Córka. Anne B. Ragde. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Anne B. Ragde
Издательство: PDW
Серия: Arcydzieła literatury norweskiej
Жанр произведения: Сказки
Год издания: 0
isbn: 9788366420212
Скачать книгу
się zdarzyć, gdyby siedziała tylko przywiązana do drzewa na podwórzu.

      – Ukraść psa?

      – Tak, są ludzie, którzy kradną psy. Używają ich potem do psich walk i podobnych rzeczy.

      – Psich walk?

      – Przejrzyj teraz te torby, co ci tutaj przyniosłam, ech, trochę tu się poprzewracało, więc pewnie lepiej zaczekać z otwieraniem Solo, otworzę ci je, jak wrócimy z Neshov, wtedy dwutlenek węgla już się uspokoi i nie będzie pryskać.

      – Postaw je po prostu na lodówce – powiedział. – Mam jechać do gospodarstwa? Dzisiaj?

      – To dlatego nie zabierałam Anny, zaraz przecież i tak ją zobaczysz. Ale chyba mogę wstawić napój od razu do środka?

      – Nie. Zrobię to później. Kiedy już odrobinę odkręcisz zakrętki. Chcesz, żebym jechał do Neshov?

      – Tak, mam dla ciebie niespodziankę. Poza tym kupiłam pastylki mentolowe, te staroświeckie, czekoladki kawowe i batoniki Kvikk Lunsj oraz do czytania „Męski świat” i te gazetki historyczne, które lubisz.

      Trzymała gazety tuż przed jego nosem, okładkę „Historii” zdobił obraz tonącego żaglowca, „Mary Rose”, tyle zdążył przeczytać, to na pewno był okręt wojenny, kątem oka zauważył lufy armatnie wystające spod relingów. Ta nazwa obudziła w nim jakieś odległe skojarzenia, chociaż nie był w stanie przypomnieć sobie, o którą wojnę chodziło.

      – Dziękuję bardzo. Strasznie dużo.

      – I jeszcze… kostki cukru!

      Poczuł, że to go szczególnie cieszy, więc uśmiechnął się do niej, uświadamiając sobie z ulgą, że sztuczna szczęka jest na swoim miejscu. Kiedy zamierzał przez dłuższy czas siedzieć i czytać, często ją wyjmował i odkładał do szklanki, bo bardzo miło było podczas lektury przesuwać językiem po gładkich, miękkich dziąsłach, chłonąc jednocześnie każde słowo.

      Kostki cukru były właściwej firmy, rozpoznał pudełko, to były te twarde, białe, z ostrymi krawędziami, a nie jakieś brązowe i nieforemne. Fantastycznie było otwierać nowiusieńkie pudełko i wpatrywać się w jego zawartość, dokładnie oglądać niewielkie kostki, leżące tam jak warstwy kredowobiałej, brukowanej drogi, sięgające głęboko, porządnie ułożone, zapraszające. Te brązowe sprzedawano w byle jakich, nowoczesnych torebkach, ale to, zdaje się, tak miało być, nowoczesne sprawy specjalnie miały wyglądać nieporządnie, trudno to było pojąć.

      – Zbierasz paragony? – zapytał. – Chcę za wszystko zapłacić.

      – Jasne, że tak. Ale czy możemy już jechać? Może chcesz najpierw pójść do toalety?

      – Nie. A co z niespodzianką? – zapytał.

      – Będzie. I wiesz, Anna tam na ciebie czeka. Włóż teraz buty i ciepłą kurtkę, jest tylko siedem stopni, pomogę ci.

      Możliwość przekręcenia klucza w zamku, a potem poruszenia klamką i sprawdzenia, czy na pewno są dobrze zamknięte, była równie przyjemna, jak świadomość, że po powrocie czekają na niego butelki Solo, czekoladki, pastylki mentolowe i tygodniki. Nikt nie mógł w tym momencie uznać, że on nie żyje, i błyskawicznie opróżnić pokoju, zarówno Hannelore, jak i Petra wiedziały, że ma się dobrze, i niektóre z tych nowych również. Lillian Albertsen siedziała w głębi korytarza na swoim wózku inwalidzkim i z gitarą na kolanach wyśpiewywała pod niebiosa, ale nawet to nie mogło zakłócić mu tej chwili.

      Schował klucz głęboko do prawej kieszeni spodni. Nie, pomyślał sobie, nie chce nosić spodni Margida, będzie wtedy zmuszony wtykać dłoń do tej samej kieszeni, w której na pewno wiele razy znajdowała się ręka Margida. A może… Margido na pewno trzymał klucze i podobne rzeczy w kieszeni marynarki albo w jej wewnętrznej kieszonce, nagle przypomniał sobie, że marynarki mają wewnętrzne kieszenie, on sam posiadał w życiu jeden, jedyny garnitur, do konfirmacji, w którym brał też później ślub, ponieważ nadal na niego pasował, i ten garnitur po lewej stronie, przy sercu, miał taką wewnętrzną kieszonkę. Ale Margido używał zawsze chusteczek do nosa, na pewno ciągle je wkładał i wyciągał z kieszeni spodni po tym, jak w nie smarkał albo wycierał usta, nie, nie chciał chodzić w jego spodniach. Posiadał już dwie pary ładnych spodni, a marynarki nie będzie więcej używał, tak starym ludziom to już nie było potrzebne. Zarówno na pogrzebie Anny, jak i później Tora, a ostatnio Margida, ubrany był w stary, ale ciągle dość elegancki ciemnogranatowy sweter z koszulą pod spodem, ten sweter Anna wygrała na kościelnym kiermaszu jeszcze w czasach, kiedy żył Tallak, a ona była szczęśliwa i chętnie bawiła się w takie rzeczy.

      – Underneath the lantern by the barrack gate, darling I remember the way you used to wait…

      – Świetnie – powiedział. – Już zamknięte.

      – Wobec tego jedziemy – odparła Torunn. – Zabawna ta pani. Ożywia atmosferę.

      – Otworzysz mi po powrocie te butelki Solo?

      Zupełnie nie mógł poradzić sobie z otwarciem butelek po raz pierwszy, były tak mocno zakręcone, a nie chciał męczyć takimi głupstwami tych, którzy tu pracowali, skoro na życzenie mógł dostać mleko albo sok. Ale lubił poczuć w ustach bąbelki.

      – Jasne – odpowiedziała.

      – My Lili of the lamplight, my own Lili Marleen

      – Ona tak śpiewa przez cały czas – rzucił.

      – Nie lubisz tego?

      – Akurat tej piosenki nie lubię. To ona wprowadziła się do pokoju po Astrid Isakstuen. Tamta rozwiązywała krzyżówki.

      – Rozumiem, krzyżówki nie robią specjalnego hałasu – odrzekła Torunn ze śmiechem.

      – Ale ona pytała bez przerwy o różne słowa. Kiedyś rozwiązałem jej hasło „egzekutor”, które oznaczało „kata”. Ucieszyła się wtedy.

      – I na pewno trochę jej zaimponowałeś, tak sobie myślę.

      – Nie chcę nosić tych spodni – powiedział.

      – Co takiego?

      – Otworzę drzwi. Możesz je zabrać.

      – Ale dlaczego? Są dobrej jakości, a ja mogę oddać je do dopasowania i będą dla ciebie idealne?

      – Możesz je dać komuś innemu. Temu, kto zabrał marynarki. Albo może je wziąć Krumme.

      – Nie sądzę, żeby akurat Krumme chciał…

      – Ja też nie chcę.

      Otworzył drzwi, a ona bez słowa zabrała stos spodni, nie zamierzał się tym przejmować, był stary, nie musiał martwić się tym, że Torunn akurat w tym momencie milczy. Zamknął z powrotem drzwi na klucz, wetknął go w swojską kieszeń, która od nowości była jego własną kieszenią.

      Ale cieszył się na spotkanie z psem, robił się spokojny i wyciszony za każdym razem, gdy mógł zanurzyć palce w futrze tego zwierzęcia. Jeśli z rzadka zdarzały mu się problemy z zaśnięciem, wystarczyło pomyśleć o tej miękkiej psiej szacie, gładkiej i zbitej, lekko chłodnej od zewnątrz, miękkiej jak delikatny chłopięcy policzek. Wtedy natychmiast zasypiał.

      Przypisy:

      Dziadek siedział z kciukiem pod pasem bezpieczeństwa, odciągając go od klatki piersiowej. Jak zwykle wyglądał, jakby czuł się niekomfortowo, ale Torunn próbowała się tym nie irytować, zamiast