Zorza polarna. Phillip Pulman. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Phillip Pulman
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Детективная фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788366409903
Скачать книгу
to. Morderstwa.

      – Mało komu coś takiego by się podobało, Charlesie. Problem leżał gdzie indziej: czy popełnienie tego uczynku na pewno będzie gorsze niż konsekwencje jego niepopełnienia. Ale mniejsza z tym, interweniowała Opatrzność i do niczego nie doszło. Przykro mi tylko, że obarczyłem cię brzemieniem tej wiedzy.

      – Nie musisz przepraszać – zapewnił bibliotekarz. – Po prostu żałuję, że nie powiedziałeś mi więcej.

      Mistrz nie odpowiedział od razu.

      – Masz rację – przyznał po chwili. – Być może powinienem był cię bardziej wtajemniczyć. Alethiometr zapowiada przerażające skutki ewentualnej kontynuacji dociekań lorda Asriela. Pomijając już wszystko inne, dziewczynka zostanie wciągnięta w całą sprawę, a ja chciałbym jak najdłużej zapewnić jej bezpieczeństwo.

      – Czy poczynania lorda Asriela mają coś wspólnego z tą nową inicjatywą Konsystorskiego Sądu Dyscyplinarnego? Z tą całą… jak jej tam… Radą Oblacyjną?

      – Poczynania Asriela… Nie, absolutnie nie. Wprost przeciwnie. Nawiasem mówiąc, Rada Oblacyjna nie do końca podlega Sądowi Konsystorskiemu. To inicjatywa na wpół prywatna, kierowana przez kogoś, kto nie przepada za lordem Asrielem. Na myśl o nich obu ciarki przechodzą mi po plecach, Charlesie.

      Teraz to bibliotekarz zwlekał z odpowiedzią.

      Po tym, jak papież Jan Kalwin przeniósł Stolicę Apostolską do Genewy i powołał Konsystorski Sąd Dyscyplinarny, Kościół zyskał władzę absolutną nad wszystkimi aspektami życia. Po śmierci Kalwina papiestwo zostało zniesione i zastąpione kłębowiskiem trybunałów, kolegiów i rad wyrosłych na jego gruzach i znanych pod wspólną nazwą Magisterium. Instytucje te nie prezentowały bynajmniej jednolitego frontu, ba, czasem wywiązywała się między nimi ostra rywalizacja. Przez większość poprzedniego stulecia najpotężniejszą siłą w Magisterium było Kolegium Biskupów, jednakże w ostatnim czasie Konsystorski Sąd Dyscyplinarny zajął jego miejsce, stając się najaktywniejszym i budzącym największy lęk ciałem w łonie Kościoła.

      Wciąż jednak pozostawała możliwość wykształcenia się niezależnego bytu pod egidą innego elementu Magisterium – i jednym z takich właśnie tworów była wspomniana przez bibliotekarza Rada Oblacyjna. Bibliotekarz niewiele o niej wiedział, ale nawet ta skromna wiedza napawała go strachem i niechęcią, przez co doskonale rozumiał obawy mistrza.

      – Profesor palmerski rzucił jakieś nazwisko… – odezwał się po około minucie. – Barnard–Stokes? O co chodzi z tym Barnardem–Stokesem?

      – To nie nasza dziedzina, Charlesie, ale jeśli dobrze rozumiem, Kościół Święty naucza, że istnieją dwa światy: jeden zawierający wszystko, co widzimy, słyszymy i wyczuwamy dotykiem, oraz drugi, duchowy, świat nieba i piekła. Barnard i Stokes to dwaj… jak by to powiedzieć… teologowie renegaci, którzy postulowali istnienie większej liczby światów takich jak nasz, nie niebiesko-piekielnych, lecz materialnych i grzesznych. Według nich takie światy istnieją blisko nas, pozostają jednak niewidzialne i nieosiągalne. Kościół Święty, co zrozumiałe, z miejsca potępił tę odrażającą herezję. Barnarda i Stokesa uciszono. Niestety dla Magisterium, teoria innych światów zdaje się mieć rzetelne podstawy matematyczne. Ja osobiście nigdy się bliżej nią nie zainteresowałem, ale stypendysta cassingtoński twierdzi, że przemawiają za nią ważkie argumenty.

      – Lord Asriel właśnie wykonał fotogram jednego z tych innych światów – podsumował bibliotekarz – a my zgodziliśmy się dać mu pieniądze na dalsze poszukiwania. Rozumiem.

      – Otóż to. Rada Oblacyjna i jej wpływowi protektorzy uznają teraz Kolegium Jordana za siedlisko herezji i wylęgarnię jej zwolenników. Ja muszę balansować na cienkiej linie pomiędzy Sądem Konsystorskim i Radą, a tymczasem dziewczynka dorasta. Oni o niej nie zapomnieli, prędzej czy później i tak wciągnęliby ją w te rozgrywki, ale w tej chwili zanosi się na to, że zostanie w nie wciągnięta bez względu na moje pragnienie chronienia jej.

      – Skąd ta pewność? Czyżby znowu alethiometr?

      – Tak. Lyra ma do odegrania wielką rolę. Ironia losu polega na tym, że będzie zmuszona ją odegrać, nie zdając sobie sprawy z tego, co właściwie robi. Na szczęście można jej pomóc i gdyby mój plan z tokajem się powiódł, byłaby bezpieczna nieco dłużej. Chciałbym jej oszczędzić podróży na północ. Nade wszystko zaś chciałbym móc jej wytłumaczyć…

      – Nie posłuchałaby cię. Zbyt dobrze ją znam. Spróbuj w rozmowie z nią poruszyć jakiś poważny temat. Będzie cię słuchać jednym uchem przez pięć minut, a potem zacznie się nerwowo wiercić. A kiedy zapytasz ją o to przy następnej okazji, okaże się, że wszystko zapomniała.

      – A gdybym porozmawiał z nią o Prochu? Myślisz, że wtedy zechciałaby mnie wysłuchać?

      Bibliotekarz wydał odgłos mający wyrażać skrajne niedowierzanie.

      – Niby dlaczego? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Dlaczego mętna zagadka teologiczna miałaby zainteresować zdrowe, beztroskie dziecko?

      – Ze względu na to, co ją czeka. A czeka ją, między innymi, wielka zdrada…

      – Kto ją zdradzi?

      – Nikt. To właśnie jest najsmutniejsze: to ona okaże się zdrajczynią i będzie to dla niej straszne doświadczenie. O tym, naturalnie, nie może się dowiedzieć, nie ma jednak żadnych przeszkód, żeby poznała prawdę na temat Prochu. Zresztą nie jest wcale wykluczone, że się mylisz, Charlesie. To ją może zainteresować, jeżeli wyłoży się jej problem w przystępny sposób. W przyszłości ta wiedza może jej pomóc. A jeśli nie jej, to na pewno mnie. Będę się o nią mniej martwił.

      – Taka już powinność starych – zauważył bibliotekarz. – Troskać się o młodych. Tak jak powinnością młodych jest ze wzgardą traktować to zatroskanie.

      Posiedzieli jeszcze chwilę, po czym rozstali się, pora była bowiem późna, a oni – starzy i skłonni do trosk.

      3

      Kolegium widziane z perspektywy Lyry

      Kolegium Jordana było najwspanialszym i najzamożniejszym ze wszystkich kolegiów w Oksfordzie. Najprawdopodobniej było także największym, chociaż co do tego nikt nie miał pewności. Jego budynki, skupione wokół trzech nieregularnych czworoboków, pochodziły ze wszystkich możliwych okresów, od zarania średniowiecza począwszy, na połowie osiemnastego wieku kończąc. Jego rozbudowa nigdy nie była planowana; rozrastało się po kawałku, przez co przeszłość i przyszłość nakładały się w nim na każdym kroku, a efekt końcowy płynnie łączył w sobie bezład, zaniedbanie i dostojeństwo. Jakaś jego część zawsze znajdowała się o krok od popadnięcia w ruinę. Od pięciu pokoleń członkowie jednej i tej samej rodziny, niejakich Parslowów, byli zatrudnieni na pełny etat w roli ekipy remontowej. Aktualny senior rodu, pan Parslow, uczył syna podstaw fachu: wraz z trzema dodatkowymi robotnikami krzątali się jak termity na rusztowaniu wzniesionym przy narożniku biblioteki albo na dachu kaplicy, wciągając na górę nowe kamienne bloki, rolki błyszczącej ołowianej blachy i drewniane kłody.

      Kolegium było właścicielem farm i gospodarstw rozsianych po całej Brytanii. Mówiło się, że można przejść z Oksfordu do Bristolu (z jednej strony) albo Londynu (z drugiej), przez cały czas stąpając po ziemi należącej do Kolegium Jordana. W każdym zakątku królestwa znajdowały się farbiarnie, cegielnie, lasy i elektrownie atomowe płacące kolegium czynsz. Co kwartał w dniu wnoszenia opłat dzierżawnych kwestor z podwładnymi dokonywali podsumowania, przedstawiali wynik rachunków Konsylium i zamawiali dwa łabędzie na uroczystą ucztę. Część pieniędzy przeznaczano na inwestycje (Konsylium niedawno zaakceptowało zakup biurowca w Manchesterze), reszta szła na wypłacane