– Tak. – Anka uznała, że ma dość kluczenia – i w domu, i w pracy. Co ma być, to będzie.
– Usiądźmy, chciałam z tobą porozmawiać.
Siadła, dyskretnie się rozglądając. Nic, żadnych wypełnionych papierów. Zresztą wypowiedzenia to się chyba wręcza w obecności świadka, znaczy kadrowej, a w pokoju były same.
– Pamiętasz walentynkowy tekst Marty?
– Tak. – Anka już całkiem się pogubiła w domysłach, do czego ta rozmowa ma zmierzać.
– Bardzo fajnie wyszedł. Wiem, że dwa wywiady były twoje, rozmawiałaś z dziadkami – swoimi i swojego narzeczonego. Ja z kolei rozmawiałam z Martą, ale… dość oględnie. O miłości w wieku dojrzałym. Mieliśmy dobry respons w tej kategorii wiekowej, widać, że społeczeństwo się starzeje… Teraz mam pomysł na inny cykl. Dość już prostych historii o młodych ludziach, gdzie największym problemem jest to, że ona nie lubi teściowej, a on rozrzuca skarpetki. Dajmy coś prawdziwego, pełnokrwistego, co nie pachnie sztampą.
– Fajnie, dobry pomysł, tylko, że to raczej działka Marty…
– Marta ma teraz swój cykl psychologiczny „Przemiany”, mocno angażujący. I poza tym ma swoje życie. Też mocno angażujące.
Tak, działy się rzeczy dziwne. Pirania pokazała ludzką twarz. Zamiast ostrych zębów – miękkie wnętrze.
– Pomyślałam sobie, że to byłoby coś dla ciebie. Do tej pory zajmowałaś się tematyką społeczną, bardziej reportersko-interwencyjnie, ale czuję, że teksty literackie, z zacięciem psychologicznym, to coś, w czym byś się odnalazła.
„Ostatnio wciąż się zacinam psychologicznie”, pomyślała Anka.
– To miłe – powiedziała. – Doceniam, naprawdę. Lubię literaturę i rzeczywiście chyba mi brakowało takiego pierwiastka literackiego w pracy. Tylko potrzebuję chwili, by się do tego przymierzyć, ułożyć sobie w głowie i przede wszystkim – znaleźć taką historię. Bo rozumiem, że to ma być na faktach?…
Nagle pomyślała, że Pirania skądś wie. Zna, jej, Anki, historię. Historię jej rodziny – ten wojenny mrok, zepsute przyjęcie zaręczynowe i niepewną przyszłość. Może ona je podsłuchuje? W korpo inwigilacja to normalna sprawa. Zrobiło się jej lekko niedobrze. Już uwierzyła w cudowną przemianę szefowej, dała się zwieść zewnętrznym oznakom, zapominając, że przecież ludzie się nie zmieniają, zwłaszcza w pewnym wieku.
– A ja akurat nie znam żadnej takiej historii – dodała twardo. I zamilkła.
– Nie szkodzi, bo ja akurat znam. – Uśmiechnęła się jej szefowa.
Kiedyś nie lubiła wyjeżdżać w dłuższe trasy autem. W krótsze też, bo jazda samochodem po Warszawie to specyficzny sport. W pierwszym przypadku miała obawy, że się zgubi, pomyli drogi, złapie gumę i co tam jeszcze z listy drogowych nieprzyjemności. W drugim – stres ją zjadał. Stolica to nie miejsce dla motoryzacyjnych mięczaków – tu trzeba szybkości, orientacji, sprytu.
Z czasem jej przeszło. W przypadku miasta po prostu nauczyła się ignorować chamskie zachowania innych kierowców, a gdy jechała dokądś dalej, skupiała się na drodze. Póki była uważna, minimalizowała ryzyku wypadku, a jeśli coś i tak by się miało wydarzyć – trudno, nie nad wszystkim da się w życiu zapanować, zwłaszcza nad tym, co robią inni ludzie.
Teraz też patrzyła na drogę, choć jechała raczej na automatycznym pilocie, który znał trasę, znaki i przepisy. Sama zaś wciąż przetrawiała to, co powiedziała jej Pirania.
„Nigdy nie jest za późno na miłość”. Tak miał się nazywać ten nowy cykl o złożonych, nieoczywistych miłościach. Tytuł dość sztampowy, więc historia, która go otworzy, powinna być mocna – niecodzienna, wzruszająca, dająca do myślenia.
No i dostała taką. Historię swojej szefowej.
Marta rozmawiała z Piranią do tego walentynkowego wywiadu, ale to było kilka zdań o uczuciu w wieku dojrzałym – sformatowanych, uładzonych. Teraz Anka wiedziała dużo więcej – jak to się zaczęło, ile trwało. I jak bardzo było pogmatwane.
Facet, w którym Pirania się zakochała, z którym teraz była, rzeczywiście mieszkał na Warmii, miał tam pensjonat. Był starszy od niej o dziesięć lat. Jego żona zmarła kilka miesięcy temu, spędził z nią prawie czterdzieści lat. Z Piranią poznali się na studiach, on był wykładowcą, ona jego studentką. Mieli romans; zapachniało sztampą, bo on już był żonaty, Pirania młoda, na pewno atrakcyjna, bo i teraz była bardzo ładną kobietą, między nimi zależność nauczyciel – uczennica. Banał. Ale ponoć to była wielka miłość, tyle tylko, że żona była już w zaawansowanej ciąży. On nie zamierzał w takim momencie informować jej o tym, że chciałby się rozwieść, Pirania to rozumiała. A potem urodziło się dziecko. Bardzo chore, porażenie czterokończynowe. Odpowiedzialność wygrała z miłością. Pirania nie chciała być tą trzecią, jego wybór przyjęła. Rozstali się, nie szukali kontaktu. Ona była w różnych związkach, ale nie wychodziło, widać nie miało. On trwał przy żonie – w opiece nad dzieckiem, chowając dorosłego już syna, towarzysząc jej w żałobie, gdy syn umarł, a potem w chorobie nowotworowej, gdy ona na nią zapadła. Miesiąc po śmierci żony zaczął szukać Piranii. Odnalazł. Spotkali się. I od tamtego momentu byli razem. „Jakby tych wszystkich lat rozłąki nie było”, powiedziała Pirania.
Anka jechała wąską szosą przez las. Do Suwałk zostało kilkadziesiąt kilometrów. Droga zleciała jej nie wiadomo kiedy, tak była pochłonięta odtwarzaniem tej rozmowy.
Już sam fakt, że Pirania zaproponowała jej taki cykl, był poruszający. Zauważyła, co Anka lubi, w czym jest dobra. Wcześniej Pirania była zadaniowa, rozliczająca. Psychologiczne niuanse jej nie zajmowały.
Potem oddała jej swoją historię. I to już było na granicy niezwykłości.
A jeszcze potem do Anki przyszły różne myśli: „W każdym momencie życia może się wydarzyć wielka zmiana”; „Ludzka psychika jest trudna do zgłębienia”, „Są miłości, które trwają całe życie, wbrew wszystkiemu”.
I na końcu ta jedna, która nie chciała jej opuścić: „Czy babcia i Jan Górski to taka właśnie miłość, która czeka na spełnienie – po latach?”.
Czy przemiana Piranii wiąże się z faktem, że wreszcie jest z tym, z kim chciała być? Czy dawniej – mało empatyczna i oceniająca – była sobą, a teraz miłość ją uładziła, czy na odwrót – wcześniej to była gorycz niespełnienia, a dopiero teraz Pirania pokazuje swoje prawdziwe oblicze?
Dobra, jeszcze jedna myśl się przyczaiła i nie chciała odejść: czy związek Anki z Marcinem to właśnie takie uczucie? Uczucie-monolit, który oprze się wszystkim ciosom?
Na moment oderwała wzrok od drogi i spojrzała na swój palec serdeczny. Piękny był ten pierścionek – filigranowy, oryginalny. Perły wciąż błyszczały; nic dziwnego, nie był noszony, czekał tyle lat w pudełku. „Perły przynoszą pecha”, przypomniało się jej zdanie babci Marcina. Odgoniła jej od siebie. „Głupi przesąd”, pomyślała. „Nie ma pecha, są złe uczynki”.
Dom bez dziadków był dziwny. Nigdy się tak nie zdarzyło, żeby była tu pod ich nieobecność. Zawsze któreś z nich witało ją u szczytu schodów. A w środku kolejnym powitaniem był smakowity zapach z kuchni.
Tym razem sama otworzyła drzwi, wyjmując kolejne klucze z podniszczonego, starego etui.
W korytarzu panował