Budynek Q. David Baldacci. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: David Baldacci
Издательство: PDW
Серия: Ślady Zbrodni
Жанр произведения: Ужасы и Мистика
Год издания: 0
isbn: 9788327160423
Скачать книгу
przy pierwszym. Miejsce wyglądało poniekąd jak hollywoodzka scenografia małego miasteczka. Brakowało jedynie ekipy filmowej i aktorów.

      Trzydzieści lat temu tutaj był jego rewir. Miał dwadzieścia kilka lat, był sam, zagubiony, onieśmielony.

      Nadal był sam. Ale już nie zagubiony ani onieśmielony.

      Omiótł wzrokiem otaczający bazę wał. Często biegał tym pasmem trawy i wiedział, że ma długość niemal dwóch kilometrów. Fort budowany na przestrzeni szesnastu lat, zwany także Gibraltarem Chesapeake, otaczały mury, które ciągnęły się przez ponad półtora kilometra i zamykały teren o powierzchni dwudziestu pięciu hektarów. Nadal widać było stare zardzewiałe lawety. To baterie Endicott, które zastąpiły w forcie armaty. Gwintowane lufy wyparły forteczne działa, które uznano za przestarzałe. Statki mogły strzelać na duże odległości, a armaty im nie dorównywały. Baterie Endicott miały rozwiązać ten problem. Później, wraz z wynalezieniem samolotu, nawet one stały się anachroniczne. Strategiczne i operacyjne zalety fortu w zasadzie się wyczerpały. Skupiono się na „szkoleniu i doktrynie” oraz funkcjach administracyjnych i fort rzeczywiście stał się wojskowym centrum tych dwóch ściśle ze sobą powiązanych dyscyplin.

      Spoglądając na fosę, Rogers widział, jak osadzający się przez prawie dwieście lat muł spłycił i tak dość niską wodę do tego stopnia, że w czasie odpływu wynurzała się piaszczysta łacha.

      Patrzył w stronę wąskiego kanału, gdzie USS Monitor i CSS Virginia stoczyły pierwszy morski pojedynek pancerników. Kanał był płytki, jego głębsza część znajdowała się po stronie Fort Monroe, tak więc wpływające statki niemal ocierały się o brzegi. Pamiętał, że lotniskowce sunące tuż przy linii brzegowej rzucały cień na plac apelowy.

      W tamtych czasach Rogers gruntownie poznał historię Fort Monroe. Na początku wojny secesyjnej trzech niewolników przepłynęło przez ten kanał łodzią wiosłową i poprosiło o azyl. Dowódca garnizonu, generał major Benjamin Butler, zgodził się go udzielić. Kiedy zjawili się konfederaci pod białą flagą i zażądali ich wydania na mocy świeżo uchwalonego prawa federalnego dotyczącego zbiegłych niewolników, Butler, były prawnik, udzielił rebeliantom lekcji niuansów prawnych. Odłączyli się od Stanów Zjednoczonych – wyjaśnił – więc nie chroni ich już prawo federalne. A ponieważ niewolników wykorzystuje się w działaniach przeciwko Unii, Butler traktuje ich jak kontrabandę, która powinna pozostać w Stanach Zjednoczonych. Ta wieść dotarła do wielu, w rezultacie czego tysiące niewolników zaczęły się domagać statusu uchodźcy jako „kontrabandy” w tak zwanej Twierdzy Wolności.

      W trakcie obchodu bazy Rogers mijał latarnię morską Old Point Comfort. Wzniesiona w tysiąc osiemset drugim roku działała nadal jako najstarsza czynna latarnia w zatoce Chesapeake.

      Rogers pamiętał ją bardzo dobrze. W ramach treningu kazano mu wspiąć się po jej pionowych ścianach na sam szczyt, aż do górnej barierki. W dodatku w samym środku nocy.

      Udało się. Przypomniał sobie, jak stanął na górze, spoglądając na bezkres zatoki i oceanu, i pomyślał, że jego przyszłości też nic nie ogranicza. Że jest kimś szczególnym, kim nie był nigdy dotąd.

      Rogers minął też stary arsenał, dostarczający Unii pocisków i bomb. Dalej był kamienny kościół St. Mary’s z łukowymi oknami, w którym modlił się jako młody człowiek. Zupełnie inny młody człowiek.

      Później nie miał już ochoty czcić nikogo i niczego. Wszystko się zmieniło. On się zmienił. Całkowicie.

      Wdrapał się na szczyt muru, by mieć lepszy widok na zatokę Chesapeake. Spędzał tam niegdyś całe dnie, pływając, próbując utrzymać się na wodzie, przetrwać w każdych warunkach. Zmuszali go. Łamali. Konstruowali od nowa.

      I znów łamali.

      Zeskoczył z muru.

      Po pewnym czasie przestali go naprawiać.

      Rozmasował miejsce na głowie. Bóle nękały go coraz częściej i były bardziej uporczywe. Nie wiedział dlaczego. Wrócił do furgonetki i odjechał, mijając po drodze rząd oficerskich kwater.

      Na widok Fort Monroe zalała go fala wspomnień. Ale innych niż te, które powróciły, gdy stanął przed budynkiem Q. Był usytuowany w oddalonej części fortu, otoczony ochronnym pierścieniem niezabudowanego gruntu oraz wysokim murem z zasiekami z drutu kolczastego. Przy bramach stali uzbrojeni strażnicy. Ich zadaniem było zatrzymanie jednych przed murem, drugich za murem.

      On należał do tych drugich.

      W przeciwieństwie do wielu okolicznych domów o powierzchni hipermarketów budynek Q nie stał pusty. Na parkingu za murem roiło się od samochodów. W środku paliły się światła. W pewnym momencie ktoś wyszedł na zewnątrz bocznymi drzwiami, stanął z boku i zapalił papierosa.

      Drut kolczasty wciąż tkwił na swoim miejscu na szczycie ogrodzenia. Bram dalej pilnowali uzbrojeni strażnicy. Zastanawiał się, czy działa elektroniczny system alarmowy.

      Nie myślał o tym wcześniej z prozaicznego powodu.

      Zamierzał włamać się do obiektu.

      Dalszej strategii był zupełnie pewien.

      Palacz cisnął na ziemię niedopałek i podszedł do drzwi. Otworzył je kartą magnetyczną i powrócił do swojego zajęcia.

      A więc system alarmowy funkcjonuje.

      Poczynione obserwacje na razie mu wystarczyły. Opuścił fort i pojechał szukać pracy, w której płacono by gotówką i nie wymagano wypełniania żadnych papierów. Miał dość sypiania w samochodach. Miło by było wyciągnąć się na łóżku i skorzystać z łazienki niekoniecznie na stacji benzynowej.

      Po wyjeździe z Fort Monroe poczuł spokój, którego od dawna nie zaznał. Przyjemne uczucie.

      Zwykle myślał tylko o zadawaniu cierpienia i zabijaniu – choć nie z własnej winy. Tak był skonstruowany.

      Nie przez naturę. Przez ludzi.

      13

      Puller zerknął na e-mail, zastanawiając się, czy go otworzyć, czy nie.

      List zawierał potrzebne mu informacje.

      Ale zarazem takie, z którymi nie chciał się skonfrontować.

      Shireen Kirk nie próżnowała. Musiała już poinformować CID, że reprezentuje Johna Pullera seniora. I zażądała stosownej dokumentacji.

      CID, sprawnie docierający do akt nawet sprzed trzydziestu lat, szybko przesłał jej papiery. Fakt, że Shireen była wieloletnią prawniczką JAG i znała praktycznie wszystkich, którzy liczyli się w wydziałach śledczych wszelkich rodzajów wojsk, z pewnością pomógł w tych staraniach.

      Nikt nie chciał zadzierać z Shireen Kirk, bez względu na to, czy nadal nosiła mundur, czy nie. Składała wnioski szybciej, niż inni oddawali strzały z broni osobistej.

      Po powrocie z Fort Monroe Puller usiadł w swoim motelowym pokoju i otworzył plik na laptopie.

      Już sam tytuł przygnębiał.

      Śledztwo w sprawie zaginięcia Jacqueline Elizabeth Puller.

      Przesunął palcem po literach pełnego imienia i nazwiska matki.

      Jacqueline Elizabeth Puller.

      Formalnie poprawne, choć Puller przez te osiem lat, kiedy miał matkę, nigdy nie zwracał się do niej inaczej niż „mamo”.

      A później? Unikał tego słowa.

      Przez te kilka lat, gdy dorastał, podchodzili do niego ludzie o naznaczonych smutkiem twarzach i mówili, jak bardzo współczują mu straty.

      Nie wątpił w ich szczerość, ale małemu chłopcu trudno było to udźwignąć. W rezultacie gdy tylko widział ludzi zmierzających do niego z „tym