Nie ma jednak wątpliwości, że już dawni łowcy-zbieracze mocno ingerowali w przyrodę. Istnieją dowody, że wypalali lasy, żeby wypłoszyć z nich zwierzynę. Gdziekolwiek się pojawiali, gatunki wielkiej fauny szybko wymierały.
Mimo to człowiek nie był w stanie zbyt wysoko przyrodzie podskoczyć, niczego wielkiego zgromadzić. Naukowcy szacują, że przed wybuchem rewolucji rolniczej na całym świecie żyło zaledwie niecałe dziesięć milionów łowców-zbieraczy. Jedenaście tysięcy lat później, kiedy rodził się Jezus, ludzi było już około 250 milionów. Żyli w państwach i miastach pełnych pałaców i sztuki, ale również – w większości – przerażającej biedy, niewolnictwa, katorgi i cierpienia. A niedobitki łowców-zbieraczy były skazane albo na utratę odrębności kulturowej, albo na marginalizację czy nawet zagładę. Po kolejnych dwóch tysiącach lat – zaledwie! – wypełnionych kolejnymi rewolucjami kulturowymi jest nas już przeszło 7,6 miliarda. I gdziekolwiek się obrócimy, czegokolwiek dotkniemy, zamieniamy złoto w błoto.
Tak, powinniśmy byli, inaczej niż Neo w Matrixie, łyknąć niebieską pigułkę. Ta czerwona okazała się największą pomyłką człowieka.
Blisko dziewięć tysięcy lat temu rolnictwo zawitało do Europy. Archeolodzy długo nie wiedzieli, czy stało się to tylko za sprawą importu myśli (memów), czy też imigracji całych, bardziej zaawansowanych grup ludzkich (genów). Tę zagadkę rozwiązali dopiero wpuszczeni między archeologów barbarzyńcy, czyli genetycy.
Jak pisze profesor Reich52, udało się im to zrobić dzięki dwóm przełomom w technikach badawczych. Po pierwsze naukowcy nauczyli się wypełniać luki w interesujących ich rejonach antycznego DNA, co zmniejszyło koszty i przyśpieszyło badania genetyczne. Po drugie odkryli, że w tak zwanej części skalistej kości skroniowej, bardzo gęstym fragmencie czaszki, antyczne DNA zostaje zachowane nawet sto razy lepiej niż w innych kościach.
Genetycy mogli więc zabrać się wreszcie do szczątków dawnych mieszkańców Bliskiego Wschodu, rejonu Ziemi, którego gorący klimat sprzyjał – i nadal sprzyja – pośmiertnej degradacji materiału genetycznego. Rezultaty ich badań ujrzały światło dzienne w 2016 roku53.
Okazało się, że pierwsi bliskowschodni rolnicy tworzyli dwie odrębne genetycznie, ale zbliżone kulturowo grupy – zachodnią (z Żyznego Półksiężyca, w tym Anatolii) oraz wschodnią (irańską) – które pochodziły od różnych zbiorowości łowiecko-zbierackich zasiedlających wcześniej te części świata. W tym samym czasie Europę zamieszkiwały dwie odrębne genetycznie grupy łowców-zbieraczy: środkowo-zachodnia oraz wschodnia. Reich wspomina, że te cztery „populacje różniły się od siebie [genetycznie] tak bardzo, jak dziś Europejczycy różnią się od mieszkańców Azji Wschodniej”54.
Potem pierwsi rolnicy wymieszali się między sobą i ruszyli na podbój nowych ziem. Z Lewantu powrócili do Afryki Wschodniej. Z Iranu powędrowali na eurazjatyckie stepy. A z Anatolii do Europy, gdzie wymieszali się ponownie – z tamtejszymi populacjami łowców-zbieraczy. Przynieśli im więc nie tylko nową kulturę (rolną), lecz także sporą dawkę swoich genów.
Przykłady?
Choć pierwsi Homo sapiens (łowcy-zbieracze) w Europie mieli jasne oczy, to mieli też ciemną skórę i włosy55. To genom anatolijskich rolników zawdzięczamy jasną karnację, choć jednocześnie piwne oczy. Włosy nowi Europejczycy mieli jednak tak ciemne, jak ci starzy56.
Według profesora Reicha „to wyjątkowy przykład tego, jak technologia – w tym przypadku udomowienie [innych gatunków] – wpłynęła na homogenizację nie tylko kultury, ale i genów. Pokazuje, że obecny proces będący konsekwencją rewolucji przemysłowej i informacyjnej nie jest wcale wyjątkiem w historii naszego gatunku. […] Mieszanie się populacji to fundament naszej natury i powinniśmy go zaakceptować, zamiast się go wypierać”57.
A mieszaniu się nie było końca.
Blisko pięć tysięcy lat temu do Europy napłynęła bowiem kolejna potężna fala imigracji, złożona z pasterzy-jeźdźców z kultury grobów jamowych, nazwanej tak z powodu zwyczaju chowania zmarłych w kurhanach.
Kiedy próbuję sobie wyobrazić, jak wyglądało przybycie ludzi z kultury grobów jamowych, zawszę widzę najazd. Nie bez powodu. Zanim pochodzący z eurazjatyckich stepów pasterze dotarli do Europy Środkowej, a potem Zachodniej, okiełznali konia. Posługiwali się też kołem. Po świecie podróżowali w siodle, a swoje rodziny i dobytek transportowali czterokołowymi krytymi wozami. Ten sposób przemieszczania się był idealny w środowisku stepowym. Na szczęście dla wywodzących się stamtąd ludów rosnący w siłę europejscy rolnicy potrzebowali coraz większych areałów pod uprawy – więc wypalali i wycinali pradawne puszcze. Na dodatek najazd „jamowych” zbiegł się w czasie z trwającym kilkaset lat ochłodzeniem klimatu, podczas którego lasy ustępowały stepowi. W tym samym czasie w Mezopotamii umierała cywilizacja Uruk, której zawdzięczamy między innymi pismo.
Żeby zrozumieć, jaką przewagę cywilizacyjną dało nowej kulturze okiełznanie konia i umiejętność konnej walki, przenieśmy się na chwilę do innej czasoprzestrzeni: do Ameryki Północnej XVIII i XIX wieku, na południową część Wielkich Równin, którą niepodzielnie władali Komancze – łowcy, łupieżcy i zapamiętali koniarze oraz błyskotliwi jeźdźcy.
Zanim Komancze stworzyli imperium, w świecie pierwszych ludzi Ameryki Północnej byli pariasami. Inne plemiona indiańskie zepchnęły ich w Góry Skaliste, gdzie Nermernuh, po szoszońsku „ludzie” (wspólnoty pierwotne zwykle nazywały ludźmi siebie; obcy ludźmi, rzecz jasna, nie byli), wegetowali, prowadząc trudne życie górskich łowców-zbieraczy. Ich los odmienił dopiero koń – ten przywieziony do Ameryki przez hiszpańskich konkwistadorów, bo rdzennie amerykańskiego pradawni mieszkańcy Nowego Świata wybili po przybyciu z Azji. Razem z częścią pozostałej megafauny.
Komancze radzili sobie z końmi jak żaden inny pierwotny lud Ameryki, jak Mongołowie w Azji i Tatarzy w Europie. Koń był ich bogactwem, środkiem transportu i pomocnikiem w polowaniach, wyprawach łupieskich oraz na wojnie. To dopiero dzięki wojnom z Komanczami biali Amerykanie nauczyli się kawaleryjskiego stylu walki. Wcześniej używali wierzchowców głównie jako środka transportu, spieszając się przed walką58.
W otwartym terenie jeździec dominował nad pieszym wojownikiem wysokością, szybkością, zwinnością i impetem. Żeby pieszy mógł oprzeć się jeźdźcowi, musiał dysponować długą mocną piką i zachować żelazną dyscyplinę w czworoboku. Sam, albo w bezradnej zbieraninie innych pieszych, był bezbronny.
Można więc śmiało założyć, że kiedy pasterze z kultury grobów jamowych – pochodzący prawdopodobnie z mieszanki ludów migrujących przez Kaukaz i wschodnioeuropejskich łowców-zbieraczy59 – okrzepli na eurazjatyckich stepach i postanowili ruszyć na zachód (tysiąc lat później także na wschód, podbijając inny subkontynent – indyjski60), przetoczyli się