– A co jest grzech? – spytała.
– Grzechem jest zły czyn człowieka.
– A który czyn jest zły, jak poznać?
– Czyn ten musi być przede wszystkim dobrowolny. Wola ludzka ma podwójne zastrzeżenie: jedno bliskie, to jest rozum ludzki, drugie dalsze, prawo przedwieczne, czyli rozum Boga. Grzech tedy jest obrazą Boga. W grzechu nędzne stworzenie podnosi rękę na Boga. Przyczynę grzechu stanowi rozum i wola. Dalszą, wewnętrzną przyczynę stanowi wyobraźnia i pożądliwość. Święty Tomasz, oprócz pożądliwości, wylicza jeszcze nieświadomość i złość. Ale przyczyną zewnętrzną, stojącą poza człowiekiem, może być tylko inny człowiek albo szatan. Czytamy w Piśmie, że „Bóg zatwardza i zaślepia grzeszników”… Co to znaczy? Znaczy to, że Bóg nie daje łaski człowiekowi grzesznemu. Święty Tomasz z Akwinu w dziele swym Questiones disputatae, w rozdziale o źródle grzechu mówi: „Na pytanie, czy Bóg może być źródłem grzechu, odpowiedź jest, że tak”… Szymon Magus, manichejczycy, Luter, Kalwin, Cwingliusz, Beza i inni kacerze za przyczynę i rzeczywistego sprawcę grzechu uważali Boga. Ale Sobór Trydencki stwierdził, że jeśliby kto powiedział, że nie jest człowiek w możności drogi swoje złymi uczynić, lecz tak złe czyny jak i dobre Bóg wykonywa… niech będzie wyklęty. Wszystkie przyczyny pobudzające do grzechu można zawrzeć w jednym wyrazie – pokusa. Szatan, nie mogąc wywierać wpływu bezpośrednio na wolę człowieka, zaciemnia jego rozum, działa na wyobraźnię, podnieca żądze. Więc złą jest wszelka pokusa. Nie czytaj nigdy książek utworzonych dla szerzenia grzechu, nie oglądaj rysunków i malowideł ohydnych, a główna rzecz – nie myśl nigdy o rzeczach, które są urocze na zewnątrz, ale wewnątrz plugawe. W nich to mieszczą się pokusy szatana. A teraz co do ludzi… Wszak prawda, że gdy idziesz ulicą, zwracają się na ciebie setki spojrzeń ludzi młodych – nieprawdaż?
– Tak jest… – wyszeptała była wówczas.
– Wszak prawda, że gdy mijasz orszak młodzieży płci męskiej, doświadczasz uczucia nieokiełznanej wesołości, idziesz jak gdyby przez aleję pełną światła, róż i zapachu? Wszak prawda, że spojrzenia osób zupełnie ci nieznanych budzą w tobie jakąś niespokojną, niemieszczącą się w ciele rozkosz, której nazwać nawet nie sposób? Otóż – niechże te spojrzenia nie budzą w tobie radości. Od tego zacznij. Z chwilą, kiedy zwyciężysz nędzną dumę z tego tytułu, żeś piękna, i niską radość, że uliczni panowie obrzucają cię zuchwałymi oczami, a zaczepiają uśmiechem, wejdziesz na drogę poprawy, bo na drogę zdeptania pokus – a z niej na stromą ścieżeczkę doskonałości. Na tej ścieżeczce znajdziesz stan łaski. Przyjdzie czas, że nie będziesz się pyszniła przed samą sobą nie tylko z tego powodu, żeś piękna, ale nawet z tego, żeś czysta duszą. Wówczas nie trzeba będzie zadawać pytania – co jest grzech i jak grzech poznać, bo zbliżysz się do stanu prostoty samej w sobie, która nie dopuszcza do siebie brudu, a tak idąc dojdziesz do źródełka świętej pokory, do tego, co wielki apostoł Paweł nazywa „miłością i duchem cichości”.
Wtedy to ośmieliła się spytać:
– A czy taki stan – „miłość i duch cichości” – nie jest egoizmem?
Kapłan zadziwił się i pytał po chwili milczenia.
– Jakże to miłość może być egoizmem?
Nie umiała oczywiście wyjaśnić… Jąkając się, bełkocąc sylaby poczęła coś pleść o tym, że stan własnej cichości ducha wobec męczarni i huraganu żądz, jakie znosi ten, na przykład, co zamordował człowieka, albo ten, co ukradł, ucieka, kryje się, truchleje – jest egoizmem, gdyż jest niejako używaniem bogactwa, spokojem bogacza w obliczu ogromu nędzy tych, co nie mają, czym by płaczące dzieci nakarmić.
Kapłan zwrócił na nią spojrzenie. Widziała niegasnący uśmiech na jego wargach. Wreszcie ciche, wzniosłe słowa:
– Wyucz się modlitw własnych, ukochanych, słów-potęg i symbolów, które jak miecz rozcinają pokusy. Wzdychaj cicho, z uporem, z męstwem, z niezłomną wytrwałością. Stan łaski nie będzie ci odjęty. Gdy w tej chwili uczynisz mocne postanowienie poprawy…
Teraz właśnie nasunęła się przed oczy ducha istna radość: mocne postanowienie poprawy! Za chwilę wołała na siebie:
„Nie, nie, siostrzyczko! Nie mocne postanowienie poprawy, lecz poprawa sama!”.
Złożyła swój Panthèon littéraire12 na skancerowanym stoliku i chyłkiem pobiegła do kuchni. Tam, słowa nie mówiąc Leośce, rozrobiła z mąki i wody talerz lepkiego klajstru, zabrała ze sobą ścierki mokre, szczotki, butelkę z lakierem czarnym i drugą z farbą białą, nadto różne niezbędne zamszowe skórki, puszkę z zaprawą do podłóg, kredę itd. Obładowana tym wszystkim wróciła do pokoju opuszczonego przed chwilą. Zamknęła na klucz drzwi, zrzuciła z ramion stanik i zabrała się do pracy. Szybko popodklejała wiszące i odstające strzępy tapetów skrawkami, doskonale utrafiając w deseń, z istnym artyzmem pozalepiała wybite dziury. Oczyściła piec, a czarne szpary między kaflami zaciągnęła „śnieżystą” masą gipsowokredową. Wytarła potworną rurę pieca – i wówczas dopiero zabrała się do podłogi. Starła ją mokrymi ścierkami i w miejscach najbardziej zdrapanych pomalowała farbą. To samo uczyniła z parapetem okna. Wówczas przyszedł czas i na stolik. Pracowicie a z bajeczną wprawą nalewała na zamszową skórkę resztki zaschłego w butli lakieru i trąc nimi silnie powierzchnię nie tylko zniweczyła ślady oparzeń, ale nadto obdarzyła stoliczysko „wyrazem” zupełnej (no, względnie!) nowości. Radość biła na duszę jej, kiedy stół z potwora, ze wstrętnego grzesznika przeistaczał się w cudo wdzięku, śmiał się do niej swą lustrzaną, czarną powierzchnią ten stół z krzywymi nogami, zaiste jak twarz człowieka, któremu grzechy jego odpuszczono.
Gdy tak szybko, chwytając oddech i wyrzucając ramiona, z zaciśniętymi zębami tarła ów stolik, włosy jej rozpuściły się i burza ich spadła na obnażone ramiona. Prześliczne, królewskiej piękności ręce ustały od pracy. Do głowy krew uderzyła. Oczy zasłoniła mgła strudzenia. Ewa bez sił usiadła, a później położyła się na wznak na żelaznych prętach pustego łóżka, niby na ruszcie piekielnym. Objęła oczyma pokój – i cała przemieniła się w uśmiech. Toż to już nie obmierzły „pokój pojedynczy przy familii, z samowarem i usługą” – toż to jest cela świętej Teresy.
Jeszcze tylko widoku nieba!
Wstała leniwie i mocnym ruchem na ścieżaj otwarła okno. Za chwilę leżała znowu na prętach żelaznego łoża, rżnących ciało jak włosiennica. Jednym ruchem ręki ujęła wszystkie włosy i położyła je sobie jak poduszkę pod głowę.
Przyszło jej na myśl to słowo: „Włosiennica… Włosiennica!”.
Ach, spróbować! Zacząć! W tajemnicy przed wszystkimi. Mama spostrzeże… No, mamę można przypuścić do sekretu. A więcej nikt… Tatkę by można,