Prolog
Masz siedemdziesiąt zasług na minutę.
Każdy twój skurcz
Jest jak zepchnięcie łodzi
Na pełne morze
W podróż dookoła świata[1].
Serce. Mięsień, najważniejszy element układu krążenia. Strona prawa i lewa, podzielone na kolejne dwie części, co w sumie daje cztery elementy: dwa przedsionki, dwie komory. Krew wpada żyłami do przedsionka, ten się kurczy i tłoczy ją do komory; z komory, także po skurczu, krew pędzi do tętnic. Prawa część serca odbiera krew bez tlenu i wysyła ją do płuc. Lewa część przyjmuje krew bogatą w tlen, by dostarczyć go do każdej komórki ciała. Skomplikowany proces, który trwa mniej więcej sekundę. Potem kilka milisekund na odpoczynek i cykl się powtarza. I tak przez cały czas, od początków w łonie matki do śmierci, serce ciężko pracuje, stuk-puk, stuk-puk, stuk-puk, rytmicznie się kurcząc i rozluźniając, byśmy mogli żyć.
Bywa jednak, że coś w sercu zaszwankuje, na przykład zrobi się dziura w przegrodzie i krew będzie przepływała z lewej strony na prawą lub z prawej na lewą. Zmiesza się, choć nie powinna. Słychać wtedy szmery, serce zaczyna bić szybciej i pojawiają się duszności.
* * *
Serce, czyli głębia duszy, siedlisko uczuć. Pudełko różnej wielkości – u jednych większe, u innych mniejsze; sfatygowane lub oszczędnie używane. Wpadają tam rozmaite emocje, które serce najpierw samodzielnie, a potem współpracując z rozumem, ocenia i wkłada do odpowiednich przegródek.
Serce działa w miarę sprawnie, jeśli emocje pojawiają się pojedynczo i są podobnego rodzaju. Kiedy jest ich za dużo, a do tego sprzecznych, pudełko zaczyna się trząść. Serce dostaje ataku paniki i zrywa kontakt z rozumem. Wtedy może się wydarzyć wszystko, absolutnie wszystko.
Łódź, niczym drobna łupina orzecha, została porwana przez spienione fale. Dla tego sztormu zabrakło skali.
[1] Do serca w niedzielę, Wisława Szymborska.
Rozdział pierwszy
„Stoi oparty o ścianę hangaru, lekko uśmiechnięty. Ciemne błyszczące oczy, rozwiana jasna czupryna”.
Mama opisująca to zdjęcie znajdowała się trzysta kilometrów od domu Pod Trzema Lipami. Fotografię wykonano pół wieku temu, ponad dwa tysiące kilometrów od Krakowa.
A mimo to widziałam go, jakby był na wyciągnięcie ręki, tuż obok. Wcale się nie zestarzał, choć przecież miał już ponad dziewięćdziesiąt lat. Jak to możliwe?
Zdolności ludzkiego umysłu są niebywałe. Na co dzień nie zdajemy sobie z tego sprawy; uświadamiamy to sobie dopiero wtedy, gdy dzieje się coś niezwykłego, na przykład kiedy spadną na nas zupełnie nieoczekiwane emocje o wielkiej sile rażenia.
Staszek Morlaczonek żyje.
Ukochany prababci Emilii, wielka, tylko przez chwilę spełniona miłość, która pozostawiła ją w smutku na wiele lat. Miłość nagle i nieodwołalnie przerwana; ją pozbawiła życia w małżeństwie, babcię Elżbietę ojca, mamę – dziadka, a mnie utrzymywała w przekonaniu, że jesteśmy samotne z powodu niezbadanych wyroków losu, który się na Majewskie po prostu uwziął.
Wszystkiego bym się spodziewała, tylko nie tego, że Staszek Morlaczonek po tylu latach powstanie z grobu i wróci tu, na Wiślną, gdzie wszystko się zaczęło: połączenie serc, ciał i genów, dzięki którym i ja znalazłam się na tym świecie.
– Kochanie, co się stało? – Jasna grzywka pochyliła się nade mną, błyszczące brązowe oczy wpatrywały się we mnie z czułą troską. Dobry człowiek i taki przystojny facet, już samo to było niezwykłe. – Klara, powiedz coś, proszę. Nie było mnie tylko chwilę, wracam i widzę cię w takim stanie... Wszystko dobrze?
Skąd on zna moje imię? I jak to: chwilę? Dla prawie umarłych kilkadziesiąt lat to może i chwila, ale w naszym świecie żywych to jednak prawie wieczność. I dlaczego on ma głos mojego Staszka? Nie, stop, jakiego mojego?! Podłego, zdradliwego chłopaka, w którym się zakochałam, którego dziecko noszę pod sercem i który mnie tak oszukał! Właściwie to już prędzej bym uwierzyła, że wybranek prababci Emilii jednak nie umarł, niż w to, że moja miłość tak szybko i tak dramatycznie legnie w gruzach. Jestem jednak durną naiwniaczką. I to znowu! Cierpiałam podwójnie – wystrychnięta na dudka, w dodatku na własne życzenie. Ofiara losu. Cholerne Mojry nie odpuszczały!
Podniosłam się z dywanu, wciąż jeszcze oszołomiona. Usiadłam na krześle, próbując zebrać myśli. Czułam się jak podczas zabawy w ciuciubabkę – w środku koła, z zawiązanymi oczami, a emocje, jak dzieci w przedszkolnej zabawie, kręcą mną to w prawo, to w lewo. Próbuję je złapać i rozpoznać, ale tylko coraz mocniej wiruje mi w głowie.
Byłam zaskoczona, niezwykle poruszona wiadomością o Staszku Morlaczonku. Wściekła na Staszka Skarłata, rozżalona, zdradzona, oszukana. Przerażona i niepewna przyszłości. Co to będzie? Co będzie z moim życiem? I z tym drugim, dopiero co zaczętym.
– Masz, napij się, poczujesz się lepiej. – Staszek podał mi szklankę wody.
Sięgnęłam po nią trzęsącą się ręką. Wzięłam kilka łyków. Świat się ustabilizował, obraz wrócił do pionu, kolory już się nie rozlewały w barwne plamy.
Usiadł naprzeciwko mnie. W jego spojrzeniu było szczere złoto: troska, czułość, miłość. Och, Boże! Dałam się omamić tym oczom, które miały być zwierciadłem krystalicznie czystej duszy, gdy tymczasem… Ogarnął mnie gniew tak wielki, że z trudem wydobyłam z siebie głos, tak mną telepało.
– Poczuję się lepiej, kiedy stąd wyjdziesz.
Staszek wpatrywał się we mnie osłupiałym wzrokiem.
– Klara, ale co się stało? Ja nic nie rozumiem.
– Nie rozumiesz? Dobre sobie! Z ciebie to jednak kawał sku… – wysyczałam, połykając końcówkę. Kiedy rzucał mnie Paweł, zachowałam się po angielsku, teraz nie chciałam się hamować, mimo wszystko przekleństwo uwięzło mi w gardle. Chyba dopiero za trzecim razem będę potrafiła urządzić siarczystą awanturę. – Może ta karteczka choć trochę ci rozjaśni w głowie. – Sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam z niej biały kwadracik papieru. Rozłożyłam go i przesunęłam po stole w jego kierunku.
Staszek popatrzył na starannie wypisane słowa i nic nie powiedział. A zresztą co by miał powiedzieć? Jak można się usprawiedliwiać, kiedy ma się dowód własnych oszustw przed oczami?... No jasne, można się zaprzeć, kłamać w żywe oczy, „to nie tak, jak myślisz”… Dobrze, że choć tego nam oszczędził, to już by było kompletne dno.
– Klara, to nie tak, jak myślisz…
Cholera jasna! Kolejny zwyczajny dupek! Czy żeby się nie rozczarować facetem, trzeba go szybko i nie z jego winy stracić, a potem całe życie snuć legendę o tym, jaki był wspaniały? Czy tylko krótkie i dramatem przerwane miłości mogą być nieskalane?
– Posłuchaj. – Głos miałam twardy i stanowczy. – Cóż, to już drugi raz, gdy mężczyzna mnie zdradzał, więc nabywałam praktyki. – Zakończymy to szybko i bez jeszcze większych upokorzeń. Wystarczy mi to, co już wiem. Nie potrzebuję dodatkowych atrakcji. – Starałam się nie denerwować, początek ciąży jest bardzo ważny dla przyszłego zdrowia dziecka. O ciąży mu teraz nie powiem, jeszcze by mi doradził, żebym się pozbyła problemu. A może nie jestem pierwsza, może gdzieś po świecie już biegają małe klony Staszka „Oszusta” Skarłata? Podobno lubi dzieci,