Steve siedzi na torach u stóp kamiennego wału. Will i Jen stoją przed Adeline, zasłaniając jej widok, ale udaje się jej dostrzec czubek głowy chłopaka. Włosy ma ciemne tak jak ona.
– O nie – mówi Jen.
– To moja wina – odzywa się Steve. Głos ma cichy, spokojny. Pociąga nosem, jakby całkiem niedawno płakał. – Przecież zawsze tu przychodzimy, no nie? Niewystarczająco bał się pociągów.
Jen przyklęka i gładzi go po ramieniu.
– Ćśś. Albo wszyscy jesteśmy winni, albo nikt. Wracajmy do domu, Steve.
Wstaje i Will się odsuwa. Steve jest wysoki, wyższy od Willa, który i tak musi mieć niemal metr osiemdziesiąt. Adeline po raz pierwszy dostrzega jego oczy. Są bursztynowe. Ma na sobie czerwony T-shirt ze szkieletem tyranozaura, czyli z logo Jurassic Parku. W pomazanych krwią ramionach trzyma dolną połowę psa. Integralność łap – kudłatego, szarego futra i czarnych poduszeczek – sprawia, że wyglądają, jakby w każdej chwili mogły zacząć wierzgać.
Steve nieruchomieje i patrzy na Adeline, po czym się uśmiecha, jak gdyby to nie było nic niezwykłego. Oczy ma smutne i czerwone.
– Nie mogłem znaleźć reszty – mówi do niej przepraszającym tonem.
– Ja… przykro mi – odzywa się Adeline. Klatkę piersiową ma ściśniętą, a mózg sparaliżowany. – Ja… Jen ma rację, powinieneś iść do domu. Może później tu wrócimy, żeby poszukać.
Chłopak uśmiecha się z wdzięcznością, po czym nie przerywając kontaktu wzrokowego, robi krok w jej stronę. Adeline nie chce znaleźć się bliżej tego, co Steve trzyma w ramionach, ale się nie cofa. Jego spojrzenie ześlizguje się z jej twarzy na klatkę piersiową.
Sprawdza jej cycki? Nie, oczywiście, że nie, czemu miałby to robić?
– Podoba mi się twój T-shirt – oświadcza.
– Och. – Adeline zerka na logo Green Day. Steve najwyraźniej jest w szoku. – Mnie twój też.
Mija ją i zaczyna iść wzdłuż torów. Jen biegnie za nim, zerknąwszy na Adeline z niepokojem.
Tylko Will z nią zostaje, klęcząc w miejscu, w którym przed chwilą siedział Steve. Szare i białe kamyki są całe zakrwawione.
– To właśnie tu go znalazł? – pyta Adeline, a kiedy Will ją ignoruje, dodaje: – Dobrze się czujesz?
– To chore, no nie? – odzywa się w końcu. – Fakt, że to wszystko drzemie w nas wszystkich.
Zima 2015
– Według mnie pomysł spotkania po latach bywa ciut niezdrowy – oświadczył Rupesh.
Uśmiechnął się do mnie znad stołu, a ja odpowiedziałam mu tym samym. Siedzieliśmy w prywatnej salce w The George, pubie na granicy Balsall Common i Blythe, w którym królowały dębowe belki i kominki z buzującym ogniem.
– Myślisz? – zapytałam.
Kiwnął głową i napił się whisky. Spodziewając się przeddrinkowego skrępowania, celowo spóźniłam się piętnaście minut w nadziei, że go uniknę. Wyglądało na to, że cała reszta wpadła na ten sam pomysł – z wyjątkiem Rupesha. A on miał do pokonania tylko drogę z Blythe, z tego samego domu, w którym mieszkał, kiedy byliśmy dziećmi. W ogóle niewiele się w nim zmieniło. Nadal starannie się ubierał i czesał włosy z przedziałkiem po boku, miejscowy lekarz w każdym calu. Różnice były delikatne: inne napięcie skóry i pewność siebie. Kiedyś jednak nie pił aż tyle. To dopiero początek wieczoru, a on już kończył drugiego drinka.
– Tylko spójrz na współczesny świat – rzekł. – Niebezpieczni politycy obiecują przywrócić dawne dobre czasy. Formalnie rzecz biorąc, nostalgia to schorzenie, jestem pewny, że o tym wiesz. Etymologia podobna: newralgia…. kauzalgia… nostalgia. Ból wywołany powrotem do domu. Jestem przekonany, że nostalgia to choroba. Nie wydaje ci się, że cały świat ma niepokojącą obsesję na punkcie przeszłości? Czasami nawet myślę: „Daj sobie z nią spokój. Co było, minęło”.
– Czemu więc się tu zjawiłeś? – zapytałam rozbawiona, nie mając pewności, czy czyni aluzję do mojej pracy, czy też nie wie o podcaście. Miał jednak sporo racji.
– Szczerze? Nie mam nic lepszego do roboty.
– Witaj w klubie – zaśmiałam się.
– Poza tym jest zima – dodał Rupesh. – Badania mówią, że mamy większą skłonność do nostalgii, kiedy jest zimno, bo ona nas rozgrzewa.
Kelnerka przyniosła zamówione przeze mnie czerwone wino. Podziękowałam i napiłam się, wylewając odrobinę na biały obrus.
– No i jestem ciekawy was wszystkich. – Zniżył głos i nachylił się ku mnie. – Weźmy na przykład Steve’a. Co teraz robi? Był złotym dzieckiem, no nie? Oczami wyobraźni zawsze go widziałem na jakiejś ambitnej posadzie w wielkim mieście. A może w polityce. Ten intelekt, to nastawienie. Kiedy oglądam na Facebooku jego profil, nie jestem w stanie odgadnąć, czym się obecnie zajmuje.
Wzruszyłam ramionami. Kolejny klub, do którego mogliśmy dołączyć.
– Był bardzo… frapujący – ciągnął Rupesh. – Takie mi pozostało wspomnienie o nim; i że byłby z niego dobry prawnik.
Początkowo odrzuciłam tę wizję, ale zdecydowanie wyczuwałam w tym jakiś podtekst. Niemal tak, jakby Rupesh próbował mnie zachęcić do obsmarowywania Steve’a.
– Może i nim jest, kto wie?
Kiedy weszła Jen, zapiszczała, a ja odruchowo wstałam i uściskałam ją mocno nad stołem. Pocałowała mnie w policzek. Rude włosy miała teraz jaśniejsze, a ewentualne piegi zakrywała gruba warstwa podkładu. Nie zawracałam sobie głowy makijażem z wyjątkiem eyelinera – kto miał na to czas poza ślubami i pogrzebami? – i poczułam się naga. Trzeba przyznać, że Jen dobrze wyglądała.
– Przepraszam za spóźnienie – zaszczebiotała. – Samochód mi szwankował przez całą podróż. Cholerna Wigilia. Typowe… Dopiero pół godziny temu dotarłam z Londynu, no a potem cholerna taksówka też się spóźniła.
– Zatrzymałaś się u rodziców? – zapytałam.
– Tak – odparła. – Muszę się napić wina.
– Zaraz ci przyniosę. – Rupesh wstał z krzesła.
On i Jen znaleźli się naprzeciwko siebie i po krótkiej chwili się uścisnęli.
– Dobrze cię widzieć – rzuciła Jen.
Odsunęła się i położyła dłoń na jego torsie, jakby chciała się upewnić, czy jest prawdziwy. Jego ręka pofrunęła ku jej dłoni, po czym szybko się wycofała. I tak oto ich dłonie niezdarnie się wymijały, aż skończyło się to jeszcze bardziej niezdarnym uściskiem, co od razu skwitowali śmiechem.
– Cholera, nic się nie zmieniłeś – dodała.
– Ty też…
– Ćśśś –