STO MILIONÓW DOLARÓW. Lee Child. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Lee Child
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-222-7
Скачать книгу
marzeniami. Umieją dostrzec tę odrobinę najprawdziwszej prawdy. Nie takiej z konfesjonału. Prawdy radosnej. Tej, która aż cię rozsadza, której nie da się powstrzymać. I w podnieceniu po prostu chlapnął, wypaplał. Czuł się wspaniale. Dziewczyna była warta każdych pieniędzy. Nie posiadał się ze szczęścia. I wspomniał, że chce kupić ranczo w Argentynie. Większe niż Rhode Island, tak powiedział.

      Drobiazg bez znaczenia, ale zdawał sobie sprawę, że ona to zapamięta. A niemieckie prostytutki nie boją się policji. Niemcy są państwem opiekuńczym. Wszystko jest tolerowane, pod warunkiem że również regulowane. Więc gdyby zaczęli go ścigać, chętnie wpadłaby na posterunek i opowiedziałaby im o Amerykaninie, który chciał kupić ranczo na pampasach, posiadłość większą niż Rhode Island. Chyba próbował coś sobie zrekompensować, tak by zeznała. Jakby chciał powiedzieć: „Bierz mnie na poważnie, kochanie”. Bo nie do końca mu stanął. A Niemcy, jak to Niemcy, wszystko by spisali, zadzwoniliby do kogoś wprowadzonego i po nitce do kłębka odkryliby, że ranczo na pampasach, większe niż Rhode Island, kosztowało fortunę.

      Rutynowy przegląd transakcji nieruchomościowych tylko w jednym kraju świata doprowadziłby ich prosto do jego nowiutkich drzwi.

      Dureń.

      Jego wina.

      Chodził w myśli po pokoju, odtwarzając swoje kroki, sporządzając listę rzeczy, których dotykał. Nie było ich wiele, nie licząc dziewczyny. Zostawił odciski palców na jej skórze? Mało prawdopodobne. A nawet gdyby, byłyby zamazane. W żołądku miała jego DNA, lecz atakowały je silne kwasy i enzymy trawienne. Na tym polu nauka była jeszcze w powijakach, dopiero raczkowała. Ci z laboratoriów prędzej by sprawę odrzucili, niż zaryzykowaliby publiczny blamaż.

      Czyli bezpiecznie.

      Obłęd.

      Ale obłęd logiczny. Jeśli powiedziało się A, należy powiedzieć B. Wszystko albo nic. Tkwił w tym po uszy. Zastanawiał się kiedyś, jakie to będzie uczucie. Przypominało spadanie. Skok ze spadochronem. Długie, bardzo długie swobodne opadanie. Ciągle w dół i w dół. Nie umiał tego powstrzymać. Mógł tylko wziąć oddech, odprężyć się i poddać.

      Wyszedł z hotelu niezauważenie, przez parking. Zupełnie bez powodu, po prostu był tam skrót do znajomego baru. A ona właśnie przyjechała do pracy. Późny wieczór, goście z górnej półki, balangowicze i hazardziści. Inny świat. Poprawka: już nie. Teraz mógł mieć wszystko, czego tylko zapragnął. Postanowił do niej zagadać, już samo to sprawiło mu frajdę. Tam, na parkingu. A jeśli się pomylił? Ale nie. Widywał ją w hotelu. Uśmiechnęła się i podała bardzo wysoką cenę. Zapłaciłby dziesięć razy więcej tylko dlatego, że podobało mu się to, jak stała. I dlatego, że dopiero co brała prysznic. Uwzględniając jej dzienny przerób, w tym momencie była prawie dziewicą.

      Zawiozła go do mieszkania, z którego niedawno wyszła.

      Czy na parkingu były kamery?

      Chyba nie. Należał do pedantów. Pedantów bardzo spostrzegawczych. Wszystko widział. Musiał. Na tym polegała jego praca. Sufit parkingu był pokryty ognioodporną pianką. Po warstwie pianki biegły przewody elektryczne, pięciocalowe rury odpływowe i rurki systemu spryskiwaczy.

      Kamery? Brak.

      Czyli bezpiecznie.

      Obłęd.

      Ale obłęd logiczny.

      Przećwiczył wszystko w głowie i zrobił to szybko. Początkowo myślała, że to tylko zabawa. Że odgrywa coś, co widział na kasecie VHS. Rzucił ją twarzą do łóżka, przytrzymał, przygniótł kolanami łokcie i z brzuchem na jej tyłku, dosiadł jej jak dżokej kobyły. Zaczęła jęczeć, jak one wszystkie, a wtedy zacisnął ręce na jej szyi, szybko i mocno. Od razu ucichła. Wygięła grzbiet, chciała zrzucić go z siodła, ale prawie nie mogła się poruszyć. Próbowała go kopnąć, dosięgnąć jego pleców piętami, lecz nie dała rady i tylko rzucała się pod nim w górę i w dół, jakby pływała w basenie. Potem przestała, on jednak nie zwalniał uścisku, dopóki nie nabrał pewności. Na wszelki wypadek trzymał ją tak jeszcze przez chwilę, potem puścił i dał nogę.

      Wszystko albo nic.

      5

      Reacher spał dobrze, lecz obudził się wcześnie i był już na chodzie, gdy o siódmej furgonetka z cateringu przywiozła kilka dużych baniaków kawy i tacę drożdżówek wielkości lądowiska dla helikopterów. Było tego więcej, niż ich trójka dałaby radę zjeść. Co znaczyło, że personel jest już w drodze.

      Przyjechali o wpół do ósmej, dwóch urzędasów średniego szczebla z RBN, Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Na wstępnej odprawie Sinclair powiedziała, że zna ich osobiście, więc pewnie im ufała. Ponurzy, jakby przytłoczeni ciężarem informacji, którymi obracali, mieli po trzydzieści kilka lat. O ósmej zaczęły działać bezpieczne telefony, więc wszyscy wzięli się do roboty. Reacher wystosował swoją prośbę jako pierwszy, uprzedzając Watermana i White’a, tak że o dziewiątej Neagley była już na miejscu i gdy dwadzieścia minut przed pomocnikiem White’a przyjechał pomagier Watermana, za pośrednictwem RBN-u zdążyła już ściągnąć masę informacji. Pomagierzy byli mężczyznami. I wyglądali jak młodsza wersja swoich szefów. Ten Watermana nazywał się Landry, ten White’a – Vanderbilt, choć nie miał nic wspólnego z rodziną bogatego Corneliusa.

      Przytaszczyli meble i urządzili w klasie centrum operacyjne kierowane przez Neagley, Landry’ego i Vanderbilta. Niańki z RBN-u wypędzili do biura, a Reacher, Waterman i White konferowali przez telefon, siedząc wygodnie w skórzanych fotelach. O jedenastej praca szła pełną parą. O dwunastej mieli już pierwsze dane. Wtedy zadzwoniła Sinclair i przełączyli rozmowę na głośnik.

      – Tego dnia – zaczął Reacher – w Niemczech przebywało prawie dwieście tysięcy amerykańskich obywateli. W tym około sześćdziesięciu tysięcy wojskowych w służbie czynnej, prawie dwa razy tyle członków ich rodzin i emerytowanych żołnierzy, którzy nie wrócili jeszcze do domu, około tysiąca cywili na urlopie oraz pięć tysięcy cywili na różnych konferencjach handlowych i spotkaniach służbowych.

      – Sporo – rzuciła Sinclair.

      – Powinniśmy pojechać do Hamburga.

      – Kiedy?

      – Teraz.

      – Dlaczego akurat teraz?

      – Kiedyś musimy. Nie rozwiążemy tego na papierze.

      – Agencie Waterman, co pan o tym sądzi? – spytała Sinclair.

      – Moje zdanie zależy od tego, jak szybko ci posłańcy się przemieszczają – odparł Waterman. – Wygląda na to, że niezbyt. Kiedy nasz człowiek spodziewa się odpowiedzi? Jak długo trwa typowa przerwa?

      – Nie wiem, jak w Hamburgu, ale w innych miejscach około dwóch tygodni. Może parę dni krócej.

      – Kiedy będą dobijali targu, dobrze by było być w pobliżu, to na pewno. Ale wydaje mi się, że mamy czas. Poleciałbym tam za tydzień. Najpierw wolałbym zebrać więcej danych do analizy. Na dłuższą metę zaoszczędzi nam to trochę czasu i wysiłku.

      – Panie White?

      – Ja w ogóle nie chcę tam lecieć. Żaden ze mnie myśliwy, na nic bym się nie przydał. Moja specjalność to papierowe łamigłówki. Działam w terenie tylko w razie najwyższej konieczności.

      – Panie majorze, z jakiego powodu chciałby pan polecieć do Hamburga?

      – Z takiego, że według pana Ratcliffe’a możemy dostać wszystko, czego zażądamy – odparł Reacher.

      – Czy panowie Waterman i White mieliby coś przeciwko temu, żeby major Reacher poleciał do Niemiec sam?

      – Nie – rzucił White.

      – Po