– Ale o co chodzi? – zapytałam, bo to, co mówiła, wydało mi się jakieś podejrzane.
– O nic. – Odpowiedziała za szybko, więc już byłam pewna, że coś ukrywa. Jednocześnie wyciągnęła z torebki jakąś buteleczkę, wzięła stojącą na stoliku szklankę i przelała do niej zawartość. – Wypij to, jak wyjdę. To ci dobrze zrobi, przepis od prababci, każdego postawi na nogi.
Zignorowałam to, aczkolwiek zauważyłam, że jej głos zaczął lekko drżeć.
– Powiedz mi.
– Nie! – pokręciła głową.
Zacięła się. Zrozumiałam, że nic z niej nie wyciągnę. Będę musiała znaleźć na nią sposób, ale jeszcze nie wiedziałam jaki, ponieważ właśnie teraz musiałam dostać tej głupiej amnezji.
Spróbowałam jeszcze raz.
– Powiedz. Jeżeli to ma coś wspólnego ze mną, to chyba mam prawo wiedzieć?
Mamusia skierowała wzrok w stronę drzwi. Nagle zaczęła się niecierpliwić.
– To ja już jednak pójdę, kochaniutka. Wieczór jest, a do domu dojechać trzeba. Twój brat jest w mieszkaniu sam, a jak on zostaje bez dozoru, to pożal się Boże. Jeszcze co sprzeda, jak ostatnim razem.
Czyli że nic mi nie powie, okej. Zobaczymy.
– Jak daleko mieszkamy?
Matka zachłysnęła się powietrzem.
– Ja mieszkam niedaleko. – Powiedziała wymijająco, grzebiąc w torebce.
– Jak daleko? – byłam nieustępliwa.
– No właściwie nie tak daleko… To znaczy… Tylko parę minut drogi pieszo.
– Dlaczego nie mieszkam z tobą?
Mama spojrzała na zegarek.
– Muszę iść, naprawdę nie mam czasu.
– Mamo! – krzyknęłam. – Poczekaj! Nigdzie nie pójdziesz, dopóki mi nie powiesz, gdzie mieszkam! Jak stąd wyjdziesz, to zacznę krzyczeć, rozboli mnie głowa, krew mi się może wyleje do mózgu, a jeśli umrę, to będzie twoja WINA!
Matka już stała przy drzwiach z ręką na klamce. Odwróciła się powoli.
– Ja… Właściwie nie wiem, jak to powiedzieć, ponieważ… Nie wiem, nie rozumiem i…
– Po prostu powiedz. Prosto z mostu. Okej?
Wciągnęła w płuca powietrze.
– Ostatnio mieszkałaś na cmentarzu.
Pociemniało mi w oczach, a kiedy je otworzyłam, mamy już nie było.
ROZDZIAŁ 2
Znaki zapytania
Ona chyba upadła na głowę! Jak mogłam mieszkać na cmentarzu? Przecież nikt nie mieszka w takim miejscu! Nikt. I nagle jakaś lampka zapaliła się w mojej głowie. Ktoś jednak mieszka. Martwi. Jęknęłam. Czyżbym była martwa? Teraz? Wtedy? Ale przecież nie mogłabym cudownie ożyć, aż taka głupia to ja nie jestem – nie trzeba posiadać pamięci, by wiedzieć, że to niemożliwe. Więc o co tu chodziło?
Wyciągnęłam rękę, żeby wypić mieszankę prababci, na nieszczęście niezgrabnie o nią zawadziłam i szklanka spadła, a zawartość wylała się na podłogę. Od razu też, przywołana odgłosem rozbijanego szkła, do pokoju wkroczyła salowa i zabrała się za sprzątanie, mrucząc coś pod nosem.
Dzień upłynął mi na spaniu. Przebudziłam się dopiero późnym wieczorem.
Wydawało mi się, że nie zasnę tej nocy, ale kiedy światła zgasły, raz-dwa odpłynęłam i przebudziłam się dopiero rankiem.
Kim ja właściwie jestem? Podniosłam rękę i delikatnie zaczęłam dotykać swojej twarzy, najpierw szczęki, bo mamusia mówiła, że jest w stylu habsburskim, a oni przecież mieli je tak nieładnie wysunięte do przodu. Czyżby i moja taka była? Po dotyku jakoś nie mogłam dojść, czy tak jest, czy nie. Musiałam to sprawdzić w lustrze. Zadzwoniłam po pielęgniarkę. Przyszła od razu. Długie nogi i talia osy, od razu zauważyłam, jaka jest atrakcyjna. Miałam nadzieję, że wyglądam podobnie.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się. – W czym mogę pomóc? Coś boli?
Obdarzyłam ją swoim najpiękniejszym uśmiechem. Tak mi się przynajmniej wydawało.
– Bardzo bym chciała chociaż na chwilę spojrzeć w lusterko i…
Twarz pielęgniarki stężała. Uśmiech zniknął z jej twarzy.
– Lusterko? – powtórzyła nagle głosem zimnym i niskim.
– Tak, bardzo proszę. Chciałam sprawdzić…
– Chciała? To nie sprawdzi. – Kobieta pokręciła głową. – To nie może być prawda. Ja chyba śnię!
I wyszła, kręcąc głową. Lusterka nie przyniosła.
Nie mogłam zrozumieć jej reakcji. Przecież byłam chora, nie? Czy to takie dziwne, że chory człowiek chce się przejrzeć w lusterku? Gdybym była zdrowa, sama bym po to lustro poszła i nikogo o nic nie prosiła. Dzisiejsze siostry nie nadają się do tej pracy. Nie mają za grosz poczucia obowiązku, a tym bardziej tego, jak się to mówi… empatii. Dokładnie tak! Myślą tylko o swoich wielkich tyłkach!
To w końcu miałam habsburską szczękę czy nie? Powoli zaczynało mnie to denerwować, a jak się denerwuję, to nie jest dobrze, pomyślałam. Szybko wpadam w zły nastrój, aczkolwiek kiedyś taka nie byłam i… Ale chwileczkę! Skąd wiem, że się szybko denerwuję? Przecież nic nie pamiętam. A jednak mogłabym przysiąc, że to akurat sobie przypomniałam. Potrafiłam wybuchnąć jak tykająca bomba. Bez ostrzeżenia.
Oj, jak mnie ta głowa boli! Przeciągnęłam lekko obolałe ciało i… jak mnie nagle coś nie łupnie w samym centrum czaszki! O mało nie zemdlałam. A Pinokio mówił, że nie będzie źle! Kłamca! Ci doktorzy to się dziś na niczym nie znają. Powinni mi dać kogoś normalnego. Najlepiej jakiegoś starszego miłego pana, z siwymi włosami i dobrymi oczami, może z takim małym brzuszkiem, żebym mu mogła bardziej ufać i wierzyć w postawione przez niego diagnozy.
Zadzwoniłam znowu. Powiem im, co o nich myślę, niech wiedzą, jaka jest prawda, jak bardzo tu cierpię i jak mnie oszukują na każdym kroku!
Weszła ta sama pielęgniarka, z założonymi rękami.
– Czego znowu dzwoniła?
– Gdzie jest doktor?
– Nie ma.
– Ale ja muszę z nim porozmawiać.
– Ale powiedziałam, że nie ma.
Na stoliku położyła kubeczek z lekami.
– Co to za leki? – zapytałam ostrożnie.
– Takie, co są przepisane – padła nieprzyjemna odpowiedź.
Siostra odwróciła się na pięcie i znowu zniknęła. Gdybym miała więcej sił, rzuciłabym w nią poduszką. Nawet tego nie byłam w stanie zrobić. Czułam się pobita na każdym froncie. Moje życie legło w gruzach, a ciało odmawiało posłuszeństwa. Lepiej już nie żyć.
Pielęgniarka wychyliła się zza drzwi. Odetchnęłam. A jednak, pomyślałam. Wygrałam. Pacjent zawsze jest górą.
– Niech więcej nie dzwoni, bo i tak nikt nie przyjdzie.
Gdybym nie leżała, opadłabym ze zdziwienia na posłanie. Teraz jedyne, co