Wstęp
28 czerwca 1940 r., niedługo po niemieckiej inwazji na Francję i kapitulacji tego kraju, Adolf Hitler po raz pierwszy i jedyny w życiu odwiedził Paryż. Podczas ledwie trzech godzin spędzonych przez niego we francuskiej stolicy nie zorganizowano defilady zwycięstwa. Oficjalnym powodem była obawa przed brytyjskim nalotem. Niemiecki przywódca podał jednak później inny powód: „Nie skończyliśmy jeszcze”1.
Hitlerowskie Niemcy znajdowały się wówczas u szczytu potęgi. Rozebrały Czechosłowację, anektowały Austrię, podbiły Polskę, Danię, Norwegię, Holandię, Belgię i Luksemburg, kulminacją zaś było dające szczególną satysfakcję poniżenie Francji. Niemiecka machina wojenna wyglądała na niepowstrzymaną.
Mimo to Hitler rozumiał, że jego mesjański sen o nowym imperium germańskim jeszcze nie spełnił się całkowicie. Na jego drodze stało trzech przywódców. Winston Churchill, który w chwili upadku Francji zastąpił na stanowisku premiera Neville’a Chamberlaina, deklarował niezłomność i wolę walki Wielkiej Brytanii. Józef Stalin od podpisania niespełna rok wcześniej paktu niemiecko-radzieckiego był co prawda sojusznikiem, ale niepewnym – obaj tyrani nie ufali sobie i liczyli się z atakiem. Po drugiej stronie Atlantyku prezydent Franklin D. Roosevelt obiecywał utrzymać Stany Zjednoczone poza konfliktem, jednak jego sympatia dla coraz bardziej osamotnionej Wielkiej Brytanii nie pozostawiała żadnych wątpliwości.
Zamiast więc wziąć udział w uroczystościach wojskowych w Paryżu, Hitler wykorzystał krótką wizytę do rzucenia okiem na pomniki kultury miasta.
W towarzystwie swego ulubionego architekta Alberta Speera i innych osób pojechał wprost do Opéra Garnier, gdzie portier oprowadził go po pustym, bogato zdobionym budynku. Według Speera „jego [Hitlera] oczy błyszczały ekstazą”2 z powodu piękna gmachu. Następnie niemiecka delegacja odwiedziła kościół de la Madeleine, Pola Elizejskie oraz Trocadéro, by ponownie zatrzymać się na chwilę, tym razem koło wieży Eiffla.
Najważniejszym punktem programu był jednak kościół Inwalidów, gdzie Hitler zatrzymał się przy grobie Napoleona. Pierre Huss z International News Service należał do niedużej grupy berlińskich korespondentów, którym pozwolono przyglądać się tej scenie. Przywódca nazistów wydawał się pogrążony w myślach. „Złożył ramiona i mamrotał coś, czego nie słyszeliśmy”, wspominał Huss. „Jego usta ruszały się, jakby mówił do siebie. Raz czy dwa razy pokręcił głową”3.
Hitler wyszedł „ze swego transu” i pochylił się nad balustradą, by spojrzeć na grobowiec Napoleona. „Napoleonie, mein lieber, oni popełnili wielki błąd”, powiedział. Huss przyznał: „Zadziwiło mnie to, stojącego naprzeciw żywego wodza i martwego cesarza”4. Korespondent nie zrozumiał, co Hitler miał na myśli.
Niemiecki przywódca niezwłocznie jednak wyjaśnił zebranym: „Umieścili go w dole. Ludzie muszą patrzeć na trumnę będącą znacznie niżej. (…) Powinni patrzeć na Napoleona w górę, czuć się mali z powodu samych rozmiarów pomnika czy sarkofagu nad swymi głowami. Idąc ulicą, nie robi się wrażenia na ludziach stojących na dachach domów. Oni muszą spoglądać na coś nad sobą; musisz być w centrum uwagi, powyżej poziomu ich wzroku”5.
Hitler stosował te same zasady sceniczne, które okazały się tak miażdżąco skuteczne podczas wieców w czasie jego marszu do władzy. Mówiąc o Napoleonie, miał też na myśli siebie. „Nigdy nie popełnię takiego błędu”, rzekł. „Wiem, jak utrzymać wpływ na ludzi, gdy już odejdę. Będę Führerem, na którego patrzą w górę, po czym idą do domu, by o nim mówić i go pamiętać. Moje życie nie skończy się wraz ze śmiercią. Przeciwnie, wówczas się rozpocznie”6. H.R. Knickerbocker, inny pracujący w Berlinie amerykański korespondent, pisał, że błędem byłoby ignorować analogie pomiędzy Napoleonem a Hitlerem. „Hitler jest najbliższą Napoleonowi postacią od czasów Napoleona”7, stwierdził w swej książce Is Tomorrow Hitler’s? [Czy jutro należy do Hitlera?], wydanej w 1941 r. po powrocie z Niemiec. Zacytował w niej francuskiego pułkownika, który zachwycał się „cudownym wyczuciem czasu” Hitlera, i wyjaśniał amerykańskim czytelnikom, że sukcesy militarne niemieckiego przywódcy wynikały z tego, że miał on „zawsze rację”. Jakby łapiąc się na błędzie, Knickerbocker dodał zastrzeżenie: „No, prawie zawsze”.
Dla Hitlera jednak zastrzeżenia nie były potrzebne. Wieczorem, po powrocie z Paryża do kwatery polowej w jednej z wiosek północnej Francji, zaprosił Speera na kolację. „Czyż Paryż nie był piękny?”, rzekł. „Ale Berlin musi być o wiele piękniejszy”. Następnie dodał spokojnie: „Dawniej często zastanawiałem się, czy nie zburzyć Paryża. Ale jak skończymy szybko w Berlinie, to Paryż będzie tylko jego cieniem. Dlaczegóż więc mielibyśmy go burzyć?”8.
Choć Hitler wiedział, że nie osiągnął jeszcze totalnego zwycięstwa, dawał do zrozumienia, że jest ono bliskie, a zatem Speer musi zacząć przygotowania, które pozwolą uczynić ze stolicy miejsce godne nowego imperium i jego genialnego nowożytnego cesarza. Jak to ujął feldmarszałek Wilhelm Keitel po kampanii francuskiej, Hitler dowiódł, że jest „najwybitniejszym dowódcą wszech czasów”9. Do tego czasu, zdaniem szwajcarskiego psychiatry Carla Junga, Niemcy przekonali się, że Hitler jest ich mesjaszem lub co najmniej odpowiednikiem starotestamentowego proroka, który „zaprowadzi ich do Ziemi Obiecanej”10.
Dla rosnących rzesz jego wyznawców zwycięstwo nie było już kwestią „czy”, ale „kiedy”.
Konkurencyjna wizja zaczęła nabierać kształtu jeszcze przed wizytą Hitlera w Paryżu i jego powrotem do Berlina, gdzie powitano go owacjami, kwiatami i biciem w dzwony w całym mieście11. Wizję tę pieczołowicie kreślił Churchill, początkowo w swych przemówieniach, później zaś we wspomnieniach. Po upadku Francji i spektakularnej ewakuacji 338 tysięcy brytyjskich i sprzymierzonych żołnierzy z Dunkierki przez Royal Navy i flotyllę małych łódek premier porwał rodaków sławnym przemówieniem z 4 czerwca 1940 r. Wobec możliwości niemieckiej inwazji przyrzekał: „Będziemy bronić naszej wyspy za wszelką ceną, będziemy walczyć na plażach, będziemy walczyć na lądowiskach, będziemy walczyć na polach i na ulicach, nigdy się nie poddamy…”.
Jednak mimo tych wszystkich wyobrażeń wojny na lądzie kolejne bitwy miały zostać stoczone na angielskim niebie. Tam, w kampanii nazwanej bitwą o Anglię, Niemcy poniosły pierwszą porażkę. Luftwaffe nie zdołała rozbić Królewskich Sił Powietrznych, wspartych przez pilotów z Polski, Czechosłowacji i krajów Wspólnoty Narodów. Hitler nie zdołał zyskać przewagi w powietrzu niezbędnej do przeprowadzenia inwazji na wyspę. „Od tej bitwy zależy przetrwanie cywilizacji chrześcijańskiej”, powiedział Churchill w Izbie Gmin 18 czerwca, wzywając rodaków i wszystkich, którzy pragnęli wyzwolenia swoich okupowanych krajów, by uczynili zeń „godzinę ich największej chwały”12.
W wielu opisach wojny czas ten przedstawiany jest jako decydujący, oznaczający koniec pasma zwycięstw Hitlera i początek zmiany trendu, która miała doprowadzić do klęski Niemiec. „Wynik drugiej wojny światowej przesądzony został wcześnie – nie w maju 1945 r., ale po niespełna roku, w czerwcu 1940”13, pisał niemiecki historyk Christian Hartmann. Jest to w pewnym stopniu prawda. Bitwa o Anglię była pierwszym punktem zwrotnym, ale na pewno nie decydującym o wyniku wojny.
Jednak choć Churchill podkreślał, że zawsze wierzył w zwycięstwo, nieobce były mu chwile zwątpienia. W prawie zapomnianych wspomnieniach jego ochroniarza, detektywa Scotland Yardu W.H. Thompsona, znaleźć można taki przypadek. Powracając ze spotkania z królem Jerzym VI w pałacu Buckingham 10 maja 1940 r., po rezygnacji Chamberlaina i początku niemieckiej inwazji na Francję, Churchill był jak nigdy przygnębiony.
– Wie pan, Thompson, po co jechałem do pałacu Buckingham? – zapytał.
Thompson odparł, że – jak sądzi – król „wreszcie” poprosił