3. Nell
Dotarliśmy do celu przed świtem. Nawet w szarówce wczesnego poranka nie ulegało wątpliwości, że dom należy do kogoś niewiarygodnie bogatego. Wpuszczono nas przez kunsztownie zdobioną bramę, a następnie pojechaliśmy krętą, idealnie utrzymaną aleją, która doprowadziła nas do rezydencji w klasycznym stylu. Patrząc na nią, miałam wrażenie, że przeniosłam się do ery Wielkiego Gatsby’ego, gdy eleganccy mężczyźni i kobiety w ogromnych, sztywnych sukniach nosili kapelusze podróżne, a wieczorami tańczyli na soczystej, chłodnej trawie.
Niestety, mój strój nie pozwalał mi się cieszyć tym snem na jawie. W swojej fantazji na pewno nie miałabym na sobie luźnego kombinezonu z logo Ogrodowego Krasnala, na którym mrugający okiem kurdupel pokazywał uniesione kciuki.
Już rozumiałam, dlaczego to zlecenie wymagało całej ekipy ogrodników. Rezydencja stała na szczycie wzgórza o łagodnych zboczach, z którego rozciągał się widok na rozległy teren. Widziałam niekończące się rzędy bujnych zielonych krzewów, kwiaty wszelkich odmian, posągi, a nawet kilka potężnych żywopłotów, które wkrótce miały się stać moimi sztalugami.
Davey ponownie udał, że rozbija jajko, tym razem używając mojej głowy.
– Wszystko w porządku? To tylko rośliny. A klient to tylko multimilioner, który może zrujnować nam życie. – To drugie dodał z nutą sarkazmu, ale nie byłam pewna, czy żartuje. Wyczuwałam, że pomimo wesołości jest zdenerwowany. Martwił się o nas oboje. – Postaraj się rozluźnić – dodał. – Jeśli taka spięta zabierzesz się do strzyżenia krzewów, wyrzeźbisz największego i najbardziej zielonego penisa albo coś w tym rodzaju.
Roześmiałam się.
– Jak na kogoś, kto twierdzi, że jest hetero, zaskakująco często sprowadzasz rozmowę na temat penisów.
– Potrafię docenić sprzęt, nawet jeśli nie mam ochoty pakować go do ust.
Zmrużyłam oczy.
– Nawet nie wiem, co na to odpowiedzieć.
Kierowca furgonetki wysiadł i otworzył podwójne drzwi z tyłu. Mężczyźni, którzy nam towarzyszyli, zabrali swoje narzędzia, wyskoczyli z auta i rozeszli się.
Davey wskazał żywopłot o długości co najmniej stu metrów.
– Zabierz się do wyrównywania tamtego żywopłotu, dopóki klient nie przyjdzie i nie każe nam się zająć dużymi krzewami, dobra?
– Przyjdzie tu osobiście?
– Nie jest wampirem, tylko bogatym kolesiem. Owszem, zazwyczaj przychodzi.
Zaczęłam strzyc żywopłot, ale nie mogłam wyrzucić z głowy głupiej wizji wampira mieszkającego w ogromnym domu. Wyobraziłam sobie typowego wiktoriańskiego przystojniaka, a potem dodałam mu kilka wampirzych cech, stylową fryzurę i ciuchy, nie zapominając o godnym wampira wybrzuszeniu między nogami.
Kiedy już byłam zadowolona ze swojej wizji, zaczęłam fantazjować. Wampir wyjdzie z trumny i zastanie mnie podczas przycinania krzewów. Uśmiechnęłam się, uświadamiając sobie, że czasami wykazuję dojrzałość siedmiolatki. Dostrzeże we mnie zaniedbany skarb – zamierzony sarkazm – i uzna, że jestem zbyt cenna, by zajmować się pracą fizyczną. Porwie mnie z mojego coraz bardziej rozczarowującego życia. Oczywiście w niczym nie będzie przypominał mojego byłego, którego imienia nie wolno wymawiać. Cieszyłam się swoim snem na jawie i nie zamierzałam pozwolić, by ten głupek go zepsuł.
Chciałabym powiedzieć, że moja fantazja była bardzo dziewczęca i dotyczyła znalezienia miłości i szczęścia, ale tak naprawdę dość szybko stała się zboczona, a ja zaczęłam analizować, jak dobrze nadludzka siła i szybkość wampira sprawdziłyby się w sypialni.
– Zawsze tak długo strzyże pani jeden krzak? – odezwał się jakiś mężczyzna za moimi plecami. Sądząc po tonie jego głosu, nie był zachwycony.
Zawsze miałam skłonność do odpływania myślami. Zerknęłam na niebo i widząc wschodzące słońce, uświadomiłam sobie, że byłam nieobecna przez co najmniej godzinę.
Popatrzyłam na krzew, nad którym pracowałam. Jak przez mgłę pamiętałam, że przycinałam pojedyncze listki, żeby idealnie wyrównać krawędź. Kilkadziesiąt centymetrów, które zdołałam przystrzyc, wyglądało nieźle, ale w tym tempie dokończenie pracy zajęłoby mi kilka dni.
– Przepraszam – odpowiedziałam. – To mój pierwszy dzień. Zawsze staram się… – Urwałam, kiedy się odwróciłam i zobaczyłam, z kim rozmawiam. Spodziewałam się któregoś z facetów z furgonetki, ale zamiast tego ujrzałam swojego wampira. Brakowało mu kilku detali, ale podstawowy model się zgadzał. To był jeden z tych gorących kolesi, których godzinami można przebierać w myślach i we wszystkim dobrze wyglądają. Straciłam oddech. Ścisnął mi się żołądek. Niemal poczułam, jak moje jajniki z dudnieniem budzą się do życia, niczym dwie stare nieużywane maszyny.
Spokojnie, moje staruszki. Gdyby moje życie było wyścigowym samochodem, właśnie ocierałoby się o ścianę toru, plując czarnym dymem, by za chwilę stanąć w płomieniach. Ostatnie, o czym powinnam myśleć, to wciśnięcie gazu i pokonanie kolejnego okrążenia.
Ale moje hormony miały to gdzieś. Mój niewampir miał na sobie koszulę, którą nosił w sposób opatentowany przez przystojniaków – z odpiętym jednym guzikiem, żeby wszyscy widzieli fragment jego podniecającej klaty. A jeśli przedramiona u mężczyzn są odpowiednikiem dekoltu, to jego podwinięte rękawy nie mogły pozostawić żadnej kobiety obojętną. Żadnych zwisepsów. Owszem, jest takie słowo. Później je zastrzegę i zgarnę miliony.
Wodziłam po nim wzrokiem, szukając jakiejś części ciała, na którą mogłabym patrzeć bez ślinienia się. W końcu zdecydowałam się na punkt położony kilka centymetrów nad jego głową, ponieważ nawet jego uszy były seksowne.
– Dzień dobry – powiedziałam. Wyglądaj swobodnie. Jakbyś była opanowana. Zachowuj się, jakby w twojej głowie nie biegały spanikowane ludziki i nie wyły syreny alarmowe. Postanowiłam się o coś oprzeć. Ludzie zawsze sprawiają wrażenie bardziej wyluzowanych i pewnych siebie, gdy się o coś opierają. Niestety, tym czymś, na czym wsparłam się łokciem, był krzew.
Mój łokieć zapadł się między liście, a reszta mojego ciała za nim podążyła. Po chwili znalazłam się w pozycji poziomej, podrapana i zaskoczona. Runęłam, jakby ktoś ustrzelił mnie z łuku, ale tylko moja głowa wychynęła z drugiej strony. Pozostała część ciała, poza stopami, kompletnie utknęła.
Usłyszałam zduszony śmiech.
– Mam pomysł – odezwałam się na tyle głośno, żeby mnie usłyszał. – Może po prostu przepchnie mnie pan na drugą stronę. Wtedy będę mogła uciec i oboje udamy, że to się nigdy nie wydarzyło.
Krzew zadrżał i poczułam, jak silne ręce delikatnie chwytają mnie za ramiona i ciągną z powrotem. Trochę się podrapałam, ale po kilku sekundach stałam na nogach.
– Tak też może być – powiedziałam. Odchrząknęłam. Pomimo najszczerszych chęci znów patrzyłam na jego twarz.
Oczy mu migotały. Miały hipnotyzujący brązowawy odcień. Były jasne i upstrzone złotymi plamkami, w których odbijało się wschodzące słońce.
– W ciągu godziny udało się pani przystrzyc około dwudziestu liści i zrobić wyrwę w jednym z moich żywopłotów. Za to pani płacę? – spytał.
Otworzyłam usta, ale musiałam się z nim zgodzić.
– To niestety dobre podsumowanie. Ale zapewniam, że szybko się uczę.
– Rozumiem. To pani miała pracować przy głównych rzeźbach?
– Tak.
Odetchnął.