– Myślałam, że pan z tym skończył! – rzuciła.
Fawles pogłaskał maszynę – ładny jasnozielony egzemplarz z bakelitu, marki Olivetti.
– To dekoracja. Nie ma nawet taśmy – odparł, naciskając klawisze. – I wie pani, że laptopy za moich czasów już istniały.
– Znaczy, że nie na niej pisał pan te swoje…
– Nie.
– Jestem pewna, że wciąż pan pisze! – powiedziała Mathilde i spojrzała na niego prowokująco.
– Myli się pani. Od dawna nie napisałem ani jednego zdania, nawet paru słów… poza listą zakupów…
– Nie wierzę. Nie można z dnia na dzień skończyć z czymś, na czym budowało się całe swoje życie.
– Przez chwilę myślałem, że jest pani inna niż wszyscy – przerwał jej Fawles. – I że nie będzie pani o tym mówić. Myliłem się. Pracuje pani, prawda? Jest pani dziennikarką, która przyjechała tu, żeby napisać artykuł na temat tajemnicy Nathana Fawlesa?
– Przysięgam panu, że nie.
Pokazał jej ręką drzwi.
– Proszę już sobie pójść. Nie mogę zabronić ludziom myśleć, co chcą, ale tajemnica Fawlesa polega na tym, że właśnie nie ma żadnej tajemnicy, rozumie pani? Proszę to napisać w tej swojej gazecie.
Mathilde nie ruszyła się z miejsca. Fawles niewiele się zmienił od czasu, gdy go spotkała. Tak go pamiętała: uważny, przystępny, ale boleśnie szczery. Nie wzięła tego pod uwagę.
– Tak między nami, czy panu tego nie brakuje?
– Czego? Spędzania dziesięciu godzin dziennie przed komputerem? Nie. Wolę spacerować po lesie albo po plaży z psem.
– Wciąż panu nie wierzę.
Pokręcił głową i westchnął.
– Niech pani nie będzie sentymentalna. To były tylko powieści.
– Tylko powieści? I pan to mówi?
– Owszem, a tak między nami, poważnie je przeceniano.
– No to co pan teraz robi przez cały dzień? – nie ustępowała Mathilde.
– Medytuję, piję, gotuję, piję, pływam, piję, wybieram się na długie spacery, pi…
– Czyta pan?
– Nieraz jakiś kryminał, ale głównie książki o malarstwie lub astronomii. Czasem wracam do klasyków, ale to wszystko jest w sumie nieważne.
– Dlaczego?
– Ziemia zamienia się w piec hutniczy, duża część świata jest w permanentnym stanie wojny, ludzie głosują na wariatów i ogłupiają się, siedząc wciąż na portalach społecznościowych. Wszystko się wali, więc…
– Nie widzę związku.
– Związek jest taki, że chyba jest dużo ważniejszych rzeczy niż dociekanie, dlaczego dwadzieścia lat temu Nathan Fawles przestał pisać.
– Ma pan wciąż rzesze czytelników.
– Cóż, czytają, bo chcą, nie mogę im tego zabronić. Poza tym pani doskonale wie, że sukces jest wynikiem nieporozumienia. To powiedziała chyba Duras, a może Malraux? Powyżej trzydziestu tysięcy egzemplarzy to nieporozumienie…
– Czytelnicy do pana piszą?
– Podobno. Mój agent utrzymuje, że tak.
– Czyta pan te listy?
– Żartuje pani?
– Dlaczego?
– Bo to mnie nie interesuje. Jako czytelnik nigdy nie pomyślałbym o tym, żeby napisać do autora, którego książka mi się spodobała. Niech pani powie prawdę, czy wyobraża sobie pani pisać list do Jamesa Joyce’a, bo spodobał się pani Finneganów tren?
– Nie. Po pierwsze, dlatego, że nigdy nie byłam w stanie przeczytać więcej niż dziesięć stron tego dzieła, a po drugie, bo James Joyce umarł co najmniej czterdzieści lat przed moim urodzeniem.
Fawles pokręcił głową.
– Droga pani, bardzo dziękuję za odprowadzenie psa, ale będzie lepiej, jeśli już sobie pani pójdzie.
– Tak, też tak myślę.
Odprowadził ją do samochodu. Pożegnała się z psem, a Fawlesa zignorowała. Patrzył, jak manewruje na drodze, zahipnotyzowany wdziękiem jej ruchów i zadowolony, że odjeżdża. Gdy już miała wcisnąć mocniej pedał gazu, skorzystał z okoliczności, że szyba w oknie była opuszczona, i żeby wyłączyć cichy, lecz uporczywy alarm, który brzęczał mu w głowie, rzucił:
– Mówiła pani, że już się spotkaliśmy, dawno temu. Gdzie?
Spojrzała na niego zimno zielonymi oczami.
– Wiosną tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku w Paryżu. Miałam czternaście lat. Przyszedł pan na spotkanie z pacjentami Młodzieżowego Ośrodka Zdrowia. Podpisał mi pan nawet egzemplarz Loreleï Strange. Oryginalne wydanie, po angielsku.
Fawles nie zareagował; wyglądał, jakby ledwo to pamiętał, albo i wcale nie.
– Przeczytałam Loreleï Strange – ciągnęła Mathilde. – Ta lektura bardzo mi pomogła. I nigdy nie wydawało mi się, że ta powieść jest przeceniana ani że jej sukces był wynikiem nieporozumienia.
Tulon, 8 października 2018
WYDZIAŁ MORSKI KOMENDY GŁÓWNEJ
STRAŻY GRANICZNEJ
DEKRET PREFEKTURY NR 287/2018
Ustanawiający utworzenie tymczasowej strefy zakazu nawigacji i wszelkiej działalności związanej z żeglugą morską w okolicach wyspy Beaumont (Var).
Wiceadmirał floty Édouard Lefébure, prefekt morski na okręg Morza Śródziemnego.
Na podstawie:
1. Kodeksu Karnego, artykułów 131-13-1° i R 610-5.
2. Kodeksu Morskiego, Transportu Wodnego, artykułów L5242-1 i L5242-2.
3. Dekretu nr 2007-1167 z 2 sierpnia 2007 r., zmodyfikowanego, odnoszącego się do prawa żeglugi i do szkolenia w zakresie prowadzenia jachtów i łodzi motorowych.
4. Dekretu nr 2004-112 z 6 lutego 2004 r., odnoszącego się do organizacji działalności państwa na morzu.
Z powodu:
1. Otwarcia śledztwa na skutek znalezienia ciała na wyspie Beaumont, w miejscu zwanym Tristana Beach.
2. Konieczności przyznania siłom porządkowym czasu na prowadzenie śledztwa na wyspie.
3. Konieczności zabezpieczenia dowodów pozwalających na ustalenie okoliczności zajścia.
DEKRET
Artykuł 1: Na wybrzeżu departamentu Var zostaje utworzona strefa z zakazem żeglugi i wszelkiej działalności na terenie Morza Śródziemnego w odległości 500 metrów od linii brzegowych wyspy Beaumont, w tym też działalności transportowej osób wyjeżdżających z wyspy i przyjeżdżających na nią, od daty opublikowania tego dekretu.
Artykuł 2: Decyzje przedstawione w tym dekrecie nie dotyczą jednostek morskich działających w ramach usług publicznych.
Artykuł 3: Każde naruszenie tego