– Cóż, ja... Nie rozumiem, dlaczego miałaby ją zatrzymać. – Bixby rozejrzał się na boki, a potem wbił wzrok w ziemię. Po chwili obrócił się wkoło, jak gdyby spodziewał się znaleźć listę pod własnymi nogami.
– Proszę sobie oszczędzić trudu – poradził mu Poirot. – Nie znajdzie jej pan. Młoda dama, której pokazał pan listę, zniknęła razem z nią. Nie wie pan pewnie, jak ta kobieta się nazywa?
– Obawiam się, że nie – odparł Bixby. – Jej nazwisko też jest na liście.
– Otóż to. Dlatego lista musiała zniknąć. Ma pan może gdzieś drugi egzemplarz? Może jest w biurze pańskiej firmy w Londynie?
– Niestety, nie ma drugiego egzemplarza. Wszyscy zapłacili za podróż z góry, więc lista była mi potrzebna tylko dzisiaj, do sprawdzenia, czy wszyscy są – miałem ją potem oddać portierowi w Kingfisher Hill.
– Zakładam, że nie wie pan, czy kobieta, o której mówimy, planowała wysiąść w Cobham?
Alfred Bixby pokręcił głową. Wyglądał na zdruzgotanego.
– Żałuję, że nie mogę panu pomóc, panie Poirot. – Nagle rozpromienił się jednak i dodał: – Po namyśle wydaje mi się, że początkowo nasza nieznajoma planowała jechać dalej niż do Cobham. Tak, tego jestem pewien! Kiedy tu przyjechaliśmy i autokar się zatrzymał, stałem z przodu, więc widziałem, kto wysiada, a kto zostaje na miejscu. Ta dama ani drgnęła. Mogę panu chyba szczerze powiedzieć, panie Poirot, że zwróciłem na nią szczególną uwagę. – Bixby zmrużył oczy i znacząco pokiwał głową. – Każdy zdrowy facet rzekłby to samo, rozumie mnie pan, co nie? Ha, ha!
– Istotnie – odparł Poirot.
– Nie miała zamiaru się stąd nigdzie ruszać, ale widocznie coś zauważyła. Wyglądała przez okno i musiała zobaczyć coś... co ją zupełnie odmieniło. Tak, słowo daję. Do tamtej pory wydawała się ospała, a potem nagle zaczęła się spieszyć i gorączkować: wypytywała o panów, chciała zobaczyć listę pasażerów, bo na początku nie wierzyła mi, że pan i inspektor Catchpool jedziecie aż do Kingfisher Hill. Na dowód tego pokazałem jej tę listę. Słowa, które usłyszałem, zbiły mnie z tropu. Powiedziała: „Czyli nie zgarnie tych panów gdzieś po drodze ich stary przyjaciel”.
– Dziękuję, monsieur Bixby – rzekł Poirot. – Jest tak, jak przypuszczałem. Dopiero po rozmowie z panem postanowiła wysiąść w Cobham. Początkowo planowała jechać dalej.
Kiedy razem z Poirotem zajęliśmy swoje miejsca, a autokar ruszył w dalszą drogę, postanowiłem trochę podrążyć sprawę i uzyskać kilka odpowiedzi. Wciąż nie wiedziałem, czy trzy zagadki, o których wspominał, wciąż pozostają nierozwiązane czy też mój przyjaciel zdążył już dojść do jakichś wniosków. Chciałem również wiedzieć, co zrobił z kawałkiem zakrwawionego białego materiału.
– Materiał jest nieważny – odparł Poirot. – Miał służyć tylko do odwrócenia uwagi.
– Czyli rozwiązałeś jedną z tych zagadek?
– Catchpool, pomyśl rozsądnie. Jak miałem posunąć się naprzód w sprawie morderstwa brata Richarda Devonporta, skoro tkwię w wyziębionym autobusie i nie mam dostępu do potrzebnych informacji?
– Dobrze, już dobrze. Nie denerwuj się. Mówiłeś tak, jakbyś już coś wiedział.
– A co do Joan Blythe, która boi się Bóg wie czego – jak miałbym rozwiązać tę zagadkę, skoro sama zainteresowana ukrywa przed nami prawdę?
– Tu masz rację. Nie chciałem tego mówić...
Poirot wszedł mi w słowo.
– A jeśli chodzi o tę drugą kobietę, która tak bardzo zainteresowała się naszą podróżą, to nie wiem, kogo zamordowała i dlaczego postanowiła się tym podzielić z Poirotem, ale wiem, dlaczego wzięła szpilkę do kapelusza albo jakiś inny ostry przedmiot i ukłuła się w kciuk. Zauważyłeś zapewne, że miała krew na brzegu dłoni, kiedy podbiegła do nas przed gospodą? Kiedy powiedziała: „Proszę natychmiast przyjść!” – chciała, żebyśmy pomyśleli, że krew należy do kogoś innego, że ktoś pilnie potrzebuje pomocy, albo nawet że jest już za późno na pomoc. Mais non, to nie była krew ofiary, kogoś, kto zginął albo odniósł obrażenia. To była jej własna krew, bo sama się przed chwilą okaleczyła.
– Ale po co miałaby to robić? – zapytałem.
– Zrozumiesz to, kiedy powtórzę ci niepokojącą historię, którą od niej usłyszałem. Teraz jednak staram się przekazać ci to, co wiem, i wyjaśnić, skąd mam te informacje, choć nie jest ich na razie zbyt dużo. – Na chwilę przerwał, po czym podjął opowieść: – Powiedziałem jej, że wysiadam w Cobham. Tę samą nieprawdziwą informację podałem mademoiselle Joan. Coś mi mówiło, że tej Posągowej Damie nie należy mówić prawdy.
– Posągowej Damie?
– Tak, tak ją nazwałem, bo nie poznałem jej prawdziwego imienia.
– Ja na nią mówię Diamentowy Głos – odparłem.
– Je comprends – przytaknął mój przyjaciel. – Nie zwróciłeś uwagi, że ma taką urodę, jakby ktoś ją wyrzeźbił dłutem? Kości policzkowe, szczęka i czoło wyglądają, jakby wymodelowano je z najwyższą starannością i wykuto z najlepszego materiału. Tak, to kobieta wyjątkowej urody. Nie zauważyłeś tego?
– Może bym i zauważył, gdyby nie zachowywała się tak odpychająco.
– No tak, wolę nie zgadywać, z jakiego materiału wyrzeźbiono jej duszę. I to kolejny powód, dla którego wolałem nie mówić jej, dokąd się naprawdę wybieramy. Ona sama wyjawiła mi, że jedzie do Martyr’s Green.
– Czyli zobaczyłaby, że wsiadamy z powrotem do autokaru, i domyśliłaby się, że ją okłamałeś.
– Owszem. Kiedy powiedziałem jej, że zamierzam wysiąść w Cobham, wcale nie chciałem jej nabrać – słusznie zauważyłeś, że to się nie mogło udać. Zamierzałem się tylko przekonać, jak zareaguje.
Zmarszczyłem czoło.
– Dlaczego miałaby zareagować w szczególny sposób, słysząc, że wysiadasz w Cobham, a nie w Kingfisher Hill?
Na twarzy Poirota pojawił się uśmieszek.
– Na pewno się domyślasz powodu, Catchpool – odparł. – Odpowiedź jest jasna jak słońce.
– Niestety, nie dla mnie. A ty najwyraźniej nie chcesz mi teraz tego wyjaśniać. Dobrze, to jak zareagowała nasza nieznajoma, kiedy oznajmiłeś, że wysiadasz w Cobham?
– Nie tak, jak oczekiwałem. A potem zdarzyło się coś jeszcze bardziej nieoczekiwanego: opowieść o popełnionym przez nią morderstwie. Nie sądzę, żeby od początku planowała mi to wyznać. Chyba chciała mnie sprowokować. Pokazać swoją wyższość. Nie mogła się oprzeć pokusie, by pochwalić się swoim... osiągnięciem. – Poirot westchnął.
– Czyli nie tylko kogoś zabiła, ale nawet jest z tego dumna?
– Dumna to chyba niewłaściwe określenie. Ona była raczej... zagniewana. Tliła się w niej furia – niczym powolny zimny ogień albo raczej jak lód, który kaleczy skórę. Nie wiem jednak, co takiego rzekłem, że wzbudziłem w niej takie emocje. Jej przechwałki odebrałem jako atak: na mnie i na wszystko, co jej zdaniem uosabiam. Najciekawsze jest to, że opowiedziała mi o zbrodni, którą popełniła, dopiero po tym, jak