Zajrzała do szafy. Na wieszakach wisiało kilka koszul w kratę, niemal identycznych, różniących się jedynie kolorami. Dwie pary dżinsów leżały na półce, pod nią stało plastikowe pudło ze zwiniętymi w kulki skarpetami.
Wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Pozostało jeszcze jedno pomieszczenie, pokój sióstr. Tak jak się spodziewała, Maria zabrała ze sobą większość swoich rzeczy. Pozostawiła dwa łóżka i cztery niewielkie kartony zaklejone taśmą i opisane zielonym flamastrem. Zgodnie z napisem przedmioty w kartonach należały do Niny. Ubrania, szkolne książki i buty. Na jednym z nich siedział szary pluszowy kotek, zapewne znaleziony już po zalepieniu kartonów. Być może Maria miała zamiar zabrać ze sobą z domu Ninę, i nawet spakowała jej rzeczy, ale plany pokrzyżowało załamanie psychiczne siostry i decyzja kuratora. Zostawiła więc wszystko w pudłach, ją samą zaś wysłała do „osób czuwających nad dobrem małoletniej ofiary przemocy domowej”. Ogołociła dom z gratów, które nadawały się na handel, ale nie tknęła rzeczy Leona. Bała się naruszyć jego przestrzeń, jakby wciąż w niej przebywał. Typowa reakcja bliskich: lęk przed pogwałceniem świętości ścian, podłogi i powietrza tego, który tu był i nagle odszedł. Nie starczyło jej sił, by ruszyć przedmioty brata.
Szafa dziewcząt była identyczna jak ta w pokoju Leona. Prosta, z kilkoma półkami i poprzecznym prętem na koszule lub sukienki. Z tym że ubrań w niej nie było. Maria zabrała swoje, rzeczy Niny leżały od roku w kartonach. Już miała zamknąć skrzydło szafy, kiedy spojrzała na małą szufladę na samym dole. Wysunęła ją. W szufladzie znajdowała się stara bielizna, najprawdopodobniej Niny, bo była prosta, bawełniana, bez ozdób i koronkowych wykończeń, jakie kochają starsze dziewczęta.
W świetle latarki coś błysnęło na czarno. Julia wyjęła z torby długopis i zaczęła wydobywać sztuka po sztuce bawełniane starocie, podnosząc je na końcówce pisaka. W końcu zobaczyła je w całości: zdjęcie USG, jedną klatkę wyciętą z wielu, jakie dostaje się od lekarza po zrobionym badaniu. Skąd się tu wzięło? Zapodziało się przez przypadek czy ktoś ukrył je tu celowo? Przyjrzała się rozmazanej szarej plamie z czarnym punktem pośrodku. Patrzyła na nią długo, w końcu wsunęła zdjęcie do kieszeni, obok tych zwykłych, zdjętych z drzwi lodówki.
Włożyła bieliznę z powrotem do szuflady i spojrzała ponownie na zapieczętowany karton ze szpargałami Niny. Wystarczyło znów sięgnąć po ostrze wytrychu i rozciąć taśmę, by dostać się do środka.
Powstrzymały ją przed tym głosy dobiegające z ulicy. Zgasiła latarkę i podeszła do okna. Dwie ubrane na ciemno postacie zbliżały się pod mur bliźniaka. Mężczyzna i kobieta, para bezdomnych okupujących ogrodową przybudówkę, wracali z nocnej zmiany przeszukiwania śmietników. Pchali przed sobą dziecięcą spacerówkę, z której wystawały wyładowane po brzegi niebieskie torby z Ikei. Rejs po przysklepowych kontenerach, gdzie lądowały resztki jedzenia, oraz po PCK-owskich pojemnikach ze starymi ciuchami zrobił z nich michałowickich Rockefellerów.
Wolała nie ryzykować. Odczekała, aż przejdą przez wąski przesmyk trawy biegnący wzdłuż bocznej ściany domu, a ich głosy znikną stłumione w drewnianej przybudówce.
Po omacku zeszła po stopniach na parter i jeszcze przez chwilę nasłuchiwała, czy kroki aby nie powrócą. Kiedy zapadła całkowita cisza, wymknęła się przed dom i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Wiedziała, że musi tu wrócić. Najlepiej za dnia, żeby nie zdradziło jej światło latarki błądzące po ciemnym wnętrzu. Kartony z pokoju Niny były zagadką. Być może nie zawierały niczego, co rzuciłoby światło na sprawę śmierci jej brata. Niewykluczone jednak, że w czeluściach pudeł zaklejonych szczelnie taśmą najmłodsza siostra ukryła coś, czego nie udało się odnaleźć policji.
Na razie ściskała w ręku szarego pluszowego kotka, porzuconego na kartonach z rzeczami Niny, którego złapała w ostatniej chwili.
Gdy znalazła się w swoim mieszkaniu przy Czerniakowskiej, odtworzyła nagranie z domu Rawskich i rozrysowała bryłę bliźniaka. Szkic domu wyglądał następująco:
Rozdział V
Otwarta wczoraj wieczorem butelka z czerwonym winem była do połowy pusta. Judyta Rawska-Kawka przełknęła ostatni kęs krewetki smażonej na maśle i zagryzła go chrupiącą bagietką. Dla urozmaicenia smaku spróbowała również różyczki z kalafiora powleczonej beszamelem. Po nocnym winie wciąż szumiało jej w głowie, ale nie na tyle, by odpuścić poranną kąpiel w szerokiej hotelowej wannie. Przyciszyła telewizor, który nadawał program śniadaniowy, i nieco chwiejnym krokiem ruszyła w stronę łazienki. Z przerzuconymi przez ramię świeżo zakupionym szlafrokiem i majtkami od atłasowego kompletu.
Usiadła na brzegu wanny i zanurzyła rękę w wodzie. Była gorąca, tak jak lubiła. Zbyt wiele zim i chłodnych wiosen cierpiała, marznąc w niedogrzanej balii, którą matka stawiała pośrodku kuchni i do której kazała po kolei wskakiwać ich trójce. Wody nie wymieniała, zbyt długo grzała się w wielkim kotle, żeby marnować po pierwsze czas, a po drugie pieniądze. Butle z gazem kosztowały, a pieniądze mieli wyliczone od pierwszego do pierwszego. Wchodzili więc do balii kolejno, od najstarszego do najmłodszego: Hubert, Arleta i ona. Woda była mętna i osadzała na brzegach kadzi ohydną warstwę mydlin wymieszanych z brudem zmytym z ciał. Judyta zawsze kąpała się ostatnia. Matka dogotowywała trochę wody, by młodsza z jej córek nie zmarzła, ale była oszczędna, dolewała do balii zaledwie jeden czajnik wrzątku. I choć nie przeszkadzało to Judycie, kiedy miała pięć lat, z biegiem czasu zanurzanie się w poszarzałej cieczy pełnej zarazków zaczęło wywoływać w niej obrzydzenie. Do tego, co pozostawili przed nią jej starszy o sześć lat brat i niewiele starsza od niej siostra. Za każdym razem czuła, jak zmyty z ich ciał brud oblepia ją tak, jak ropa wylana z tankowca prosto do czystego oceanu oblepia skrzydła wodnych ptaków.
Jednak pewnego lata nastąpiła zmiana. Miała wtedy jedenaście lat, a lipiec był wyjątkowo upalny. Weszła do wanny druga, zaraz po bracie. Podobna sytuacja powtarzała się regularnie, ale tylko raz w miesiącu. Krwawienie miesięczne trzynastoletniej wówczas Arlety wymusiło zmianę w kolejce, nikt nie mógł myć się w krwistej wodzie, to przecież zrozumiałe. Woda po kąpieli brata była mniej mętna, ale wciąż nie na tyle ciepła, by mogła dawać przyjemność. Hubert wolał chłód, podobnie jak większość mężczyzn. O tym i o innych męskich upodobaniach Judyta dowiedziała się więcej, gdy sama wyszła za mąż.
Karol Kawka był jak spełnienie marzeń. Elegancki, bogaty i stary. Kiedy zamieściła w biurze matrymonialnym anons z długą listą wymagań, jakie miał spełnić kandydat na szczęśliwego małżonka, obawiała się, że odzewu nie będzie. Jednak odpowiedź przyszła po zaledwie kilku dniach. Dziewiętnastoletnia dziewica, co podkreślała z dumą, szczupła, zaradna i po maturze, choć bez widoku na wyższe wykształcenie, stanowiła dobrą partię. Na zdjęciu do folderu wyszła wyjątkowo korzystnie, z ułożonymi prosto od fryzjera blond włosami i oczami podkreślonymi cieniem, który dodawał im głębi i uwydatniał ciemne tęczówki.
Jej pierwsze spotkanie ze starym Kawką odbyło się właśnie w Warszawie. Pożyczyła od matki pieniądze