Zawsze i na zawsze. Jenny Han. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jenny Han
Издательство: OSDW Azymut
Серия: O Chłopcach
Жанр произведения: Современные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66436-79-4
Скачать книгу
219e6f480fa.jpg" alt="Okładka"/>

      

Dla moich drogich czytelników. Ta książka powstała z myślą o Was.

      Teraz oto niespodzianie jakiś zakręt.

       Nie wiem, co się poza nim znajduje,

       ale chcę wierzyć, że tylko dobre.

      – L.M. Montgomery,

       Ania z Zielonego Wzgórza tłum. Rozalia Bernsteinowa

      1

      Lubię obserwować Petera, kiedy nie wie, że na niego patrzę. Lubię podziwiać tę prostą linię szczęki, łuk kości policzkowej. W jego twarzy jest jakaś otwartość, niewinność – pewien rodzaj dobroci. Ta dobroć właśnie najmocniej chwyta mnie za serce.

      Jest piątkowy wieczór w domu Gabe’a Rivery po meczu lacrosse. Nasza szkoła zwyciężyła, więc wszyscy są w doskonałych humorach, zwłaszcza Peter, który wykonał decydujące uderzenie. Gra na drugim końcu pokoju w pokera z kumplami z drużyny. Siedzi na odchylonym krześle, oparty plecami o ścianę. Włosy ma jeszcze wilgotne od prysznica po meczu. Ja zajmuję miejsce na kanapie z moimi przyjaciółmi, Lucasem Krapfem i Pammy Subkoff, którzy wertują najnowszy numer „Teen Vouge’a”, dyskutując, czy Pammy powinna sobie zrobić grzywkę czy nie.

      – Jak myślisz, Laro Jean? – pyta Pammy, przeczesując palcami marchewkowe włosy.

      Pammy jest nową znajomą – poznałam ją dlatego, że spotyka się z przyjacielem Petera, Darrellem. Ma buzię lalki, okrągłą jak tortownica i oprószoną, podobnie jak ramiona, piegami.

      – Hmm, myślę, że grzywka to poważna decyzja, której nie należy podejmować pod wpływem impulsu. W zależności od tego, jak szybko rosną ci włosy, możesz ją potem odhodowywać rok albo i dłużej. Ale jeśli myślisz o niej poważnie, poczekaj do jesieni, bo ani się obejrzysz, będzie lato, a grzywka latem się lepi, przetłuszcza i daje w kość…

      Moje spojrzenie dryfuje znów w kierunku Petera, ten podnosi wzrok, dostrzega, że na niego patrzę, i unosi brwi pytająco. Uśmiecham się tylko i kręcę głową.

      – Więc nie ścinać grzywki?

      Telefon wibruje w mojej torebce. To Peter.

      Chcesz już iść?

      Nie.

      To czemu się we mnie wpatrujesz?

      Bo miałam na to ochotę.

      Lucas czyta mi przez ramię. Odpycham go, a on kręci głową i mówi:

      – Naprawdę piszecie do siebie esemesy, kiedy dzieli was zaledwie parę metrów?

      Pammy marszczy nos i rzuca:

      – Jakie to urocze.

      Właśnie mam im odpowiedzieć, kiedy podnoszę oczy i widzę, że Peter zmierza stanowczo w moją stronę.

      – Pora zabrać moją dziewczynę do domu – mówi.

      – Która godzina? – pytam. – Już tak późno?

      Peter zgarnia mnie z kanapy i podaje mi kurtkę. Potem, ciągnąc mnie za rękę, prowadzi przez salon Gabe’a. Rzucam okiem przez ramię, macham i wołam:

      – Pa, Lucas! Pa, Pammy! Tak między nami, uważam, że wyglądałabyś z grzywką świetnie! Czemu idziesz tak szybko? – pytam, kiedy Peter prowadzi mnie przez trawnik na ulicę, gdzie zaparkował samochód.

      Zatrzymuje się przy wozie, przyciąga mnie do siebie i całuje, a wszystko to jednym płynnym ruchem.

      – Nie mogę skoncentrować się na kartach, kiedy tak się na mnie gapisz, Covey.

      – Przepraszam… – zaczynam, ale on znów mnie całuje, mocno przyciskając dłonie do moich pleców.

      W samochodzie rzucam okiem na deskę rozdzielczą i widzę, że jest dopiero północ.

      – Mam jeszcze godzinę, zanim będę musiała wrócić do domu. Co robimy? – pytam.

      Ze wszystkich znanych mi osób jako jedyna mam ustaloną porę powrotów. Kiedy zegar wybija pierwszą w nocy, zamieniam się w dynię. Wszyscy już do tego przywykli: grzeczna dziewczyn(k)a Petera Kavinsky’ego, która musi być w domu na pierwszą. Nigdy nie przeszkadzała mi ta zasada. Bo przecież nie tracę znowu niczego aż tak fantastycznego – i co mówi stare powiedzenie? Po drugiej w nocy nie zdarza się nic dobrego. Chyba że akurat lubisz patrzeć, jak ludzie godzinami grają w picie na czas. Ja nie. Nie, zdecydowanie wolę siedzieć we flanelowej piżamie z kubkiem herbaty na dobranoc i książką. Dziękuję bardzo.

      – Jedźmy do ciebie. Chcę wejść, przywitać się z twoim tatą i chwilę posiedzieć. Moglibyśmy dokończyć oglądanie Obcego.

      Pracujemy z Peterem nad listą filmową, która składa się z moich wyborów (moje ulubione filmy, których Peter nie widział), jego wyborów (jego ulubione filmy, których ja nie widziałam) i filmów, których żadne z nas nie widziało. Obcy to wybór Petera, i to całkiem niezły. I chociaż dawno temu Peter twierdził, że nie lubi komedii romantycznych, bardzo podobała mu się Bezsenność w Seattle, co przyjęłam z ulgą, bo nie mam pojęcia, jak mogłabym być z kimś, kto nie lubi Bezsenności w Seattle.

      – Nie wracajmy jeszcze – mówię. – Pojedźmy gdzieś.

      Peter zastanawia się przez chwilę, stukając palcami o kierownicę, a potem oznajmia:

      – Wiem, gdzie możemy pojechać.

      – Gdzie?

      – Poczekaj, to zobaczysz – mówi i spuszcza szybę, a rześkie wieczorne powietrze wypełnia samochód.

      Odchylam się w fotelu. Ulice są puste, światła w większości domów zgaszone.

      – Niech zgadnę. Jedziemy do baru, bo masz ochotę na naleśniki z jagodami.

      – Pudło.

      – Hmm. Za późno na Starbucksa, Biscuit Soul Food też jest zamknięta.

      – Ej, nie tylko jedzenie mi w głowie – protestuje, po czym dodaje: − Zostały w pudełku jakieś ciastka?

      – Wszystkie poszły, ale być może zostało parę w domu, o ile Kitty ich nie zjadła.

      Wystawiam rękę przez okno i pozwalam jej zwisać swobodnie. Nie zostało już wiele takich wieczorów, kiedy jest na tyle chłodno, że potrzeba kurtki.

      Zerkam kątem oka na profil Petera. Czasem wciąż nie mogę uwierzyć, że jest mój. Najprzystojniejszy z przystojnych jest mój, tylko mój.

      – Co? – pyta.

      – Nic – odpowiadam.

      Dziesięć minut później wjeżdżamy na kampus Uniwersytetu Wirginii, tyle że nikt nie nazywa go kampusem. Mówią na niego Teren. Peter parkuje przy krawężniku. Cicho tu jak na piątkowy wieczór w miasteczku studenckim, ale trwa teraz przerwa wiosenna, więc mnóstwo studentów wyjechało.

      Przechodzimy przez trawnik, trzymając się za ręce, kiedy nagle ogarnia mnie panika. Zatrzymuję się w pół kroku i pytam:

      – Ej, nie myślisz, że przychodzenie tu, zanim się jeszcze dostałam, może przynieść mi pecha?

      Peter się śmieje.

      – To nie ślub. Nie wychodzisz za UW.

      – Łatwo ci mówić, ciebie już przyjęli.

      W zeszłym roku Peter zobowiązał się ustnie względem drużyny lacrosse UW, a na jesieni złożył podanie we wcześniejszym terminie. Jak w przypadku większości sportowców miał zapewnione miejsce, o ile jego oceny nie ulegną pogorszeniu. Kiedy w styczniu otrzymał oficjalne potwierdzenie, jego mama urządziła dla niego przyjęcie, a ja upiekłam ciasto z żółtym lukrowym napisem: „Oddaję swój talent UW”.

      Peter ciągnie mnie za rękę i mówi:

      –