Sworbreck zapisał te słowa, chociaż miał wrażenie, że to mało uniwersalny aforyzm. Dimbik spróbował się odezwać, być może zamierzając powiedzieć to samo, ale Dreszcz mocniej przycisnął ostrze do jego gardła i kapitan tylko zabulgotał.
– To twój przyjaciel? – mruknął Północny, zerkając ze zmarszczonym czołem na swojego zakładnika.
Cosca wzruszył ramionami.
– Dimbik? Czasem się przydaje, ale nie nazwałbym go najlepszym człowiekiem w Kompanii.
Choć Dimbikowi trudno było wyrazić sprzeciw, gdyż Północny tak mocno przyciskał pięść do jego gardła, że kapitan ledwie mógł oddychać, to jednak sprzeciwiał się z całą stanowczością. Był jedynym członkiem Kompanii, który chociaż trochę dbał o dyscyplinę, godność oraz właściwe zachowanie, i proszę, do czego go to doprowadziło. Jakiś barbarzyńca dusi go w podłej knajpie na pustkowiu.
Sprawę dodatkowo pogarszał – a przynajmniej jej nie polepszał – fakt, że dowódca Dimbika chętnie wdał się w pogaduszki z napastnikiem.
– Cóż za przypadek – mówił Cosca – że wpadamy na siebie po tylu latach, wiele setek mil od miejsca naszego pierwszego spotkania. Ile to może być mil, Przyjazny?
Sierżant wzruszył ramionami.
– Nie lubię zgadywać.
– Myślałem, że wróciłeś na Północ?
– Wróciłem. Potem przybyłem tutaj. – Najwyraźniej Dreszcz nie miał w zwyczaju upiększać faktów.
– Po co?
– Szukam dziewięciopalcego mężczyzny.
Cosca wzruszył ramionami.
– Mógłbyś obciąć jeden palec Dimbikowi i zaoszczędzić sobie kłopotu.
Dimbik zaczął się wić i parskać, zaplątany we własną szarfę, ale Dreszcz mocniej przycisnął czubek noża do jego szyi i zmusił go do bezradnego opadnięcia na stół.
– Chodzi o konkretnego dziewięciopalcego mężczyznę – odrzekł chrapliwie, nie zdradzając ani cienia emocji. – Dotarły do mnie plotki, że może tutaj przebywać. Czarny Calder ma z nim rachunki do wyrównania. Podobnie jak ja.
– Nie widziałeś, do czego doprowadziło wyrównywanie rachunków w Styrii? Zemsta źle wpływa na interesy. Oraz na duszę, prawda, Temple?
– Tak słyszałem – odrzekł prawnik, którego Dimbik ledwie widział kątem oka.
Ależ nienawidził tego człowieka. Temple zawsze się zgadzał, zawsze przytakiwał, zawsze sprawiał wrażenie kogoś, kto wie lepiej, ale nie zamierza zdradzić skąd.
– Pozostawię dusze kapłanom, a interesy kupcom – odrzekł Dreszcz. – Ja się znam na wyrównywaniu rachunków. Kurwa!
Dimbik jęknął, oczekując końca. Po chwili rozległ się grzechot widelca upadającego na stół, a jajko rozbryzgnęło się na podłodze.
– Będzie ci łatwiej dwiema rękami. – Cosca pomachał do swoich ludzi stojących pod ścianami. – Możecie spocząć. Dreszcz to mój stary przyjaciel i nie spotka go tutaj żadna krzywda. – Najemnicy stopniowo opuścili kusze, ostrza i pałki. – Czy teraz wypuścisz kapitana Dimbika? Wystarczy, że jeden z nich zginie, a reszta zrobi się niespokojna. Są jak kaczęta.
– Kaczęta są groźniejsze niż ta zgraja – odparł Dreszcz.
– To najemnicy. Walka jest ostatnim, na co mają ochotę. Może się do nas przyłączysz? Będzie jak za dawnych lat. Koleżeństwo, śmiech, emocje!
– Trucizna, zdrada, chciwość? Przekonałem się, że wolę działać na własną rękę.
Nagle nacisk na szyję Dimbika ustał. Kapitan łapczywie wciągnął powietrze, po czym Dreszcz podniósł go za kołnierz i rzucił przez pomieszczenie. Dimbik, bezradnie wierzgając nogami, wpadł na jednego ze swoich kompanów i obaj runęli na stół.
– Dam ci znać, jeśli spotkam jakichś dziewięciopalcych mężczyzn – rzekł Cosca, kładąc dłonie na kolanach, obnażając pożółkłe zęby i wstając z krzesła.
– Zrób to. – Dreszcz spokojnie użył noża, którym niemal zakończył życie Dimbika, do krojenia mięsa. – A wychodząc, zamknij drzwi.
Dimbik powoli wstał i zmierzył Północnego wzrokiem, ciężko dysząc i przyciskając dłoń do bolesnego otarcia na szyi. Chciał zabić to zwierzę. A przynajmniej zlecić jego zabicie. Jednak generał rozkazał, żeby nikt nie krzywdził Dreszcza, a Cosca, na szczęście lub niestety, chociaż raczej to drugie, był jego dowódcą. W odróżnieniu od reszty tej zbieraniny, Dimbik był żołnierzem. Poważnie traktował takie rzeczy jak szacunek, posłuszeństwo i procedury, nawet jeśli nikt inny tego nie robił. Zwłaszcza dlatego, że nikt inny tego nie robił. Poprawił pogniecioną szarfę, z obrzydzeniem zauważając, że wytarty jedwab jest uwalany jajkiem. Cóż to kiedyś była za piękna szarfa. Dzisiaj nikt by się tego nie domyślił. Kapitanowi bardzo brakowało służby w wojsku. Prawdziwym wojsku, a nie w tej chorej kpinie z żołnierskiego życia.
Był najlepszym człowiekiem w Kompanii, a traktowano go z pogardą. Otrzymał najmniej liczny oddział podwładnych, najgorsze zadania, najlichszą część łupów. Rozprostował znoszony mundur, uczesał się grzebieniem, po czym opuścił miejsce swojego upokorzenia i wyszedł na ulicę, starając się wyglądać jak najbardziej godnie.
Podejrzewał, że w szpitalu dla obłąkanych jedyny zdrowy na umyśle także wygląda na szaleńca.
* * *
Sufeen czuł zapach spalenizny. Przypomniały mu się inne bitwy, dawno temu. Bitwy, które trzeba było stoczyć. A przynajmniej tak mu się teraz wydawało. Zaczął od walki za ojczyznę, która wkrótce zmieniła się w walkę za przyjaciół, potem o przeżycie, za pieniądze, aż w końcu... w to, co robił teraz. Ludzie, którzy próbowali zburzyć wieżę strażniczą, porzucili swój plan i, zniechęceni, siedzieli wokół budynku, podając sobie butelkę. Obok nich stał Inkwizytor Lorsen w jeszcze gorszym nastroju.
– Skończyliście z kupcem? – spytał Cosca, schodząc po stopniach prowadzących do drzwi karczmy.
– Owszem – odburknął Lorsen.
– I co odkryliście?
– Że zmarł.
Chwila ciszy.
– Życie jest morzem smutków.
– Niektórzy ludzie nie są w stanie wytrzymać surowego przesłuchania.
– To pewnie słabość serca spowodowana moralnym rozkładem.
– Nic się nie zmieniło – odrzekł Inkwizytor. – Mamy listę osad, którą otrzymaliśmy od Superiora. Następne będzie Lobbery, potem Averstock. Niech pan zbierze Kompanię, generale.
Cosca zmarszczył czoło. To była najpoważniejsza oznaka zmartwienia, jaką tego dnia zobaczył u niego Sufeen.
– Nie możemy przynajmniej pozwolić ludziom przenocować? Odpocząć, nacieszyć się gościnnością miejscowych...
– Wieści o naszym przybyciu nie mogą dotrzeć do buntowników. Szlachetni nie mogą sobie pozwolić na zwłokę. – Lorsenowi udało się to powiedzieć bez cienia ironii.
Cosca nadął policzki.
– Szlachetni