Redaktor prowadzący
Rafał Bielski
Korekta i redakcja
Ewa Kapyszewska
Projekt graficzny okładki, skład i łamanie
Agnieszka Kielak
Ilustracja na okładce:
Pocztówka z ul. Marszałkowską z kolekcji Rafała Bielskiego
Fotografie z fotolia.com
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2016
© Copyright by Filip Molenda, Warszawa 2016
Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-63842-25-3
Wydawca
Agencja Wydawniczo-Reklamowa
Skarpa Warszawska Sp. z o.o.
ul. Ząbkowska 18/S1
03-735 Warszawa
tel. 22 115 77 59
www.skarpawarszawska.pl
Dystrybucja:
Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. Sp. j.
05-850 Ożarów Mazowiecki
ul. Poznańska 91
e-mail: [email protected]
tel. 22 733-50-10
www.olesiejuk.pl
Skład wersji elektronicznej
Klarze, mojej córce
Trzeci front
17 września 1939, niedziela, godz. 3.00, Warszawa
Od kilku tygodni odnosił wrażenie, że świat postanowił go zabić.
Zaczęło się jeszcze w sierpniu, gdy na placu Teatralnym omal nie rozjechał go rozpędzony tramwaj. Uszedł z życiem jedynie dzięki temu, że jakiś uważny przechodzień pociągnął go za marynarkę. Niespełna kilka dni później, na rogu Pierackiego i Nowego Światu napadł go nożownik. Niby nic dziwnego – kilka godzin po północy, po wyjściu z kawiarni – ale napastnik zamiast zwyczajowego pytania o pieniądze, portfel czy zegarek, zadał od razu cios. Na szczęście dość rozpaczliwe machnięcie płaszczem niesionym na ramieniu wybiło napastnika z rytmu, a powtórzenie ataku uniemożliwili idący ulicą przechodnie. W następnym tygodniu zaczęto używać przeciwko niemu broni palnej. Z perspektywy kilku kolejnych dni przestało go to dziwić, nastąpiła bowiem eskalacja środków zagłady. Stał się regularnym celem dla ognia karabinów maszynowych, obrzucano go bombami, strzelano do niego z armat i haubic, a teraz użyto broni chemicznej.
Świat oszalał.
Znad ulicy podnosiły się w górę opary gazu, przypominające drobne niteczki mgły. Widział je wyraźnie nawet z okna trzeciego piętra, choć jedynym oświetleniem nocnego nieba była łuna pożarów trawiących Warszawę. Zabójczej mgły było coraz więcej. Przeszło mu przez myśl, że to Niemcy po dziesięciu dniach oblężenia stracili cierpliwość i użyli iperytu. Czuł się jednak bezpieczny – znajdował się kilkanaście metrów nad ziemią. Po chwili uświadomił sobie niedorzeczność pomysłu. Broni chemicznej użyto by w zupełnie inny sposób, na pewno nie o trzeciej nad ranem, na pewno nie w dzielnicy mieszkaniowej pełnej murowanych kamienic. Domniemane opary iperytu nie były zatem niczym więcej niż zwykłą mgłą. Poprzedniego dnia pogoda się popsuła – po wielu dniach upału zrobiło się chłodniej i zaczęło padać. Teraz z mokrej ziemi, betonu i asfaltu parowały resztki deszczu. Uspokojony wrócił do łóżka, aby jeszcze kilka godzin podrzemać.
Budzik zadzwonił przed siódmą. Była niedziela, ale Karol Krupski musiał iść do pracy. Czy może raczej – musiał pełnić służbę. Napił się herbaty i przegryzł kilka krakersów, licząc na to, że w kantynie dostanie coś bardziej treściwego. Dziś miał być oficerem dyżurnym, a więc musiał założyć mundur. W cywilnym garniturze był pracownikiem administracji państwowej, zwykłym urzędnikiem, który mógł rzucić robotę w diabły i w piwnicy doczekać zwycięskiego końca wojny. W mundurze zaś mógł w każdej chwili paść ofiarą pomyłki i zostać wysłany na front albo w jeszcze gorsze miejsce.
O ósmej był w biurze, a kwadrans później szef rozpoczął odprawę, na której przedstawił ostatnie wydarzenia. Ze względu na specyfikę sytuacji, miały różne stopnie aktualności. Najświeższe wiadomości dotyczyły zagranicy. Ich rzetelność była jednak pozorna – zależała od działalności agencji informacyjnych przygotowujących na ósmą wiadomości radiowe. Wieści z ratusza i sytuację w mieście poznawano z kilkugodzinnym opóźnieniem. Te informacje były jednak sprawdzone i dokładne, podobną jakość miały meldunki z dowództwa Armii „Warszawa”. Nie najlepiej przedstawiała się sytuacja w dziale krajowym. O wydarzeniach między Wartą a Dniestrem wiedziano w ubiegłym tygodniu niezbyt wiele.
Ale nie dziś. Dziś wiadomości było dużo – ciekawszych i pomyślnych.
Radio Moskwa podało, że oddziały mongolskiej armii ludowo-rewolucyjnej, wspierane przez bratnią Armię Czerwoną, rozpoczęły walkę o wyzwolenie narodowe i społeczne Mongolii Wewnętrznej. Z perspektywy siedemnastego dnia wojny z Niemcami była to dobra wiadomość, bo skupieni na problemach Dalekiego Wschodu Sowieci będą robić wszystko, aby zachować stabilność na swoich zachodnich rubieżach. Jednocześnie potwierdzało to pogłoski o rozpadzie sojuszu sowiecko-chińskiego. Kolejną dobrą wiadomością było załamanie się pogody. 16 września zaczęło padać. Aktywność lotnictwa niemieckiego znacznie spadła. Marsz grupy armii generała Tadeusza Kutrzeby w stronę Warszawy był kontynuowany przez Puszczę Kampinoską, a grupa armii generała Kazimierza Sosnkowskiego dotarła właśnie do Lwowa. W tym kierunku maszerowały także armie generałów Tadeusza Piskora i Stefana Dęba-Biernackiego – znajdowały się podobno na Zamojszczyźnie i Lubelszczyźnie. Były to dobre wieści dla Rzeczypospolitej, ale nie dla Warszawy – większa część polskich sił oddalała się od stolicy, szanse na odsiecz malały, a sytuacja miasta stawała się coraz trudniejsza. Przygnębiająca była też cisza na zachodzie Europy.
– Panowie, dzisiaj jest niedziela, jak na razie nie ma zbyt wiele do zrobienia. Proszę o pozostanie tylko tych, którzy mają terminowe prace do wykonania, reszta niech wróci do domów i zadba o rodziny. Poszukajcie, proszę, w swoich płytotekach nagrań z muzyką chińską, mogą się przydać do audycji radiowych, a teraz taka chińszczyzna to prawdziwy rarytas. Spotkajmy się jeszcze raz o osiemnastej – zakończył odprawę szef – a pana Krupskiego proszę o rozmowę, mam sprawę.
Z salki konferencyjnej powoli wychodzili uczestnicy spotkania. Kilku wyszło szybko, kilku straciło nieco czasu na zebranie rozłożonych na stole papierów, trzy czy cztery osoby przerzucały się wzajemnie żartami i komentarzami na mało istotne tematy towarzyskie.
– Proszę do mnie – powiedział nad ich głowami szef.
Gdy tylko znaleźli się w gabinecie szefa, ten sięgnął po leżącą na biurku kopertę i wyjął z niej list. Przyjrzał się mu, zacisnął szczęki tak mocno, że niemal słychać było zgrzyt zębów, odetchnął, próbując się uspokoić, i zapytał:
– Panie Karolu, pan się przyjaźni z Malanowskim?
Niespotykana forma spotkania, lakoniczny styl wypowiedzi szefa, dziwny brak poszanowania konwenansów, pominięcie zwyczajowego słówka „pan” przed nazwiskiem podwładnego znaczyły, że stało się coś poważnego.
– Tak. Co się stało, panie kierowniku?
– Wczoraj pełnił służbę, wychodził jako jeden z ostatnich. Zostawił mi na biurku list. Przeczytam go panu:
Szanowny