Star Carrier. Tom 8. Światłość. Ian Douglas. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ian Douglas
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-66375-18-5
Скачать книгу
tego, co wiedział z raportów, odpraw i rozmów z Trevorem Grayem, Sara Gutierrez jawiła się jako osoba ostrożna i raczej konserwatywna. Była bardzo profesjonalna, skrupulatna i przykładnie wypełniała obowiązki.

      Inaczej niż Gray, nie była znana z dramatycznych gestów i niespodzianek. Na pewno nie spodziewał się, że sprawi wrogom nanotechnologiczne piekło.

      – Raport nie zawiera szczegółów, panie prezydencie – odparł Marcus Whitney, szef personelu Białego Domu. – Kapitan Gutierrez po prostu oznajmiła, że użyje tej broni przy jasnej sytuacji taktycznej.

      Koe­nig rozumiał to aż za dobrze. Sam niejednokrotnie znajdował się w podobnym położeniu parę dekad wcześniej, gdy dowodził grupą bojową „Ameryki”. Kapitan okrętu, obserwujący bitwę z odległości sekund czy minut świetlnych, patrzył w przeszłość. Sytuacja taktyczna stawała się „jasna” tylko wówczas, gdy okręt zbliżał się do wroga i uzyskiwał aktualniejsze dane.

      Oczywiście stanowiło to jeszcze większy problem dla dowódców obserwujących zajścia z odległości niemal godziny świetlnej. Gutierrez zapewne już zbliżyła się i oddała śmiercionośną salwę albo miała zrobić to za chwilę, a Koe­nig ani nikt z jego ludzi na Ziemi nie mogli wysłać jej aktualnych rozkazów. Mgła wojny zawsze stanowiła problem dla dowódców na polu bitwy i stała się jeszcze bardziej nieprzenikniona, gdy dodało się wymiar czasu oraz trudności wynikające z komunikacji ograniczonej prędkością światła.

      – Mamy inne okręty bojowe w Układzie Słonecznym – odezwał się admirał Armitage. – „Essex”, „Nowy Jork” i „Kauffman” właśnie opuszczają Supra­Quito razem z grupami wsparcia. „Wariag”, „Putin”, „San Francisco” i „Champlain” właśnie opuściły orbitę Marsa. „Kometa” wystartuje z Ceres za dziesięć minut. Wezwaliśmy z powrotem osiemnaście okrętów patrolowych przy orbicie Neptuna.

      Koe­nig machnął ręką.

      – Ważniejsze pytanie brzmi, jak szybko zdołamy zorganizować skuteczną linię obrony między Ziemią i tym…. czymś?

      – Zajmie to kilka godzin, panie prezydencie. Pierwsze okręty, to znaczy paneuropejska grupa lotniskowców lecąca z okolic Jowisza, powinny dołączyć do „Ameryki” w ciągu dwudziestu minut. Za kolejne dwie godziny możemy dysponować następnymi piętnastoma okrętami.

      Koe­nig kliknął w myślach ikonę, która uruchomiła trójwymiarowy wyświetlacz, wypełniający jedną czwartą Gabinetu Owalnego przejrzystymi, świecącymi obrazami. Po Układzie Słonecznym rozproszone były dziesiątki okrętów, od instalacji energetycznych przy Merkurym po patrole graniczne w Pasie Kuipera, wypatrujące komet. „Ameryka” i czerwona ikona oznaczająca obcych najeźdźców znajdowały się niedaleko orbity Jowisza, chociaż sam olbrzym krążył obecnie po drugiej stronie Słońca.

      Problem jak zawsze polegał na tym, że Układ Słoneczny był wielki. Nawet przy prędkościach zbliżonych do światła i wysokich przyspieszeniach zebranie wszystkich flot zajmowało zbyt dużo czasu.

      – Grupa zadaniowa dołączy do „Ameryki” o osiem­nastej pięć czasu okrętowego – oznajmił odmirał Armitage.

      – Wygląda więc na to, że „Ameryka” musi samotnie powstrzymywać obcych, zanim zjawi się reszta.

      – Tak, sir.

      Koe­nig powoli pokręcił głową.

      – Niech Bóg ma nas w opiece… – Spojrzał na Whitneya. – Jakieś wieści z Ciołkowskiego?

      Szef personelu pokręcił głową.

      – Nic dobrego, panie prezydencie. Rozmawiałem z doktorem Lawrence’em. Mówią, że system nie odpowiada. Tak jakby Konstantina wcale tam nie było.

      – To nie ma sensu – wtrącił Armitage. – Gdzie miałby się podziać?

      – Konstantin musiał urządzić sobie kryjówkę – odparł Koe­nig. – Obcy z Rozety wydawali się… pożywiać, że użyję tego słowa, przeniesionymi do cyfrowego świata Sh’daarami przy Gwieździe Kapteyna. Zapewne również ich AI działającymi w wirtualnej rzeczywistości. Konstantin musiał dysponować planem ucieczki na wypadek, gdyby zjawili się tutaj. I jest na tyle sprytny, że go nie znajdziemy.

      – Więc myśli pan, że ukrywa się przed Obcymi z Rozety?

      – Niemal na pewno. Miejmy nadzieję, że im również nie uda się znaleźć jego kryjówki.

      TC/USNA CVS „Ameryka”

      Zewnętrzny pas asteroid

      Godzina 20.53 TFT

      Kapitan Gutierrez przyglądała się napływającym danym z ponurą determinacją.

      – Ile czasu do przybycia grupy zadaniowej Ritter?

      – Znajdują się na granicy zasięgu wystrzelenia myśliwców, kapitanie – odparł komandor Mallory. Widział komputerowe grafiki w oknie we własnej głowie, nadchodzącą ścianę czerwonego światła, oznaczającą mikrojednostki obcej inteligencji, niewielkie kropki zbliżających ziemskich okrętów, wycofujące się myśliwce. – Dwanaście minut…

      – Czujniki!

      – Tak, kapitanie!

      – Jak wielkie jest to coś?

      – Chmura ma około połowy jednostki astronomicznej średnicy – odparł porucznik Scahill. – Masa… trudno określić przy takim rozproszeniu, ale zgaduję, że to rząd wielkości około dwa razy dziesięć do trzydziestej gramów.

      – To tyle co Jowisz!

      – Tak, ma’am.

      Jak, do cholery, walczy się z czymś wielkości gazowego olbrzyma?

      Gutierrez skupiła uwagę na ekranie myśliwców i na roju mikrostatków za nimi. Żonglowała zmiennymi – należało utrzymać dystans od postępującej naprzód chmury, ale poruszając się dość powoli, by mog­ły ich dogonić myśliwce, które same prowadziły teraz złożony trójwymiarowy taniec, wystrzeliwując głowice atomowe przed chmurą, spowalniając ją i rozbijając na mniejsze roje, a jednocześnie zbliżając się do lotniskowca. Jedna z eskadr, VA-190 „Ghost Riders”, dogoniła już „Amerykę” i odpoczywała na pokładzie.

      Mimo przesłanego na Ziemię komunikatu Gutierrez nie wyjęła jeszcze asa z rękawa. Gdy zacznie strzelać rakietami z nano-D w obcą chmurę, ten region przestrzeni stanie się śmiertelnie groźny także dla myśliwców „Ameryki”. Zamierzała zabrać ludzi na pokład, zanim skorzysta z nowej taktyki.

      Wydawało się jednak coraz bardziej prawdopodobne, że nie będzie miała na to szansy. Skanery „Ameryki” wykrywały już pierwsze przemykające obok kadłuba świetliki. Nie wydawały się czynić żadnych szkód. Dowodziły jednak, że siły obrony Ziemi zaczynają przegrywać wyścig.

      Kolejny myśliwiec, z VFA-215 „Black Knights”, spłonął w jasnym blasku.

      – Szef uzbrojenia! – zawołała Gutierrez. – Przygotować dwa pociski z disasemblerem do natychmiastowego wystrzelenia z działa kinetycznego!

      – Pierwsze dwa pociski załadowane – oznajmił Kevin Daly, nowy szef uzbrojenia „Ameryki”. – Na pani rozkaz…

      – Wycelować w środek chmury. Niech zdetonuje pół miliona kilometrów za najdalszym myśliwcem.

      – Tak jest, kapitanie. Cel namierzony.

      – Ognia!

      Lotniskowiec wyposażony był w dwa magnetyczne działa kinetyczne, idące przez większość smukłej osi okrętu i wystające przez szczeliny w środku szerokiej, masywnej kopuły na dziobie. W przestrzeń wystrzeliły dwa jednotonowe pociski, przyspieszone wkrótce do jednego procenta prędkości światła.