49 42
50 43
51 44
52 text
53 Nota autora
Zakład karny w XXXXX
Okręg penitencjarny nr 45
Raport Naczelnika Więzienia
dr. Alphonse’a Bérengera
z dnia 23 listopada br.
Do rozpatrzenia przez
Biuro Prokuratora Generalnego
J. B. Marina
Przedmiot: POUFNE
Szanowny Panie Prokuratorze,
pozwalam sobie napisać do Pana, by zasygnalizować dziwne zachowanie jednego z osadzonych.
Osadzony, o którym mowa, zarejestrowany jest pod numerem RK-357/9. Określamy go już wyłącznie w ten sposób z uwagi na to, że aż do tej chwili odmawia podania swoich danych personalnych.
Został zatrzymany przez policję 22 października. Kręcił się nocą, samotnie i bez ubrania, na jednej z wiejskich dróg w regionie XXXXX.
Porównanie odcisków jego palców z liniami papilarnymi z policyjnych baz danych wykluczyło jego udział we wcześniejszych niewyjaśnionych przestępstwach. Mimo to za uporczywe uchylanie się od podania personaliów, również przed obliczem sędziego, został skazany na karę czterech miesięcy i osiemnastu dni pozbawienia wolności.
Od chwili umieszczenia w zakładzie karnym osadzony RK-357/9 nie okazał nigdy niezdyscyplinowania i przez cały czas przestrzegał regulaminu więziennego. Ponadto osobnik ten jest samotnikiem i nie przejawia skłonności do nawiązywania kontaktów z innymi osobami.
Być może także z tego powodu nikt nie zwrócił uwagi na jego wyjątkowe zachowanie, dostrzeżone dopiero ostatnio przez jednego z naszych strażników.
Więzień RK-357/9 czyści i przeciera kawałkiem filcu wszystkie przedmioty, których dotyka, zbiera wszystkie włosy, które codziennie traci, czyści do połysku naczynia, sztućce i WC po każdym użyciu.
Mamy więc do czynienia z maniakiem na punkcie czystości lub, co jest dużo bardziej prawdopodobne, z osobnikiem, który za wszelką cenę stara się uniknąć pozostawienia swojego „materiału organicznego”.
W związku z tym mamy poważne podejrzenie, iż więzień RK-357/9 popełnił szczególnie ciężkie przestępstwo i chce uniemożliwić nam poznanie jego tożsamości na podstawie DNA.
Do dnia dzisiejszego wyżej wymieniony dzielił celę z innym więźniem, co z pewnością pomagało mu usuwać własne ślady biologiczne. Informuję Pana jednak, że uniemożliwiliśmy mu przebywanie z innymi osobami, umieszczając go w odosobnieniu.
O powyższym powiadamiam Pana Biuro, by wszczęto odpowiednie dochodzenie, a jeśli to konieczne, zwrócono się do Sądu o wydanie w trybie pilnym postanowienia, które zmusi osadzonego RK-357/9 do poddania się badaniu DNA.
W związku z zasygnalizowaną kwestią należy też wziąć pod uwagę fakt, iż osobnik ten zakończy odsiadywanie kary dokładnie za 109 dni (12 marca).
Z poważaniem,
naczelnik
dr Alphonse Bérenger
1
Miejsce w pobliżu W.
5 lutego
Unosiła go wielka ćma poruszająca się na pamięć w ciemnościach nocy. Jej rozsiewające kurz skrzydła wibrowały, omijając zasadzki górskich szczytów, nieruchomych niczym olbrzymy śpiące ramię przy ramieniu.
W górze aksamitne niebo. Niżej las. Bardzo gęsty.
Pilot odwrócił się do pasażera i wskazał widniejącą przed nimi rozległą białą plamę, podobną świetlistej gardzieli wulkanu.
Helikopter skręcił w jej kierunku.
Siedem minut później wylądowali na poboczu drogi publicznej. Była zamknięta, a w okolicy ustawiono policyjne blokady. Mężczyzna w granatowym garniturze, z trudem przytrzymując powiewający krawat, podszedł aż pod łopaty wirnika, żeby przywitać pasażera.
– Witam, doktorze, czekaliśmy na pana! – odezwał się, przekrzykując ryk maszyny.
Goran Gavila nie odpowiedział.
Agent do zadań specjalnych Stern dodał:
– Proszę tędy, wyjaśnię panu wszystko po drodze.
Ruszyli krętą ścieżką, zostawiając za sobą huczący śmigłowiec, który wzbijał się w górę, by po chwili rozpłynąć się na atramentowym niebie.
Mgła osiadała niczym całun, odsłaniając zarysy wzgórz. Wszędzie unosił się zapach lasu, złagodzony przez nocną wilgoć, która pełzła po ubraniach, muskając chłodnym dotykiem skórę.
– Sprawa nie była prosta, zapewniam pana. Musi pan to zobaczyć na własne oczy.
Funkcjonariusz policji Stern wyprzedzał Gorana o kilka kroków, rozgarniając krzaki, i mówił, nie patrząc na niego:
– Zaczęło się dziś rano koło jedenastej. Dwaj chłopcy z psem idą ścieżką. Wchodzą do lasu, wspinają się na wzgórze i docierają na polanę. Pies to nowofundlandczyk, wie pan, z tych, co lubią grzebać w ziemi… Zwierzę zaczyna szaleć, bo coś wywęszyło. Wygrzebuje dołek. I pokazuje się pierwsza.
Goran starał się dotrzymać mu kroku, gdy zagłębiali się w coraz gęstsze zarośla porastające zbocze, z każdym ich krokiem bardziej strome. Zauważył, że spodnie Sterna mają nieduże rozdarcie na wysokości kolan, znak, że tej nocy przebył ten szlak kilka razy.
– Oczywiście chłopcy natychmiast uciekają i zawiadamiają miejscową policję – ciągnie agent. – Ci zjawiają się, badają teren, wszystkie nierówności, szukają śladów. Potem któremuś przychodzi na myśl pokopać jeszcze, żeby sprawdzić, czy jest coś więcej… i pojawia się druga! W tym momencie wzywają nas. Jesteśmy tu już od piętnastej. Nie wiemy dotąd, ile jeszcze tego jest pod ziemią. O, to tutaj…
Przed nimi otworzyła się mała polana oświetlona reflektorami – świetlisty wylot wulkanu. Zapachy lasu nagle znikły i obu uderzył zapach nie do pomylenia z żadnym innym. Goran uniósł głowę, żeby lepiej go poczuć.
– Kwas fenolowy – mruknął do siebie.
I zobaczył.
Krąg małych dołków. I ze trzydziestu ludzi w białych kombinezonach kopiących w nieziemskim świetle halogenów, zaopatrzonych w małe łopatki i pędzle do usuwania ziemi. Kilku przesiewało trawę, inni fotografowali i starannie katalogowali wszystkie znaleziska. Ich ruchy były precyzyjne, odmierzone, hipnotyczne, owiane sakralną ciszą, którą od czasu do czasu przerywał tylko cichy trzask fleszów.
Goran dostrzegł agentów specjalnych Sarah Rosę i Klausa Borisa. Był też inspektor Roche, szef zespołu śledczego, który go zauważył i od razu ruszył wielkimi krokami w jego stronę. Zanim zdążył otworzyć usta, doktor uprzedził go pytaniem: