poboczu i gasiłem silnik, jak tylko widziałem światła. Oglądałem się za siebie, starałem się jechać pomiędzy ciężarówkami, a na skrzyżowaniach chowałem za autobusami, żeby nie wypatrzyły mnie kamery.
W końcu wyjechałem na obrzeża miasta, zjechałem w niewielki tunel przepustu lokalnej drogi pod torami kolejowymi. Tam przy pomocy podstawowego zestawu narzędzi zerwałem i wyrzuciłem do i tak zaśmieconego rowu tablicę rejestracyjną. Potem znalazłem i wyprułem wraz z bebechami czip kontroli technicznej. W końcu ręcznie odpiąłem przewody zasilania od radia i nadajników.
No co innego zrobić? Wykastrowałem osiemdziesiąt procent przyjemności z jazdy tym motocyklem, ale tak trzeba było. Wchodziliśmy w tryb zjawy.
Tak unieszkodliwioną maszyną wróciłem na Leniński, jadąc bocznymi drogami wzdłuż obwodnicy.
Byłem już naprawdę niedaleko kryjówki w starych magazynach. Już mijałem nieszczęsną stację benzynową, na której wziąłem benzynę, a potem prawie straciłem wolność i życie.
Zerknąłem w bok i prawie wpadłem w autobus, który akurat zahamował gwałtownie na światłach. Rzuciłem