Była sobie rzeka. Diane Setterfield. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Diane Setterfield
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Современная зарубежная литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-8125-992-7
Скачать книгу
były w łóżeczku ślady, że w nim spała?

      W końcu dotarły do niej jego słowa. Wyrwał ją z otępienia. Skinęła głową i odpowiedziała słabym, lecz znowu swoim własnym głosem:

      – Ruby położyła ją do łóżeczka. Ruby jest naszą nianią.

      Potem zatopiła się w milczeniu, a relację przejął Vaughan.

      – Chwileczkę, proszę mówić powoli – powiedział policjant, który pochylając się nad notatnikiem, zapisywał wszystko niczym pilny uczeń. – Niech pan zacznie ten fragment jeszcze raz od początku, dobrze?

      Co jakiś czas przerywał im, czytał to, co zapisał, a oni go poprawiali; przypominali sobie szczegóły, które przeoczyli, odkrywali rozbieżności w tym, co oboje wiedzieli, i porównywali spostrzeżenia, aby usunąć te rozbieżności. Każdy drobiazg mógł zaważyć na odzyskaniu córki. Spisanie wydarzeń, które trwały kilka minut, zajęło wiele godzin.

      Napisał list do ojca w Nowej Zelandii.

      – Nie rób tego – zaprotestowała Helena. – Po co go niepokoić, skoro ona wróci jutro albo pojutrze?

      Mimo to napisał. Przypominał sobie zeznania, które złożyli przed policjantem, i na nich oparł swoje wyjaśnienia. Opisał wszystko bardzo starannie. Zawarł w liście każdy fakt dotyczący zniknięcia córki.

      Nieznani złoczyńcy wkradli się nocą do naszego domu. Przystawili drabinę i weszli przez okno w pokoju dziecinnym. Odjechali, zabierając ze sobą naszą córeczkę. Nowy akapit: Chociaż nazajutrz z samego rana otrzymaliśmy żądanie okupu i zapłaciliśmy go, nie zwrócono nam dziecka. Nadal go szukamy. Wszyscy robią, co w ich mocy, i nie spoczniemy, póki jej nie odnajdziemy. Policja ściga rzecznych Cyganów i zamierza przeszukać ich łodzie. Powiadomię Cię natychmiast, gdy tylko otrzymamy jakieś nowe wiadomości.

      Nie było nic, co zapierało dech. Żadnych bolesnych westchnień. Cała groza wydarzeń została wycięta. Niespełna czterdzieści osiem godzin po wydarzeniach, siedząc przy swoim biurku, spisał całą relację: litery ułożyły się w równo wykaligrafowane słowa, słowa składały się w zdania i akapity, w których zawarł stratę swojej córki. Na dwóch zwartych stronicach.

      Anthony Vaughan skończył pisać list i przeczytał go od początku do końca. Czy zawierał wszystko, co najważniejsze? Wszystko, co dało się powiedzieć? Kiedy uznał z zadowoleniem, że nic więcej nie można już dodać, zapieczętował kopertę i zadzwonił po służącą, żeby zaniosła ją na pocztę.

      To właśnie tę krótką i suchą relację, którą wykorzystywał niezliczoną ilość razy na użytek partnerów handlowych i innych właściwie obcych ludzi, przywołał teraz. Chociaż nie opowiadał jej od wielu miesięcy, stwierdził, że pamięta ją doskonale, słowo po słowie. Niespełna minutę zajęło wyłuszczenie sprawy kobiecie o szarych oczach.

      Zakończył opowieść i napił się wody ze szklanki stojącej obok kanapy. Miała zaskakujący i bardzo orzeźwiający smak ogórków.

      Pani Constantine patrzyła na niego tym swoim spokojnym, uporczywym spojrzeniem. Nagle odniósł wrażenie, że coś jest nie w porządku. Zwykle w podobnych sytuacjach jego rozmówcy wpadali w szok, niezręcznie próbowali go pocieszać, powiedzieć coś stosownego albo przeciwnie: zapadała kłopotliwa cisza, którą próbował wypełnić jakąś uwagą, aby skierować rozmowę na inne tory. Tym razem nic podobnego się nie wydarzyło.

      – Rozumiem – powiedziała kobieta i pokiwała głową, jakby naprawdę rozumiała. Lecz co mogła rozumieć? Z pewnością nic. – A co z pańską żoną?

      – Z moją żoną?

      – Powiedział pan, że potrzebuje mojej pomocy w sprawie żony.

      – Ach, tak, rzeczywiście.

      Musiał zawrócić i przejść długą drogę do chwili, gdy wszedł do tego domu, do pierwszej wymiany zdań z panią Constantine, chociaż nie minęło od tamtej pory więcej niż piętnaście minut. Cofając się, pokonywał kolejne przeszkody czasu i pamięci, potarł oczy i wreszcie znalazł to, po co tu przyszedł.

      – Widzi pani, moja żona nadal tkwi, z oczywistych powodów, w nieutulonym żalu. W tych okolicznościach to całkowicie zrozumiałe, lecz ona nie myśli o niczym innym, tylko o powrocie naszej córeczki. Znajduje się w opłakanym stanie umysłu. Nie chce nikogo widywać. Nie pozwala się wyciągnąć z rozpaczy. Prawie nie jada, a w nocy męczą ją najbardziej przerażające koszmary, więc w ogóle nie chce się kłaść na spoczynek. Zachowuje się coraz dziwniej, a ostatnio robi wręcz rzeczy, które zagrażają jej życiu. By podać choćby jeden przykład: uparła się wypływać na rzekę łodzią, całkiem sama, nie zważając na swoje bezpieczeństwo. Pływa całymi godzinami, bez względu na pogodę, często w ubraniu, które nie zapewnia jej ochrony przed zimnem. Nie potrafi powiedzieć, dlaczego to robi, chociaż nic dobrego z tego nie wynika. Tylko wyrządza sobie krzywdę. Zaproponowałem jej, żebyśmy wyjechali, ponieważ sądziłem, że podróż pomoże jej odzyskać spokój ducha. Gotów jestem nawet zlikwidować swoje interesy, sprzedać cały majątek i zacząć wszystko od nowa w nowym miejscu, nieskażonym przez naszą rozpacz.

      – I cóż na to pańska żona?

      – Mówi, że to bardzo dobry pomysł i gdy tylko nasza córeczka wróci do domu, tak właśnie zrobimy. Rozumie pani? Czuję, że jeśli nic się nie zmieni, będzie z nią coraz gorzej. Musi pani zrozumieć, że to nie jest zwykła żałoba, ją trawi coś znacznie gorszego. Boję się o nią. Boję się, że jeśli nic się nie zmieni, zginie w jakimś okropnym wypadku albo trafi do szpitala dla obłąkanych. Zrobiłbym wszystko, dosłownie wszystko, aby temu zapobiec.

      Szare oczy patrzyły na niego uważnie; czuł, jak pod powierzchnią tego życzliwego spojrzenia wnikliwie go obserwują.

      Tym razem jasno dał do zrozumienia, że nic więcej nie powie i że nadeszła jej kolej, aby przemówić (czy spotkał kiedyś kobietę, która tak mało mówiła?). I w końcu otworzyła usta.

      – Musi się pan czuć bardzo samotny – powiedziała.

      Anthony Vaughan z trudem ukrywał rozczarowanie.

      – To nie ma nic do rzeczy. Chciałbym, aby pani z nią porozmawiała.

      – Co miałabym osiągnąć?

      – Powiedzieć jej, że nasze dziecko nie żyje. Sądzę, że tego właśnie potrzebuje.

      Pani Constantine zamrugała dwukrotnie. U każdej innej osoby to by nic nie znaczyło, lecz przy jej nieporuszonym sposobie bycia oznaczało zaskoczenie.

      – Pozwoli pani, że to wyjaśnię.

      – Owszem, dobrze by było, jeśliby pan to zrobił.

      – Chcę, aby przekonała pani moją żonę, że nasza córka nie żyje. Niech jej pani powie, że dziecko jest szczęśliwe. Że jest z aniołami. Proszę odegrać te głosy, wiadomości i wirujące stoliki, jeśli ma pani odpowiednie rekwizyty.

      To mówiąc, rozejrzał się po pokoju. Wydawało się wątpliwe, aby ten powściągliwie urządzony salon mógł skrywać urządzenia potrzebne, jak mniemał, do podobnych przedstawień, lecz może był w domu inny pokój, który służył do takich celów.

      – Nie zamierzam pani uczyć jej profesji. Sama pani wie, jakie rzeczy działają najlepiej. Mogę pani powiedzieć rzeczy, dzięki którym Helena pani uwierzy, takie, o których wiemy tylko my dwoje. A wtedy…

      – Wtedy?

      – Wtedy będziemy mogli oddać się żałobie, płakać i odmawiać modlitwy, a potem…

      – Potem pańska żona, opłakawszy córkę, odnajdzie drogę powrotną do życia i do pana… tak?

      – Właśnie!

      Vaughana przepełniała