– Beppo, odwieziesz pana do S. Marcuola – poleciła na pożegnanie i posławszy mi czarujący uśmiech, zniknęła za kotarą w głębi krużganka.
––
Nie mogłem doczekać się utęsknionej godziny. Stan podniecenia, w który mnie wprawiła radosna przygoda, był tak silny, że zapomniałem o obiedzie i nie wróciłem do swego mieszkania obok dworca kolejowego, lecz wałęsałem się nad kanałem w okolicy Złotego Domu42; nie mogłem dopuścić do tego, by jakakolwiek banalna czynność przerwała mi rozkoszną ciągłość marzenia o niej; nie chciałem pozwolić na to w żaden sposób, by pomiędzy pierwsze a drugie spotkanie z ukochaną wcisnęło się jakiekolwiek prozaiczne zdarzenie. Dlatego wolałem krążyć w pobliżu miejsca wyznaczonego przez nią na schadzkę. Gdy po paru godzinach uczułem dotkliwy głód i zmęczenie, odszedłem na chwilę od przystani Ca d'Oro ciemną, ciasną vicoletto43 i dopadłszy jakiejś podrzędnej kawiarenki na rogu ulicy Vittorio Emanuele, wychyliłem duszkiem szklankę kawy. W parę minut potem stałem znów na bulwarze i zapuszczałem niecierpliwe spojrzenie w stronę, skąd miała nadpłynąć gondolą Ineza.
W końcu nadpłynęła. Słodka, smagława, oszałamiająca. Gdy chciałem jej pomóc przy wysiadaniu, potrząsnęła przecząco głową:
– Pojedziemy dalej gondolą. Proszę usiąść tu przy mnie.
I wskazała mi miejsce w łodzi.
– Beppo, cava il felze!44 – rozkazała gondolierowi.
I podczas gdy sługa spełniając polecenie zwijał ponad naszymi głowami jedwabny baldachim, ona opierając się o moje ramię i zaglądając mi filuternie w oczy, zapytała:
– Czy też pan choć raz pomyślał o mnie od chwili naszego pierwszego rozstania?
– Seniora – odparłem, tonąc oczyma w jej oczach – jestem panią oczarowany.
– Tak trzeba, tak być powinno. Avanti, Beppo!
– Dokąd płyniemy? – rzuciłem odruchowo pytanie.
– W stronę Fondamente Nuove systemem kanałów poprzecznych. Lubię przesuwać się na gondoli po tych cichych ścieżkach wodnych, wijących się pomiędzy starymi, przesiąkniętymi ich wilgocią domami.
Odbiliśmy od przystani. Kierowana wprawnym wiosłem gondoleria łódź trzymała się blisko brzegu, by wkrótce, po dokonaniu zręcznego półobrotu w prawo, porzucić Canal Grande i wcisnąć się we wąską szyję Rio di S. Felice.
– A – oel! – rozległo się ostrzegawcze wołanie wioślarza. – A – oel! Sia stali!45
Gondola prześmignęła popod46 łękiem mostku łączącego ulicę Wiktora Emanuela z placem św. Feliksa i skręciła znów na prawo w Rio di S. Sofia. Zasłuchani w plusk wiosła, rozkoszowaliśmy się w milczeniu żeglugą.
A miała ta przejażdżka pomiędzy kamienicami szczególny urok. Mimo całej życiowej prozy wyzierającej z tych kilkupiętrowych starych, obdrapanych domostw z suszącą się tu i tam na żerdziach i sznurach bielizną było coś tajemniczego w ich atmosferze. Coś taiło się w tych mrocznych, skąpo rozświetlonych językami gazu podsieniach, coś drzemało w ciemnych, gdzieniegdzie przeglądających przez wykroje bram podwórzach, czaiło się w brudnych, zatęchłych od lat basenach. Czasem wychyliła się z okna jakaś ludzka głowa, wyjrzała para oczu namiętnych, południowych i znikała jakby spłoszona widokiem obcych; czasem z głębi zagadkowych wnętrz wypłynęła cudna, tęsknotą wezbrana piosenka, zawibrowała między ścianami domów rozełkanym arpeggio47 i milkła zawstydzona niewczesną swą urodą.
W czarnej, gęstej, nieruchawej wodzie łączyły się w drżącym uścisku pokraczne odbicia kamienic, snuły się, tęczując pod światło, jakieś brudno-tłuste ściegi i popławy. Miejscami wysuwały się z masywów domostw i budynków nadpowietrzne, kryte galerie, „mosty westchnień” szarej, smutnej codzienności, i jak dłonie podane nad przepaścią sprzęgały ze sobą brzegi kanałów; gdzie indziej łuk kamiennego sklepienia rozpięty spodem nad powierzchnią wody przerzucał się giętkim grzbietem z zaułka w zaułek.
Ciszę uliczek przerywały od czasu do czasu okrzyki gondolierów.
– Sia premi! – Sia stali! – Sia di lungo!48 – wołali, wymijając się na zakrętach.
Na Rio di S. Andrea musieliśmy się zatrzymać trochę dłużej, bo z łódek stłoczonych na wąskim pasie wody powstał zator; zwłaszcza brzuchata, węglem naładowana barża towarowa nie mogła wywikłać się z duśby49; wreszcie otarłszy się bokiem o bulwar, wydostała się z matni i otworzyła przejście. Wpłynęliśmy na Kanał św. Katarzyny.
– Na lewo, Beppo! Pod arkadę ponticello! – poleciła donia.
Gondola podpłynęła do schodków debarkaderu50. Wysiedliśmy. Pani zwróciła się do przewoźnika:
– Oczekuj nas za 10 minut w przystani Fondamente Nuove.
– Sta bene, signora, sta bene51.
I podczas gdy Inez wsparta o moje ramię wychodziła po stopniach na brzeg, stary gondolier ruszył w dalszą drogę kanałem, by potem wykręcić na północ i przez Stacca della Misericordia wydostać się na pełniejsze wody Nowych Nadbrzeży. My tymczasem przeszliśmy mimo kościoła św. Katarzyny i Jezuitów i zagłębiliśmy się w labirynt zaułków weneckiej suburry.
Popołudniowe słońce skłaniające się powoli ku zachodowi zalewało płynnym złotem kwadratowe płyty bruku i świeciło nam prosto w oczy.
– Jak tu wesoło, jak słonecznie! – zawołała Inez, której wyniosła, elegancka postać rzucała poza siebie cień mocny i długi.
– Szczególnie po wyjściu z mrocznych czeluści kanałów – uzupełniłem jej uwagę.
I jak mogłem, zacząłem opędzać się drobnymi datkami przed gromadką brudnych, obdartych dzieci, które towarzyszyły nam z uporem już od pewnego czasu.
– Un baiocco, bella signora, un baiocco ai poveri bambini!52 – skamlała w imieniu innych chuda piegowata dziewczyna.
Donia Orpega wyjęła z torebki kilkanaście sztuk półlirowych, zawinęła w papier i śmiejąc się, podrzuciła w górę. Z brzękiem rozsypały się pieniądze po flizach uliczki.
– Teraz uciekajmy, dopóki zajęte zbieraniem.
Skwapliwie zboczyliśmy w sąsiedni zaułek. O parę kroków przed nami zalśniła brylantowymi blaskami laguna.
– Jesteśmy na miejscu. To Fondamente Nuove w pełnej chwale lipcowego popołudnia.
Wyciągnięta w dal linia bulwaru roiła się od ludzi. Przy stolikach porozstawianych przed winiarniami i cukierniami popijano słodko-cierpką marsalę53, turmalinowe54chianti55, purpurową granatinę56 lub krzepkie nostrano z pobliskich winnic rodem. Gondolierzy w pomarańczowych koszulach i szerokich,