Przygody brygadiera Gerarda. The Adventures of Gerard. Артур Конан Дойл. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Артур Конан Дойл
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Исторические приключения
Год издания: 0
isbn: 978-83-7950-637-8
Скачать книгу
le>Przygody brygadiera GerardaThe Adventures of GerardKsiążka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiejA dual Polish-English language editionprzekład anonimowyArmorykaSandomierz

      Projekt okładki: Juliusz Susak

      William Barnes Wollen (1857-1936), Ilustracja do książki A.C.Doyle’a The Adventures of Gerard (1903), licencja public domain, źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:The_Adventure_of_Black_Peter_03.jpg

      Tekst polski według edycji z roku 1908.

      Tekst angielski z roku 1903.

      Zachowano oryginalną pisownię.

      © Wydawnictwo Armoryka

      Wydawnictwo Armoryka

      ul. Krucza 16

      27-600 Sandomierz

      http://www.armoryka.pl/

      ISBN 978-83-7950-637-8

      Przygody brygadiera Gerarda

      Jak brygadier Gerard stracił ucho

      W kawiarni siedział stary brygadjer i opowiadał historyjki z czasów swej młodości.

      – Widziałem tyle miast, ile mam włosów na głowie, panowie. Do wielu z nich wjechałem jako zwycięzca na czele ośmiuset mych dzielnych jeźdźców. Na czele Wielkiej Armji znajdowała się zawsze kawalerja, na czele kawalerji znajdowali się zawsze huzarzy, a na czele huzarów byłem ja!

      Ale ze wszystkich miast, które odwiedziliśmy, najniekorzystniejsze i najśmieszniejsze położenie posiada Wenecja. Nie mogę sobie wyobrazić, jak założyciele tego miasta mogli sobie pomyśleć manewry jazdy! Nawet sam Murat lub Lasalle nie umieliby tutaj pomieścić ani jednego szwadronu!

      Dlatego też pozostawiliśmy ciężką jazdę Kellermanna i naszych huzarów na kwaterach w Padwie. Załogą w mieście stanęła tylko piechota Sucheta. Ten generał wybrał mnie sobie na adjutanta na tę zimę, ponieważ zaimponowała mu moja przygoda z szermierzem w Medjolanie. Doskonale bestja machał, a całem szczęściem dla armji francuskiej było, że mnie przeciwstawiono jemu.

      Zresztą dobrze mu się stało, gdyż jeżeli komuś nie podoba się głos jakiejś śpiewaczki, wolno mu go przecież nie słuchać; ale obrazić piękną kobietę publicznie, to chyba wstyd i hańba, za którą odpokutować należy.

      Wszelkie sympatje były więc po mojej stronie, a gdy się ta historja skończyła i wdowie po nieboszczyku przyznano należną jej pensję, wybrał mnie Suchet na swego osobistego adjutanta.

      Udałem się z nim do Wenecji, gdzie mnie spotkała właśnie ta szczególna przygoda, o której wam zaraz opowiem, panowie.

      Chyba żaden z was nie był jeszcze w Wenecji? Nie, gdyż Francuzi podróżują rzadko po świecie. Ale w owych czasach byliśmy podróżnikami całą gębą! Podróżowaliśmy od Moskwy aż do Kairu, coprawda w większych kompanjach, niż to ludziom mogło być przyjemnem, a naszymi paszportami i biletami wizytowemi były armaty.

      Mówię wam, że nastaną dla Europy znowu bardzo kiepskie czasy, gdyż Francuzi wybiorą się w podróż; opuszczają oni swoją ojczyznę bardzo niechętnie, ale skoro raz już powzięli to postanowienie, bardzo dla nich ciężkie, a będą mieli takiego przewodnika, jak nasz mały kapral, który im wskaże jedynie możliwą drogę, wtedy nikt nie będzie mógł wiedzieć, kiedy zawrócą zpowrotem do domu.

      Ale te sławne czasy niestety już minęły. Wielkich ludzi już niema, a ja, ostatni z nich, muszę tutaj siedzieć przy butelce podłego wina krajowego i ograniczać się na opowiadaniu wam anegdotek z dawnych czasów, z tych czasów, gdy nami przewodził mały kapral.

      Ale prawda, miałem wam opowiadać o Wenecji, panowie.

      Ludzie żyją tam tak, jak wodne szczury na jakichś wydmach, czy licho wie na czem. Posiadają bardzo ładne pałace i kościoły, zwłaszcza św. Marka; największy to z nich, jaki kiedykolwiek widziałem w życiu. Największą ich dumą są jednak posągi i obrazy, słynne w całej Europie.  Wielu jest żołnierzy, którzy sądzą, iż wojownik może się rozumieć tylko na walce i na plądrowaniu.

      Do nich należał naprzykład stary Bouvet, który padł w walce z Prusakami w tym samym dniu, w którym ja dostałem medal cesarski. Gdy przyszło wyprowadzić go z obozu lub kantyny i rozmawiać z nim o sztuce lub wiedzy, siedział jak prawdziwy baran.

      Najwyżej w moich oczach stoi ten żołnierz, który umie jak ja ocenić należycie wytwory ducha i umysłu.

      Do armji wstąpiłem coprawda także za młodu, a wachmistrz był jedynym moim nauczycielem, ale szedłem przez świat z otwartemi oczyma. W ten sposób można i musi się wiele nauczyć.

      Dlatego też mogłem i umiałem podziwiać w Wenecji obrazy, znałem nazwiska tych wielkich mistrzów, którzy je malowali; Michała Tycjana i Angela i innych bardzo wielu.

      I Napoleon podziwiał ich utwory, a znał się na tem doskonale, co mi każdy przyznać musi, gdyż pierwszą jego czynnością po zajęciu miasta było, iż najlepsze obrazy wysłał do Paryża.

      My wszyscy braliśmy co się dało i co dostać było można. Ja wziąłem tylko dwa obrazy. Jeden z nich, „Zaskoczone nimfy“, zatrzymałem dla siebie, z drugiego zaś, „Św. Barbara“, zrobiłem podarunek mej matce.

      Zresztą prawdą jest, iż niektórzy z naszych ludzi pod względem posągów i obrazów nie zachowywali się przystojnie.

      Wenecjanie byli bardzo do tych rzeczy przywiązani, a te cztery konie bronzowe nad głównym portykiem swej katedry kochali jak swoje rodzone dzieci.

      Ja zawsze znałem się doskonale na koniach i przyglądałem się tym czterem z wielką uwagą; naprawdę, wiele one nie były warte. Były zanadto kościste dla lekkiej jazdy, a przed armaty brakowało im należytej wagi. Były to jednak jedyne konie, które się znajdowały w mieście, mieszkańcy lepszych nie widzieli. Płakali gorzko, gdy je wysyłano, a następnej nocy zwłoki dziesięciu żołnierzy francuskich pływały sobie w kanałach.

      Za karę za to morderstwo wysłano jeszcze więcej obrazów, a żołnierze niszczyli posągi i strzelali do pięknie namalowanych szyb.

      To doprowadziło mieszkańców do wściekłości, a nasz pobyt w mieście nie stał się bardzo przyjemnym. Wielu oficerów i żołnierzy przepadło gdzieś tej zimy, a nie można było nawet odnaleźć ich zwłok.

      Ja osobiście miałem bardzo wiele do czynienia i wskutek tego nie tak znowu bardzo cierpiałem.

      W każdym kraju uczyłem się najpierw jego języka. W tym celu wyszukiwałem sobie zawsze jakąś damulkę uprzejmą, któraby mnie chciała uczyć, a potem ćwiczyliśmy wspólnie praktycznie. Jest to najwięcej zajmująca metoda uczenia się, nie doszedłem jeszcze do trzydziestki, a znałem już wszystkie języki Europy.

      Coprawda to to, czego się człowiek w ten sposób nie nauczy, nie posiada wielkiej wartości w życiu powszedniem. Co to za korzyść dla takiego, jak ja, który ma do czynienia z żołnierzami i chłopami, gdy im może tylko powiedzieć: „Kocham cię jedyną na świecie“! a po wojnie: „Powrócę z pewnością!“

      Nie miałem nigdy w swojem życiu tak przyjemnej nauczycielki, jak w Wenecji. Na imię jej było Łucja, a nazywała się… no do djabła, prawdziwy żołnierz nie powinien nigdy pamiętać nazwisk!

      Nie chcę być niedyskretnym, panowie, ale powiem wam, że należała do starej patrycjuszowskiej rodziny, a jej ojciec był dożą Wenecji.

      Powiadam wam, była to wyszukana piękność – skoro ja, brygadjer małego kaprala, powiadam wam, że była, to nią musiała być! To coś znaczy, moi panowie!

      Mam swój własny sąd, posiadam doskonałą pamięć, a prócz tego zmysł porównawczy, którego nikt w świecie posiadać nie może!

      Ze wszystkich kobiet, które mnie kochały, nawet dwudziestu nie mogę przyznać tej zalety!

      Ale powtarzam wam, moi panowie, Łucja była wyszukanie piękną! Ze względu na jej smagłą cerę mógłbym ją porównać tylko z ową Dolores z Toledo.

      Gdy walczyłem pod Masséną w Portugalji,