Wiedźma. Anna Sokalska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Anna Sokalska
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-65838-98-8
Скачать книгу
Czy dla powodzenia jej i swojego nie żal by ci było się z nią rozłączyć?

      – Dla jej powodzenia gotowam jest... – Jasna zawahała się i spojrzała na Mirę, na jej wydoroślałą, okaleczoną twarz, na zmęczone codziennym wysiłkiem ręce i liche ubranie. Pamiętała jej ciepły dotyk, najcieplejszy, jakiego doświadczyła ze strony ludzi, jej pomoc, troskę i towarzystwo, gdy były jeszcze młodsze i zadawanie się z Jasną nie skazywało na wzgardę. – Gotowam wszystko oddać – dokończyła, zgadując, iż dziedzic nakaże jej dla dobra Miry opuścić wieś, by ludzie więcej nie gadali, że jest siostrą wiedźmy.

      – Wszystko, powiadasz... – powtórzył dziedzic z okrutnym błyskiem w oku. – Dajże mi tedy swe ciało, a wówczas ja oszczędzę jej życie.

      Mira zamarła, nie wierząc w usłyszane słowa, Jasna zaś przekonana była, że dziedzicowi chodzi o coś zgoła innego, niż zdawało się wynikać z ich brzmienia. Czyżby chciał złożyć z niej ofiarę, aby oczyścić rodzinę jej i Miry ze skazy?

      – Nie rozumiem – rzekła, łudząc się, że istotnie źle pojęła sens dziedzicowych słów.

      – Czyż nie dość jasno powiedziałem? – wycedził. – Słuchaj mych rozkazów, to nie ubiję ci siostry. Weź ją stąd precz! – polecił swemu dziwnemu pomocnikowi, wskazując przy tym władczym gestem na Mirę.

      – Nie! – krzyknęła Mira z oburzeniem, gdy obcy mężczyzna chwycił ją za ręce, lecz daremnie próbowała mu się wyszarpnąć. Jasna zaś natychmiast utkwiła intensywny, groźny wzrok w lampie, lecz ani płomień, ani chroniący go szklany kaptur nie zadrżały pod jej spojrzeniem. Dziedzic, przejrzawszy jej zamiary, roześmiał się okrutnie.

      – Nie masz tu swej mocy! Za sprawą mego towarzysza nie przeklniesz nawet muchy!

      Usłyszawszy to, Mira nadludzkim wysiłkiem zdołała wyswobodzić się z objęć czarnoksiężnika. Dobrze rozumiała, że bez mocy Jasnej nie zdołają się uchronić przed dwójką rosłych mężczyzn, zwłaszcza gdy jeden z nich władał magiczną sztuką. Wprawnym ruchem dobyła zza pasa myśliwskiego noża i zamachnęła się nim w kierunku swego przeciwnika. Lecz czarnoksiężnik był potężniejszy, niż to przewidziała – nóż w jej dłoni zaciążył jak potężny głaz i miast podążyć lekko ku piersi wroga, pociągnął jej rękę w dół, rozpruł powietrze przeklętym łukiem i ugodził ją zdradziecko prosto w serce. Długie było ostrze, a Mira dobrze o nie dbała, z łatwością więc rozdarło jej jędrne ciało. Ledwie zdołała się obrócić, by spojrzeć na siostrę oczami jak zawsze łagodnymi i pełnymi uczucia. Nie wypowiedziawszy już ani jednego słowa, padła na podłogę i skonała.

      Jasna nie mogła oderwać wzroku od ciała siostry, z którego jak rubiny wypływała świeża, ciepła krew. Chwila ta zdawała się rozciągać na całe wieki, lecz w rzeczywistości Jasna zaraz zerwała się do stołu, przewróciła lampę, tłukąc jej osłonę, i chwyciła za jeden z odłamków szkła, by przyłożyć go sobie do szyi. Oliwa rozlała się po blacie i płonęła, ogień jednak nie spieszył się zstąpić z tłustej kałuży na nagą powierzchnię wilgotnego, gnijącego drewna.

      Ręka Jasnej, zaciśnięta na ostrym szkle, zastygła tuż przy szyi. Choć chciała, nie mogła nią poruszyć. To czarnoksiężnik wstrzymywał ją siłą swego nadnaturalnego umysłu, nie tylko ograniczając jej magiczną moc, ale i władztwo nad własnym ciałem. Dusza Jasnej kipiała od gniewu, żalu i rozpaczy, wzniecając ogień w żyłach i podburzając energię myśli. Gdy odwróciła spojrzenie w stronę znienawidzonego dziedzica, coś pękło i ręka Jasnej wyrwała się spod rozkazu czarnoksiężnika. Czy z rozpędu, czy z rozmysłem, rozwścieczona wiedźma przecięła sobie szkłem policzek, po czym rzuciła się w kierunku zdradzieckiego kochanka siostry. Ten jednak, wykorzystując zwyczajną, fizyczną siłę śmiertelnika, chwycił ją za nadgarstki i ścisnął tak mocno, że wypuściła z pokrwawionych palców jedyną broń.

      – Głupia! – wrzasnął dziedzic, widząc krwawiącą ranę na jej twarzy, tak podobną do tej, która zabliźniła się niegdyś na obliczu Miry.

      – Umorduję! Umorduję! Nic mnie nie powstrzyma! – wysyczała z pasją Jasna.

      – Zróbże coś! – warknął dziedzic do czarnoksiężnika, ten jednakże tylko przymrużył wężowe oczy i uśmiechnął się szyderczo, ukazując długie, wąskie zęby.

      – Mam ją zabić? – spytał, nie przestając się uśmiechać, a głos jego zabrzmiał jak wiatr, jak donośny szept jesiennego wichru, który przybywa z odległych krain. Słysząc to, Jasna roześmiała się obłąkańczo, jakby całkiem postradała zmysły.

      – Zabij mię! – krzyknęła ku dziedzicowi z ogniem w źrenicach. – Zabij mię, a wrócę jako zjawa i umorduję cię we śnie! Wyrwę twoją czarną duszę i porwę do najobrzydliwszych pieczar Zaświatów!

      – Na miłość boską! Prawda li to?! – zawył dziedzic do czarnoksiężnika, zarazem starając się trzymać Jasną jak najdalej od siebie. Ona zaś, umocniona emocjami, napierała na niego całą siłą swego delikatnego, dziewiętnastoletniego ciała.

      – Prawda, tak się stać może – przyznał czarnoksiężnik, nie tracąc okrutnego humoru. – To mocna czarownica.

      – To pożryj jej duszę, jakeś robił z wieśniakami! Abo jej moc odbierz! – podsunął dziedzic, czując narastającą panikę.

      Krew z twarzy Jasnej poczęła spływać w dół, po jej szyi, brudzić popielato-beżowe włosy i wsiąkać w sukienkę, jakby i ona, tak jak siostra, nosiła ranę przy sercu. W rysach jej twarzy, spiętych grymasem rozpaczy, pojawiło się nadto coś tak groźnego i nieziemskiego, iż dziedzic gotów byłby dobić najplugawszego targu, byleby na wieki zniknęła mu z oczu.

      – Tego uczynić nie mogę, a nawet bym nie chciał. Inny zgoła mam zamysł wobec tej duszyczki – wyznał czarnoksiężnik, lecz ani dziedzic, ani Jasna nie pojęli w pełni znaczenia jego słów.

      – Bądźże przeklęty, czarcie! Uwolnij mnie od niej! – wykrzykiwał dziedzic w przerażeniu. – Dam ci, czego zażądasz! Dam ci wieś całą! Dam ci tyle chłopstwa, ile zechcesz! Z każdego domu poślę ci dziewicę! Kupię ci dziewki z innych folwarków! Zróbże coś tylko!

      – Klątwa – podchwycił czarnoksiężnik z podłym zadowoleniem. – To uczynić mogę. Tyle tu nieszczęścia i tyle nadziei – dodał, znów niezrozumiale dla rozszalałej w gniewie i strachu dwójki. Zbliżył się bezgłośnie, jakby płynął przez eter, i zawisnął przed Jasną, która wbrew swej woli rozluźniła ciało, a dziedzic puścił ją ostrożnie i cofnął się kilka kroków, chowając się za czarnoksiężnikiem. Ten zaś długimi palcami sięgnął ku ranie wiedźmy i zebrał z niej krew, roztarł między oślizłymi opuszkami i przyłożył sobie do warg, by móc jej posmakować.

      – Sama dla się jesteś największym przekleństwem, sama sobie zadasz najokrutniejsze cierpienie. Poczucie winy nieustannym bólem będzie trzymać cię przy życiu, wstyd jako kotwica uwięzi cię na tym padole, a strach i żal sparaliżują twój talent. W jeden tylko sposób będziesz mogła się wyzwolić – przecząc sobie! Póki nie zapragniesz swej mocy, póki nie rozmiłujesz się w mężczyźnie, póki nie zapomnisz o siostrze, póty trwać będziesz jako nieboskłon bez słońca i jako noc bez księżyca, niczym wieczna próżnia pozbawiona treści. Oto klątwa, którą sama sobie zadałaś i przede którą się nie uchowasz!

      Jasna, nagle otrzeźwiała z zamętu, który opanował jej myśli, słuchała go z napiętą twarzą, o oczach rozwartych od strachu i nozdrzach rozdętych od gniewu. Nie podobało jej się to, co wypowiedział, zbytnio osobiste były to słowa, jakby czarnoksiężnik nieruchomymi złotymi oczyma zajrzał do głębi jej duszy i rozebrał z wszelkich pancerzy.

      – Tyle tylko? Nic ponadto? –