Król Zamczyska. Goszczyński Seweryn. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Goszczyński Seweryn
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Повести
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
towarzystwo wiedziało o przygotowanym napadzie na biednego wariata, czekało niecierpliwie, z nielicznym wyjątkiem, chwili starcia się dwóch takich zapaśników, których już dlatego umieszczono przy stole obok siebie, i doczekało się nareszcie. Hrabia zaczął. Napełnił kielich winem, podniósł się, ułożył twarz figlarnie uroczyście i zawołał:

      – Zdrowie Króla Odrzykońskiego! Oby jak najdłużej panował dla naszej radości, w takiej mądrości i sławie u świata, jak dotąd.

      Znaleźli się, którzy odpowiedzieli na ten toast, inni, którzy szczerze zachichotali, inni wreszcie, którzy się zmarszczyli widocznym niezadowoleniem – do ostatnich i ja należałem; znam cześć dla gruzów umysłu ludzkiego, jak dla wszelkich innych. Machnicki siedział nieruchomy, i byłby może takim pozostał, gdyby młodzik, za daleko swój żart posuwając, nie był go trącił w ramię i nie przemówił z drwiącym grymasem:

      – Królu, azaliż grzeczność nieznana w twoim państwie?

      Dziwna zmiana chwilowa jak błyskawica mignęła przez oblicze Machnickiego i zostawiła po sobie tylko chmurną powagę; nalał spokojnie swój kielich wodą, i przemówił, nie wstając z siedzenia:

      – Przyjmuję zdrowie pana Hrabiego w ten sam sposób, w jaki było wzniesione, i mam sobie za powinność odpłacić toast toastem, przemowę przemową… Trzeba nam wiedzieć, moi panowie, że są dwa rodzaje wariatów: jedni, których bardzo mało, wiedzą o swoim stanie, umieją go znosić i są tymi, co właściwie zowią się wariatami; drudzy, z rozumem niedołężniejszym od wariacji, sądzą, że mają najzdrowszy, ani na chwilę o tym nie wątpią; takich jest bardzo a bardzo wiele25, a nazwisko ich znajdzie pan Hrabia w Słowniku swojej grzeczności. Pierwszym i wino nie zaszkodzi, toteż ich zdrowie można pić winem; drugim pomaga niekiedy zimna woda, dlatego wodą piję twój toast, panie Hrabio! Oby podobni tobie rozmnożyli się bez liku u naszych nieprzyjaciół!

      Toast Machnickiego wzbudził śmiech głośniejszy i powszechniejszy jak pierwej. Wielu cieszyło się kłopotem hrabiątka tak samo, jak wprzódy ostrym żartem z Machnickiego, inni zaś ze szczerej przychylności ku sprawie zaczepionego. Wszakże ten usterk nie zraził jeszcze Hrabiego, przynajmniej umiał go pokryć głośnym śmiechem, chociaż, widać było, wymuszonym.

      – Jak to, Królu – zawołał, nachylając się uprzejmie ku Machnickiemu – ty byś miał się gniewać za życzenie, dalibóg serdeczne? Otóż dla przebłagania ciebie chcę odtąd zostać najwierniejszym twoim poddanym.

      – Przepraszam – odparł natychmiast Machnicki z niewzruszoną powagą – Moją polityką jest nie cierpieć w moim państwie większego ode mnie… króla ma się rozumieć. Panie Hrabio, z twoim szlachetnym usposobieniem prędko byś mnie z tronu zsadził.

      Śmiech towarzystwa jeszcze się bardziej powiększył: czuł teraz Hrabia, że jego kosztem, że kosztem jego dowcipu, który się rozbił o głupstwo niby wariata, – i nie znalazł już mocy pokryć swojej przegranej choćby udanym śmiechem, ale stracił do reszty przytomność dobrej myśli, kiedy Machnicki, który przez cały ten czas wpatrywał się w grę jego oblicza z zimnem szyderstwem politowania i wzgardy, zawołał ze swojej znów strony, jakby naśladując Hrabiego:

      – Jak to? Panie Hrabio, azaliż nie ma już dowcipu w twoim dowcipie? – a na zakończenie, uderzywszy kielichem w kielich, który właśnie pomieszany Hrabia niósł machinalnie do ust, zawołał: – A więc zgoda dwóch półgłówków! Któż z nami, jeśli my przeciw sobie?

      Żartowniś, dobity tym ciosem, któremu nie przestawał towarzyszyć barbarzyński śmiech wielkiej części towarzystwa, byłby może wypadł z karbów okoliczności i szczerym gniewem wybuchnął, gdyby litość kilku roztropniejszych kobiet, zwykle przytomnych w podobnym razie, nie była nadała zabawie innego kierunku.

      – Panie Machnicki – zawołała jedna z nich – zaimprowizuj nam cokolwiek z łaski swojej. Już tak dawno nie mieliśmy przyjemności słyszeć jego poezji. Powiedz nam co wierszami.

      Na ten głos Machnicki wrócił do zwyczajnej postawy przy stole, postawił spokojnie kielich i pojrzał26 dokoła z taką twarzą, jak gdyby nie było na niej przed chwilą żadnego wzruszenia; odezwał się tylko:

      – Ma to być drugi akt komedii! – ale z uśmiechem więcej łagodnym jak szyderskim.

      – Prosiemy27!

      Machnicki skinął ręką na uciszenie.

      – Z całego serca! – rzekł. – Wymawiam tylko sobie, aby nie miano do mnie żalu, gdyby jakim przypadkiem nie podobało się coś w moich wierszach komukolwiek. Państwo wiecie zapewne, że człowiek opętany natchnieniem Poety przestaje być sobą. Każdemu z nas, jak tu jesteśmy, zdarza się, jeśli nie ciągle, to przynajmniej co dzień, gadać, nie wiedząc, co gada, chociaż prozą; a cóż dziwnego, że człowiek mówiący wierszami i bez przygotowania nie jest czasem panem słów i myśli. Będę improwizował, jeżeli się naprzód zapewnię o takim pobłażaniu:

      Chętnie jałmużnę dajecie

      Żebrzącej o grosz niedoli,

      Nie odmówcież dobrej woli

      Wariatowi i Poecie28.

      Wszak to worka nie wysusza,

      A skorzystać może dusza:

      A czyja? Zapewne wiecie.

      Ze szczerą ciekawością wpatrywałem się w Machnickiego i chwytałem każde jego słowo. W rzeczy samej zdziwienie moje było nadspodziewane nad ową łatwością wysłowienia się i szybkością myśli, co tak przelatywała z jednego tonu w drugi. Znać w tym było nie tylko wprawę, ale swobodę ducha i władzę nad myślami, którą natchnienie tylko dać może. Nie mogłem wstrzymać się od pomyślenia w duchu: ten człowiek nie na wariata się rodził, a przynajmniej nie na zwyczajnego! Kiedy zaś umilkł na chwilę, jak żeby29 czekał od obecnych przytwierdzenia swoim słowom, zawołałem pierwszy, stosownie do ostatniego wiersza:

      – Wiemy! Wiemy! I z rozkoszą słuchamy dalej! —

      Kilka już razy, z powodu sceny poprzedzającej, dałem uczuć Machnickiemu swoją dla niego życzliwość, ale uważałem, że w tej chwili przyjął ją lepiej niż kiedykolwiek i mocniejszą zwrócił ku mnie uwagę. Wzrokiem szczególniej przenikliwym dłużej na mnie spoczął, jakby mię chciał zbadać na wskroś, a znalazłszy zapewne w moim odezwaniu się szczerość, uśmiechnął się lekko, z pewnym zadowoleniem – i uważałem, że w ciągu dalszej improwizacji na mnie opierał głównie swoje wejrzenia. Tymczasem wziął w rękę próżny kielich i tak kończył:

      Mamy dziś święto sąsiada!

      Tak nam kalendarz powiada.

      By nie zostać niegrzeczniejszym

      Od samego kalendarza

      I długami serca dłużnym,

      A więc przy święcie dzisiejszym

      Piję zdrowie gospodarza,

      A piję kielichem próżnym.

      Jeśli próżny, mojaż wina?

      Mój kraj pustka i ruina,

      Bo mój kraj to serca wasze:

      Skądże wam napełnię czaszę?

      Czyż z mej duszy? Na to zdrowie

      Nikt mi pewno nie odpowie.

      A chociażbym z niej i nalał,

      Cóż by to się stało z wami?

      Każdy by jak ja oszalał…

      Lecz nagrodzę życzeniami.

      O!


<p>25</p>

bardzo a bardzo wiele – w pierwodr.: bardzo, o bardzo wiele. [przypis redakcyjny]

<p>26</p>

pojrzeć (daw.) – spojrzeć. [przypis edytorski]

<p>27</p>

prosiemy (dial.) – tak w pierwodruku. [przypis redakcyjny]

<p>28</p>

Wariatowi i Poecie – tak jest w wydaniu z r. 1870; w pierwodruku czytamy: Waryatowi poecie. [przypis redakcyjny]

<p>29</p>

jak żeby – jak gdyby. [przypis edytorski]