Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3. Deborah Harkness. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Deborah Harkness
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Детективная фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788366409996
Скачать книгу
nie była taka zła – zaprotestowałam.

      Grymas Martthew wskazywał, że Sarah słusznie narzeka.

      – Masz jeszcze trochę tego wybuchowego wina, Fernando? – Sarah zapaliła światła w przedpokoju. – Potrzebuję drinka. W głowie mi dudni.

      – Tempranillo. – Fernando rzucił koce piknikowe na ławę w przedsionku. – Tempranillo. Zapamiętaj, to po hiszpańsku.

      – Francuski, hiszpański, wszystko jedno… potrzebuję wina. – Sarah wydawała się zdesperowana.

      Odsunęłam się na bok, żeby wpuścić Prattów.

      John zasnął na rękach ojca, ale Grace była całkiem rozbudzona.

      – Puść ją, Abby. Mała niczego tu nie zepsuje. – Sarah ruszyła do kuchni.

      Pani Pratt postawiła córkę na podłodze, a ona natychmiast podreptała do schodów.

      Matthew się roześmiał.

      – Ma zdumiewające instynkty, jeśli chodzi o kłopoty. Żadnych schodów, Grace. – Abby podniosła dziewczynkę, obróciła ją i skierowała w stronę pokoju rodzinnego.

      – Może położysz Johna w saloniku? – zaproponowałam.

      Chłopiec zrezygnował z maski Spidermana i zamiast niej nosił T-shirt ze swoim bohaterem.

      – Dzięki, Diano. – Caleb zagwizdał. – Teraz widzę, o co ci chodziło z tym drzewem, Matthew. Ono tak po prostu wyrosło w kominku?

      – Sądzimy, że mogło mieć w tym udział trochę ognia i krwi. – Matthew wytrzepał jeden z koców, idąc za Calebem.

      Obaj przez cały wieczór rozmawiali o wszystkim, od polityki akademickiej po pracę Matthew w szpitalu Johna Radcliffa i los niedźwiedzi polarnych. Matthew rozłożył na podłodze koc dla Johna, a Caleb przesunął palcami po korze Przeklętego Drzewa.

      Właśnie tego potrzebuje Matthew, uświadomiłam sobie. Domu. Rodziny. Stada. Nie mając się kim opiekować, wycofywał się do mrocznego miejsca, gdzie prześladowały go dawne uczynki. A od pojawienia się Benjamina był szczególnie skłonny do ponurych rozmyślań.

      Ja również potrzebowałam dużej rodziny. Żyjąc w szesnastym wieku, przyzwyczaiłam się do tego, że zawsze otaczają mnie inni ludzie. Moja obawa, że zostanę zdemaskowana, osłabła, a jej miejsce zajęło pragnienie przynależności.

      W rezultacie impreza składkowa okazała się zaskakująco przyjemna. Czarownice z Madison nie zapisały się dobrze w mojej pamięci, ale tego wieczoru były miłe i przyjazne, nie licząc moich nemezis z liceum Cassie i Lydii. Ponadto stwierdziłam, że są dość słabe w porównaniu z tymi, które poznałam w Londynie. Jedna czy dwie miały jakąś magię żywiołów do dyspozycji, ale żadne nie była tak potężna jak czarownice ogniste i wodne z przeszłości. A te z Madison nie dorównywały pod tym względem Sarah.

      – Wina, Abby? – Fernando podał jej kieliszek.

      – Jasne. Jestem zaskoczona, że uszedłeś z życiem z tej imprezy. Byłam pewna, że ktoś rzuci na ciebie miłosny czar.

      – Fernando nie powinien ich zachęcać – powiedziałam z udawaną surowością. – Nie było potrzeby kłaniać się i całować ręki Betty Eestey.

      – Jej biedny mąż będzie teraz wciąż słyszał: „Fernando to”, „Fernando tamto”. – Abby zachichotała.

      – Damy będą bardzo rozczarowane, kiedy się dowiedzą, że próbują osiodłać niewłaściwego konia – skomentował Fernando. – Twoje przyjaciółki opowiedziały mi czarujące historie, Diano. Wiedziałaś, że wampiry naprawdę są całkiem milusie, gdy już znajdą prawdziwą miłość?

      – Matthew nie zmienił się w misia – stwierdziłam.

      – Ale wcześniej go nie znałaś. – Uśmiech Fernanda był szelmowski.

      – Fernando! – zawołała Sarah z kuchni. – Chodź mi pomóc z tym głupim ogniem. Nie mogę go rozpalić.

      Nie rozumiałam, dlaczego uznała, że trzeba to zrobić w takim upale, ale ciotka oświadczyła, że Em zawsze rozniecała ogień w Lughnasadh i już.

      – Obowiązek wzywa. – Fernando lekko ukłonił się Abby, a ona się zarumieniła tak jak wcześniej Betty Eastey.

      – Pójdę z tobą. – Caleb wziął Grace za rękę. – Chodź, latorośli.

      Matthew odprowadził ich wzrokiem, a w kąciku jego ust igrał uśmiech.

      – Wkrótce my też tak będziemy wyglądać – powiedziałam, obejmując go w pasie.

      – Właśnie o tym myślałem. – Mąż mnie pocałował. – Naprawdę jesteś gotowa powiedzieć swojej cioci o tym, że jesteś tkaczką?

      – Jak tylko Prattowie wyjdą.

      Codziennie rano obiecywałam sobie, że powiem Sarah o wszystkim, czego dowiedziałam się od londyńskiego covenu, ale z każdym mijającym dniem podzielenie się nowiną stawało się coraz trudniejsze.

      – Nie musisz mówić jej wszystkiego od razu. – Matthew przesunął dłońmi po moich ramionach. – Powiedz jej po prostu, że jesteś tkaczką, żebyś wreszcie mogła przestać nosić ten całun.

      Gdy weszliśmy do kuchni, ogień trzaskał wesoło w destylarni, przez co letni wieczór był jeszcze cieplejszy. Usiedliśmy wokół stołu i zaczęliśmy wymieniać się uwagami na temat przyjęcia i plotkować o najnowszych wydarzeniach w covenie. Potem rozmowa zeszła na baseball. Caleb był fanem Red Soksów, podobnie jak mój tata.

      – O co chodzi z ludźmi z Harvardu i Red Soksami? – Wstałam, żeby zrobić herbatę.

      Kątem oka dostrzegłam coś białego. Uśmiechnęłam się i postawiłam czajnik na kuchence, sądząc, że to jeden z zaginionych domowych duchów. Sara byłaby szczęśliwa, gdyby któryś znowu się pojawił.

      To jednak nie był duch.

      Przed kominek przydreptała na niepewnych dwuletnich nogach Grace.

      – Ładne – zaszczebiotała.

      – Grace!

      Wystraszona moim okrzykiem dziewczynka odwróciła głowę. To wystarczyło, żeby straciła równowagę i potknęła się w stronę ognia.

      Nigdy bym nie zdążyła do niej dobiec, bo dzieliło nas siedem metrów i kuchenna wyspa. Wyszarpnęłam z kieszeni krótkich spodni sznurki tkaczki. Przeplotły mi się przez palce i okręciły wokół nadgarstków, kiedy powietrze przeszył krzyk Grace.

      Nie było również czasu na zaklęcia. Zareagowałam instynktownie. Zewsząd otaczała nas woda, płynęła głębokimi arteriami przecinającymi ziemię Bishopów. Była też we mnie. Wyizolowałam niebieskie, zielone i srebrne nici, które rozświetlały w kuchni i destylarni wszystkie rzeczy związane z tym żywiołem.

      Gdy skierowałam strumień wody w kominek, buchnęła para, zasyczał żar, Grace upadła na szlam z popiołu i wody, który wypełnił palenisko.

      – Grace! – Abby przebiegła obok mnie. Za nią przemknął Caleb.

      Matthew chwycił mnie w objęcia. Byłam cała przemoczona i drżąca, więc rozmasował mi plecy, żeby przywrócić trochę ciepła.

      – Dzięki Bogu, że masz taką władzę nad wodą, Diano – powiedziała Abby, trzymając na rękach zapłakaną córkę.

      – Wszystko w porządku? – zapytałam. – Grace wyciągnęła ręce, żeby odzyskać równowagę, ale była strasznie blisko płomieni.

      – Dłoń ma lekko zaróżowioną – stwierdził Caleb, przyglądając się małym paluszkom. – Jak myślisz, Matthew?

      Mój