Westchnęła dramatycznie, patrząc na dziesiątki par butów ze złamanymi obcasami ustawione przy wejściu.
– Dlaczego mi się to przytrafia? Za jakie grzechy?
– Nie musiałaś mnie wyciągać ze szpitala. Wcale nie było mi tam tak źle.
Przeszłyśmy do pokoju. Stanęłam jak wryta i z rozdziawioną gębą patrzyłam na wyposażenie. Cały pokój utrzymany był w kolorach czarnym i czerwonym. Wszędzie walały się różnego rodzaju świecidełka, dziwaczna biżuteria i całe koszyczki przeróżnych kamieni. Karty tarota i inne talie. Szkatułki drewniane pełne bransoletek, łańcuszków, kolczyków. Łapacze snów. Na ścianach wisiały muszelki i afrykańskie badziewie, które z pewnością musiało mieć jakieś znaczenie, ale nie dla mnie. Telewizor na półce z książkami, łóżko i stolik z błyszczącym, kolorowym obrusem. Pełno szmatławców, ustawionych w długich szeregach, gdzie tylko było to możliwe.
– Boże, czy ty jesteś czarownicą?
– Nie, ale ciekawi mnie ezoteryka i takie tam sprawy.
Podeszłam do kart. Wyciągnęłam rękę i już chciałam je wziąć, kiedy usłyszałam cichy krzyk.
– Nie bierz! To moje karty!
– Przecież ci ich nie zjem!
– Wiem. Jakoś nigdy karty nie należały do twoich ulubionych dań.
Roześmiałam się. Ona też. Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia.
– Karty mogę trzymać w rękach tylko ja, ponieważ są to moje karty. Gdyby chodziło o inne, nie byłoby problemu.
– Niech będzie – westchnęłam i usiadłam na łóżku. – Mogę poprosić o trochę wody?
Woda od razu pojawiła się na stole. Choć moja przyjaciółka była przy tuszy, poruszała się zwinnie i szybko.
– Jak masz właściwie na imię?
– Wanda.
Napiłam się wody i odetchnęłam. Głowa jednak nadal mi pulsowała i nie wiedziałam, co z tym zrobić. Tymczasem Wanda podeszła do telewizora i wyciągnęła zza niego koniak. Nalała do dwóch kieliszków i usiadła obok mnie na łóżku, które skrzypnęło ostrzegawczo pod nadmiernym ciężarem.
– Wypij. Dobrze ci zrobi.
Stuknęłyśmy się i wypiłyśmy na raz. Zakaszlałam.
– Wiem – powiedziała Wanda. – Nie jest to koniak takiego gatunku, do jakiego jesteś przyzwyczajona, ale i tak pomoże.
– Smakuje mi. I naprawdę działa. – Obdarzyłam ją pierwszym uśmiechem, za który ona odwdzięczyła się tym samym.
– Długo cię tu nie było.
– Naprawdę? Przecież mówiłaś, że jesteśmy przyjaciółkami.
– Tak, ale od kiedy wyszłaś za Kiełbasę, nie miałaś dla mnie zbyt wiele czasu.
– Naprawdę? Aż tak bardzo go kochałam?
– Szalenie. Ale ja wiedziałam, że prędzej czy później się spotkamy.
– Karty ci to powiedziały? – Wskazałam głową leżącą obok talię.
– Tak. Zresztą od początku cię przed nim przestrzegałam. Wiedziałam, że to facet nieodpowiedni dla ciebie.
– To znaczy?
– Że pewnego dnia będzie chciał cię zabić!
ROZDZIAŁ 5
Nocna rozmowa
Zakrztusiłam się, mimo że nic w tym momencie nie piłam.
– Zabi-bić?
– Zabić. Nie zabibić – poprawiła mnie. – Tak. Czemu jesteś taka zdziwiona? Przecież jeszcze przed ślubem ci to mówiłam, ale ty nie słuchałaś.
Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, co powiedziała.
– Aha. Więc o to chodzi. Pokłóciłyśmy się?
– Ja się nie kłóciłam. To ty zachowywałaś się histerycznie. Oskarżałaś mnie, że ci zazdroszczę i że chcę, byś całe życie była nieszczęśliwa. Krzyczałaś, że go kochasz, on kocha ciebie i że cokolwiek się stanie, nic wam nie przeszkodzi w byciu razem.
Poczułam się dziwnie.
– Przepraszam.
– Nie musisz. Przecież wiedziałam, że znowu się zejdziemy.
– Dlaczego, według ciebie, chciał mnie zabić?
– Nie: chciał, tylko: chce – znowu mnie poprawiła. – Widocznie zbyt dużo widziałaś.
– Nie rozumiem.
– Ja też nie. Ale o twoim kochanym mężu od lat mówi cały Wodzisław. Wiedziałaś, że jest mafiosem?
Znowu się zakrztusiłam, tym razem jednak z wodą w ustach. Kaszlałam przez dłuższą chwilę.
– Żartujesz? Nie wyszłabym za kogoś takiego!
– Nie? Obrączka na twoim palcu mówi co innego.
– No dobrze, załóżmy, że naprawdę jest mafiosem. Co z tego? Może jest dobrym i kochającym mężem i…
– I dobrym mafiosem? Opanuj się, Marlena. Przecież nie masz dziesięciu lat. Zresztą, czy kochający mąż próbowałby uciszyć swoją żonę?
– Nie mamy dowodów.
– Nie? A co powiesz na to?
Wanda wyciągnęła spod stolika jakiegoś szmatławca i podała mi go, otwierając wcześniej na odpowiedniej stronie. Spojrzałam. Widniała na niej wielka fotografia niezwykle przystojnego mężczyzny w czarnym garniturze i przyciemnionych okularach.
– Jak zdejmie okulary, nie jest już taki ładny – szepnęła Wanda.
Przez dobrze dopasowany garnitur można było dojrzeć doskonale ukształtowane mięśnie. Musiał mieć ze dwa metry wzrostu. Czarne buty błyszczały jak opale, a okolona ciemnymi włosami głowa doskonale współgrała z mocno zarysowanym nosem i pełnymi ustami. Kapelusz i cygaro były chyba nieodłączną częścią jego garderoby.
– To… to naprawdę mój mąż? – wyjąkałam.
Czułam, że mogłabym się w tym mężczyźnie zakochać nawet teraz.
– Niestety tak.
– Przystojny…
– To tylko opakowanie. Środek niestety jest gorzki i śmierdzący.
Teraz skierowałam wzrok na stojącą obok niego kobietę, ubraną w czerń, w ciemnym kapeluszu z ogromnym rondem i woalką zasłaniającą twarz. Miała niesamowicie długie nogi, takie żyrafie, szczupłą talię, piersi à la Pamela Anderson, błyszczącą kolię na szyi, a na palcu jednej ręki pierścionek z olbrzymim diamentem. Dwie rzeczy najbardziej zwróciły moją uwagę: jej wymalowane na czerwono usta, mówiące, że kobieta ta łaknie krwi, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie, i ręka mojego męża, obmacująca jej idealnie zarysowany tyłek.
– Obłapuje ją! – powiedziałam zdziwiona. – Kim ona jest?
– Jego siostrą.
– Naprawdę?
Wanda wybuchnęła śmiechem.
– Żartuję. Mogłabyś wreszcie stać się sobą, bo taka naiwna to mi się jednak nie podobasz. Wydaje mi się, że w tym szpitalu