Uwielbiam poniedziałkowe poranki. Początek nowego tygodnia zawsze napełnia mnie nowym poczuciem optymizmu, jednak dziś zwyczajowa radość się kurczy, kiedy sobie uświadamiam, że nie będę mogła dłużej ignorować tej wiadomości.
Zanim udaje mi się wymyślić jakąś sensowną odpowiedź, do sypialni wchodzi Millie, całkowicie już ubrana w swój szkolny mundurek.
Wygląda rozkosznie i tak mądrze. Patykowate nóżki wystają spod spódniczki, dzięki czemu natychmiast sobie przypominam, że niebawem muszę kupić jej nową. Z tej już prawie wyrosła.
Ash wyszedł już dawno temu. Dziś ma napięty grafik – zaplanowano w szpitalu kilka operacji – i zastanawiam się, jak on w ogóle daje sobie z tym radę. Wiem, że czasami napięcie w pracy niemal go przerasta, ale pacjenci go uwielbiają, podobnie jak pielęgniarki, co zdążyłam wielokrotnie zauważyć, kiedy bierzemy udział w jednym z organizowanych spotkań, na które okazjonalnie zgadza się przyjść.
Nic dziwnego, że jest lubiany. Ash jest człowiekiem dość enigmatycznym i nie uśmiecha się bez powodu. Z reguły zachowuje się dość powściągliwie i nie lubi stawiać nikogo w niekomfortowej sytuacji, trudno jednak stwierdzić, co chodzi mu po głowie. Założę się, że to właśnie czyni go intrygującym w oczach innych. Ponadto nie mogę zaprzeczyć, że jego cudowne, brązowe oczy o ciemnej oprawie są dość wyjątkowe. Ale on jest mój i to się nie zmieni, więc inni mogą sobie myśleć, co tylko chcą.
– Wstajesz już, mamo?
Głos córki przerywa moje przemyślenia.
– Wybacz, Millie, wskoczę tylko pod prysznic. Za minutkę będę na dole.
Trudno jest mi zwlec się z łóżka. Lubię tak leżeć, planować dzień, myśleć o drobnych przekąskach dla Millie i o tym, co przygotuję na obiad. Z kolei Millie budzi się i wyskakuje z pościeli każdego ranka, gotowa zacząć dzień. Zmuszam się w końcu do odrzucenia na bok kołdry i pójścia do łazienki, blokując dostęp do mojej głowy wszystkim myślom związanym z wczorajszą wiadomością.
Częściowo tylko wytarta, z włosami wciąż mokrymi od zimnej wody, której krople spływają mi teraz po plecach, wracam pospiesznie do sypialni i zaczynam szukać czegoś, co nie jest aż tak wymięte, żeby nie dało się tego włożyć. Pamiętam, że po szkole jestem umówiona z moją przyjaciółką Tessą. Jest nieco starsza ode mnie – dobiega pięćdziesiątki, choć na tyle nie wygląda – i należy do tych kobiet, które w zwykłej parze dżinsów i zbyt obszernym swetrze wyglądają po prostu stylowo. Często nosi czapkę, a kiedy dokłada do tego wielki szal, owinięty kilkakrotnie wokół szyi, wszyscy w jej towarzystwie czują się w jakiś sposób niestosownie ubrani.
Wkładam szkarłatną tunikę z marszczonego – dzięki Bogu! – materiału w purpurowe wzory i legginsy. Potrząsam długimi ciemnymi włosami, tak żeby po wyschnięciu ułożyły się w naturalne fale, po czym zbiegam na dół, do kuchni.
– Co dzisiaj na śniadanie, panienko Millie?
Moja córka wygląda, jakby się nad tym zastanawiała, ale ja już znam odpowiedź. Zawsze jest taka sama.
– Mogę prosić o jajecznicę?
– Oczywiście. A kiedy będę ją robiła, możesz mi opowiedzieć, na co dziś najbardziej się cieszysz.
Podnoszę obie pokrywy na kuchence, żeby rozgrzać nieco kuchnię, i słucham, jak mówi swoim wysokim głosikiem, że ma dziś dyktando i że nauczyła się wszystkich potrzebnych do jego napisania słów. Wiem o tym, bo sama ją przepytywałam, ale powtarza je wszystkie po kolei, czekając na jajecznicę.
Po zjedzeniu śniadania odkładam brudne naczynia do zlewu, uznawszy, że umyję je później, po czym zabieram szkolny plecak Millie. Zawsze chodzimy do szkoły na piechotę, o ile nie jestem spóźniona, i nawet mimo tej zimnej, wilgotnej aury Millie wesoło podskakuje.
Ledwie wychodzimy za bramę, kiedy zaczynam się zastanawiać, czy nie powinnam jednak była zawieźć jej dzisiaj samochodem. Czuję mrowienie na karku, jakby ktoś wbijał we mnie wzrok, odwracam więc głowę, żeby spojrzeć za siebie.
Ulica jest pełna innych matek, ojców i kilkorga dziadków, którzy odprowadzają dzieci do szkoły. Nikt tutaj nie wyróżnia się z tłumu.
Czy udałoby mi się go rozpoznać? – zastanawiam się.
Nie wiem. Mógłby stanąć za moimi plecami w sklepie, a ja bym nawet nie wiedziała, że to on. Może już tak zrobił.
Millie przez cały czas coś mówi, nie zauważając nawet, że jej nie słucham, a kiedy docieramy do bramy, czeka tam na nią dziewczynka o poważnej minie. Millie podbiega do niej i ją przytula. Wiem, że to Zofia, mała Polka, która dołączyła ostatnio do ich klasy i która nie zna angielskiego. Millie postanowiła jej pomóc i traktuje swoją misję bardzo poważnie.
Opierając się pokusie wycałowania córki na do widzenia, macham jej i oddalam się od szkoły, tęskniąc już od pierwszej minuty, w której znika za drzwiami budynku.
W ostatniej chwili zaczynam się zastanawiać, czy powinnam była przekazać jakąś informację szkole, poprosić ich o specjalną opiekę nad moją córką. Waham się przez chwilę, po czym postanawiam pójść na spotkanie z Tessą. Ona będzie wiedziała, co powinnam zrobić.
3
Kiedy wchodzę do kawiarni, Tessa jest już na miejscu – zgodnie z moimi przewidywaniami wygląda niekonwencjonalnie, a zarazem doskonale. Włożyła dzisiaj karmazynowy kapelusik i szal z czarno-białego jedwabiu z wzorkiem w stylu art déco. Jest dyrektorką naszej lokalnej grupy teatralnej i agentką kilku gwiazd oper mydlanych, choć odnoszę wrażenie, że obecnie z pracą w tej branży jest dość kiepsko. Tessa nie jest moją agentką – z obecną współpracuję od dwudziestu lat i z natury jestem lojalna.
– Hej, Tessa. – Pochylam się, żeby ją ucałować. – Co u ciebie?
– Chyba w porządku. A u ciebie?
Siadam naprzeciw niej i wyciągam ręce z kurtki.
– Daję radę. Jak tam układa się sprawa z Geoffem?
Chciałabym jej opowiedzieć o swoich obawach, ale ma własne problemy, więc pozwalam jej mówić.
Tessa wydaje z siebie jęk.
– Podszedł do tego zdecydowanie zbyt poważnie. Nie chce zaakceptować faktu, że to już koniec.
Cmokam i przewracam oczami.
– A czego oczekiwałaś? Sprawiasz, że ci faceci miotają się, jak tylko mogą, a potem ich spławiasz bez ostrzeżenia.
– Odsyłam ich z powrotem do żon, gdzie ich miejsce, choć Geoff przebąkuje coś o zostawieniu swojej, co mnie oczywiście wcale nie cieszy.
Mam ochotę jej powiedzieć, że nie popieram jej stylu życia, ale powtarzałam jej to już wielokrotnie. Tessę interesują wyłącznie żonaci faceci, bo nie chce się angażować w nic poważniejszego. Mówiłam jej wiele razy, że niszczy w ten sposób małżeństwa, ale ona uparcie obstaje przy swoim.
– Przecież ja oddaję tym żonom przysługę. Ci faceci muszą być przede wszystkim gotowi na romans, więc lepiej, że trafiają na mnie – kobietę, której nie kręci długoterminowy związek – niż na kogoś, kto szuka mężczyzny na stałe i kto będzie próbował ich wyrwać rodzinie. Bardzo się cieszę, że mogę ich zwracać po wykorzystaniu całych i zdrowych.