Kroków siedem do końca. Piotr Lipiński. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Piotr Lipiński
Издательство: PDW
Серия: Reportaż
Жанр произведения: Языкознание
Год издания: 0
isbn: 9788381911191
Скачать книгу
Mieczysław Sosiński obiecał sprawdzić, czy nie dałoby się jednak pokazać mi dokumentów. Miał zbadać rzecz w katowickim oddziale Komisji, który prowadził śledztwo związane z V Komendą.

      Napisałem do szefa Urzędu Ochrony Państwa, by udostępnił mi dwa dokumenty, w których ubecy opisali ludzi odpowiedzialnych za ujawnienie V Komendy. Powiedział mi o tych dokumentach właśnie Henryk Piecuch.

      Stefana Sieńkę „Wiktora” i J. J. Kowalskiego „Kosa” powinni byli znać najważniejsi ludzie z UB. Skoro Sieńko i Kowalski ujawnili V Komendę, to musieli zostać przynajmniej przesłuchani. Jeśli ich oświadczenie o rozwiązaniu podziemia ukazało się na pierwszej stronie „Trybuny Ludu”, to wcześniej tekst z pewnością akceptowały najważniejsze władze stalinowskiej Polski.

      W latach dziewięćdziesiątych wciąż żyło dwóch wiceministrów bezpieczeństwa publicznego z lat stalinizmu. Ale wymiar sprawiedliwości o nich zapomniał – mniej lub bardziej świadomie. Po 1989 roku nigdy ich nawet nie przesłuchano. To największa według mnie klęska rozliczeń ze stalinizmem. Najwyższy rangą urzędnik bezpieki, jakiego osądzono w latach dziewięćdziesiątych, to zaledwie wicedyrektor Departamentu Śledczego pułkownik Adam Humer. Reszta to niżsi rangą ubecy, których oskarżano o torturowanie więźniów. Poza Humerem przed sądem nie stanął nikt, kto wydawał polecenia. III Rzeczpospolita karała rękę, zapominając o mózgu.

      Owymi dwoma wiceministrami, żyjącymi wówczas w dziwnym zapomnieniu, byli Konrad Świetlik i Jan Ptasiński.

      Wiceminister numer jeden – generał Konrad Świetlik. Przed wojną ogrodnik.

      Zastępcą szefa bezpieki był między styczniem 1949 roku a listopadem 1954 roku. Musiał znać dzieje V Komendy. Mówił o niej na posiedzeniu tajnej partyjnej komisji w 1956 roku.

      – Nie chcę się spotykać, nie chcę rozmawiać, bo nie mam o niczym zielonego pojęcia – odpowiedział zdecydowanie na moją propozycję rozmowy.

      – Nadzorował pan III Departament? – zapytałem, bo to właśnie ta komórka Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego zajmowała się V Komendą.

      – Może i nadzorowałem, nie pamiętam – odpowiedział. – Ja mam osiemdziesiąt trzy lata, jestem po wylewie.

      – Pan przecież referował sprawę przed komisją partyjną.

      – Nic, absolutnie nic. Nawet gdybym wiedział, tobym nie podjął się dociekać, bo nie jestem zdolny fizycznie.

      – Kto był „Kosem”? Jak nazywał się człowiek, który wcielał się w niego? – zapytałem, bo wówczas jeszcze nie wiedziałem, kto się za tą postacią kryje.

      Nie uzyskałem żadnej odpowiedzi.

      Wiceminister numer dwa – Jan Ptasiński. Przed wojną murarz.

      On z kolei urzędował pomiędzy grudniem 1952 roku a grudniem 1954 roku. Twierdził, że nie znał żadnych szczegółów.

      – Nie ciekawiły mnie losy WiN-owców – powiedział mi. – Interesowałem się tylko planem „Wulkan”.

      Rozwinąć tej myśli nie chciał.

      Jan Ptasiński nie wspomniał mi, że o planie „Wulkan” napisał – a właściwie próbował napisać – książkę. Kilka egzemplarzy jej maszynopisu odnalazłem po latach w archiwum IPN. Przejęto je ze zbiorów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Zapewne w latach osiemdziesiątych uznano, że tekst byłego wiceministra należy otoczyć tajemnicą, dopóki nie zapadnie decyzja o publikacji.

      Książka nigdy nie ukazała się drukiem, choć Krajowa Agencja Wydawnicza w grudniu 1986 roku wysłała maszynopis do zaopiniowania docentowi doktorowi Ryszardowi Halabie, towarzyszowi dyrektorowi Instytutu Historii i Archiwistyki. Po przeczytaniu maszynopisu brak zainteresowania publikacją przestał mnie dziwić. Oprócz kilku dość interesujących rozdziałów dotyczących tytułowego planu „Wulkan” reszta to propagandowe banały dotyczące AK i WiN.

      Jan Ptasiński dość nieporadnym językiem pisał: „Ogólny zarys tego planu narodził się w ośrodkach podległych CIA (Central Intelligence Agency czy Centralnej Agencji Wywiadowczej Stanów Zjednoczonych), był opiniowany przez grono osób przynależnych w czasie wojny do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, nazywających siebie jeszcze w tym czasie Sztabem Generalnym, oraz przez zagraniczną delegaturę WiN, w której zasiadali wysokiej rangi oficerowie, zajmujący w latach okupacji hitlerowskiej eksponowane stanowiska w Komendzie Głównej Armii Krajowej, a przed opuszczeniem kraju zdążyli jeszcze organizować kontrrewolucyjne podziemie w powstającej do życia Polsce Ludowej”.

      I dalej: „Moje pokolenie, które czynnie było zaangażowane w walce po obu stronach barykady, może dlatego, że pomni są owych gorzkich doświadczeń, stara się, już z pewnego dystansu, bez emocji (choć jakże trudno się jej wyzbyć) spojrzeć na etapy przebytej drogi, zwłaszcza tej najbardziej wyboistej”.

      O samym planie „Wulkan” pisano dużo w gazetach po ujawnieniu się V Komendy. Używano go jako propagandowego dowodu, że Zachód pragnie znowu wykorzystywać Polaków. Ale szybko o tym planie zapomniano. Być może komunistycznej władzy nie zależało, aby nawet partyjni historycy drążyli ów temat.

      Plan „Wulkan” miał zmienić dzieje Polski. Przyczynić się do odzyskania niepodległości.

      Jego historia zaczęła się w listopadzie 1950 roku, kiedy Józef Maciołek w imieniu Delegatury Zagranicznej WiN podpisał umowę z szefem wywiadu amerykańskiego na Europę.

      WiN zobowiązał się do zbierania informacji szpiegowskich oraz przygotowywania dywersji i sabotażu. Wywiad amerykański finansował tę działalność i dostarczał sprzęt.

      Plan „Wulkan”, datowany na 11 sierpnia 1951 roku, to fragment amerykańskiego projektu opóźniania wojsk bloku wschodniego po wybuchu III wojny światowej. Amerykanie niemal wprost stwierdzili: albo trzy główne linie kolejowe biegnące przez Polskę zniszczą sami Polacy, albo trzeba będzie je zbombardować, być może używając nawet bomb atomowych.

      Przez Polskę przebiegały strategiczne szlaki: nadbałtycki, środkowy i południowy. W tych wąskich gardłach zbiegały się gęsto trasy kolejowe i drogowe ze wschodnich Niemiec i z Czechosłowacji. Dywersja na polskich torach kolejowych oznaczała olbrzymie utrudnienia w zaopatrywaniu Armii Czerwonej podbijającej Zachód. A nawet amerykańscy wojskowi spodziewali się, że w pierwszej fazie konfliktu wojska państw demokratycznych zmuszone będą się wycofywać. Stąd ogólnoeuropejski retardation plan, plan powstrzymywania wojsk sowieckich. „Wulkan” był jego częścią.

      Dywersantami na polskich szlakach zaopatrzeniowych mieli być WiN-owcy, a w razie potrzeby oddziały amerykańskich komandosów zrzucane z samolotów.

      „Podstawą planu – pisała kierowana przez Józefa Maciołka Delegatura Zagraniczna WiN – jest założenie, że Naród Polski powinien wziąć udział w ogólnym wysiłku wolnych narodów w walce z komunizmem w czasie konfliktu. Przyjaciele wysuwają propozycje wzięcia udziału w tym wysiłku przez Kraj już w pierwszej fazie działań, co, według oceny kierownictwa wojskowego, może mieć poważne znaczenie”.

      Plan zastrzegał jednak: „Wysiłek własny Kraju siłą rzeczy będzie ograniczony warunkami i możliwościami wynikającymi z sytuacji i w żadnym wypadku działania bojowe nie mogą mieć charakteru akcji samobójczej”.

      WiN w kraju powinien osiągnąć stan gotowości bojowej do czerwca 1952 roku. Józef Maciołek informował Amerykanów, że na razie należy finansować działalność pięciuset osób w kraju, a w sześć miesięcy po rozpoczęciu konfliktu zbrojnego WiN wystawi w Polsce stutysięczną armię.

      Do Polski docierały kolejne wersje planu „Wulkan” do konsultacji w V Komendzie. Jedną z nich przywiózł emisariusz „Artur”.

      Ponad trzy tygodnie czekałem na odpowiedź z Urzędu Ochrony Państwa, czy uzyskam oficjalny dostęp do