Gomułka. Piotr Lipinski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Piotr Lipinski
Издательство: PDW
Серия: Reportaż
Жанр произведения: Документальная литература
Год издания: 0
isbn: 9788380499058
Скачать книгу
Partii Chłopskiej, ale później nie przywiązywał do tego wagi – cenzura zabroniła opublikować jego tekst o socjalistycznych sługusach. W piśmie ukazał się tylko tytuł Pobielane groby, a pod nim biała plama, którą Gomułka chwalił się znajomym robotnikom.

      Ale same słowa przestały mu wystarczać.

      Przykleił sztuczne wąsy. Za pas wetknął pistolet. „Nadawałbym się do Tupamaros”14 – wyobraził sobie wiele lat później przy mahoniowym biurku, pochylony nad kolejną kartką wspomnień. Myślał o dniu, gdy zdecydował się na zamach terrorystyczny.

      Zaczęło się od niepohamowanej miłości do broni. Podczas I wojny światowej przynosił do domu znalezione na polach granaty ręczne, amunicję karabinową, trotyl. Chociaż do tych pierwszych brakowało mu zapalników, to podpalał je lontem i wrzucał do rzeki, aby ogłuszyć ryby.

      Pewnego jesiennego wieczoru dobrał się do rewolweru, który ojciec chował na dnie amerykańskiego kufra. Pociągnął za spust, bo nie wiedział, że broń jest nabita. Przestrzelił szybę w oknie i narobił smrodu w pokoju.

      Potem podczas strajku powszechnego w 1923 roku cały czas nosił ze sobą parabellum. W domu trzymał siedmiostrzałowy nagan i nieduży pistolecik. Wkrótce kupił francuski karabin z dwudziestoma magazynkami pocisków. Wprawiając się w strzelaniu, naderwał mięsień w dłoni, bo broń nie miała kolby.

      Arsenał ukrywał w zamaskowanym schowku w chlewiku, gdzie miał też podręczny warsztat ślusarski. Kiedy w 1925 roku zaczęły krążyć pogłoski, że zagraniczni właściciele zamierzają zamknąć rafinerię, Gomułka z dwoma robotnikami postanowili dokonać zamachu na okna dyrektora. Nie na samego dyrektora, lecz właśnie na szyby w jego domu. Po ostrzelaniu zamierzali listownie ostrzec, że jeśli fabryka upadnie, sługusi obcego kapitału zostaną ukarani śmiercią.

      W nocy Gomułka zajął pozycję strzelca, a dwaj jego koledzy próbowali zbić latarnię oświetlającą drogę przy willi dyrektora. Stał z naganem w dłoni, podczas gdy współtowarzysze miotali kamienie. Każdy jednak mijał żarówkę. Spadały po drugiej stronie ogrodzenia na posesję. Nagle z tamtej strony usłyszał dwa strzały. Gomułka zobaczył rozbłyski i pomyślał, że ktoś ostrzeliwuje jego wspólników. Oparł dłoń na łokciu lewej ręki i sam pociągnął dwa razy za spust. Od strony domu odpowiedziała kanonada. Dwa pociski świsnęły Gomułce nad głową.

      Następnego dnia zorientował się, jak bardzo spartaczyli akcję. Strzelał do nich dozorca willi, a oni przed akcją nawet nie sprawdzili, czy ktoś pilnuje własności dyrektora.

      Po latach czuł jednak niechęć do lewicowych rewolucjonistów, którzy przeciw kapitalizmowi walczyli terrorem i porwaniem. Ale kiedy był młody? Chęć rewolucyjnej zmiany świata i wczesny wiek stanowiły mieszankę, z której mógł się narodzić terrorysta na miarę urugwajskich tupamaros. Dziś trudno uwierzyć, że w młodości był takim narwańcem.

      W jednym z pustych zbiorników naftowych – w rafinerii odpowiadał za ich konserwację – zbił z drewnianych skrzynek swoje pierwsze w życiu biurko. Już nie wystarczało mu przekonywanie do rewolucji kilku zaprzyjaźnionych robotników. Targała nim potrzeba ewangelizowania mas.

      Na miejsce swojego oratorskiego debiutu wybrał zgromadzenie skrzyknięte przez socjalistów w 1925 roku w Krośnie. Przyjechać na nie zapowiedział poseł Herman Lieberman. Gomułka umyślił sobie na tym kilkusetosobowym mitingu przedstawić to, co o świecie sądzą komuniści.

      Bał się tego wystąpienia. Nie, że go pobiją. Nie, że będą wyklinać. Zwyczajnie zjadała go trema, bo jeszcze nigdy nie przemawiał przed takimi tłumami. Wiedział, że sala będzie przeciwko niemu. Zamierzał mówić do ludzi zebranych wokół innych idei niż te, w które sam wierzył.

      Siedział na dnie metalowego baniaka jak mnich w celi. Skupiony tylko na własnych myślach. Z góry sączyło się niewiele światła. Trzy dni schodził na dół i w półmroku notował. Układał w głowie kolejność zdań. Potem uczył się ich na pamięć. Jak najlepsi, nie zamierzał mówić z kartki.

      Metalowe ściany odbijały echem jego słowa. Choć właściwie to jego całe przemówienie było echem tego, co wyczytał w artykułach pism Związku Proletariatu Miast i Wsi oraz Niezależnej Partii Chłopskiej.

      Przyszedł przed zebraniem, żeby zająć miejsce w pierwszym rzędzie. Udzielono mu głosu zaraz po wystąpieniu posła. Zaczął mówić o wyzysku robotników przez kapitalistów. O drakońskich wyrokach na komunistów. Nawoływał do porzucenia socjalistów. Namawiał do współpracy gospodarczej ze Związkiem Radzieckim.

      Nawet nie bardzo zapamiętał, co mu odpowiedział Lieberman. Był tak podekscytowany, że nie potrafił trzeźwo ocenić, jak go odbierali inni. Utkwił mu w głowie tylko jeden epitet. Poseł nazwał go „adiutancikiem Królikowskiego”, czyli komunistycznego parlamentarzysty Stefana Królikowskiego.

      W głowie huczały mu oklaski, jakie otrzymał od robotników. Jego debiut pewnie więc wypadł całkiem dobrze. Wkrótce poczuł gorycz odpowiedzialności za słowa. Robotnicy klaskali, ale zza stołu prezydialnego nie padły żadne brawa. Niedługo później usunięto go ze stanowiska przewodniczącego Związku Młodzieży Robotniczej „Siła”.

      Ale od tej chwili w Krośnie mówiono już o nim jako o komuniście.

      Zabierając się do opisania roku 1926, ważnego w historii Polski za sprawą przewrotu majowego, chyba sam nie spostrzegł, jak istotny był też w jego biografii. Wynotował wszystkie wydarzenia, nie dostrzegając przełomów, jakie nastąpiły w dwudziestym pierwszym roku jego życia. A wówczas runął jego męski świat.

      W 1926 roku znowu został bezrobotnym. Po pożarze zamknięto rafinerię w Krośnie. Pracę stracił też jego pięćdziesięciotrzyletni ojciec, który nigdy już nie uzyskał zatrudnienia. Rodzina korzystała z zasiłków, lecz te szybko się skończyły. W domu zarabiały więc tylko kobiety – matka w polu u sąsiadów, a młodsza siostra Ludwika na krawiectwie. Starsza siostra Józefina wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Pierwszy raz mężczyźni pozostawali na utrzymaniu kobiet.

      Gomułka pomyślał wtedy, że powinien wyjechać do Związku Radzieckiego. Nielegalnie. Pchały go tam i wiara w rewolucję, i potrzeba pracy. Naiwnie – jak się okazało – sądził, że za wschodnią granicą będą na niego czekali z otwartymi ramionami.

      Przez pół roku, kiedy pozostawał bez zatrudnienia, kolportował wydawnictwa Niezależnej Partii Chłopskiej. Napisał więc do jej posła Alfreda Fiderkiewicza z prośbą o pomoc.

      Spodziewał się zachęty, poparcia, może nawet entuzjazmu. Ale odpowiedź go zmroziła. Poseł odradzał wyjazd. Tak bardzo, jak tylko potrafił. Tłumaczył, że przedostających się przez zieloną granicę Polaków Sowieci aresztują i umieszczają w obozach. Przetrzymują długo, aby potwierdzić tożsamość. To mocno kłóciło się z przekonaniem Gomułki, że ojczyzna proletariatu jest najlepszym miejscem na świecie. Pierwszy raz z zaufanego źródła – a nie za pośrednictwem polskiej państwowej propagandy – dowiedział się o rysach na wizerunku Związku Radzieckiego.

      Swojemu pamiętnikowi nie powierzył niektórych wspomnień. Nie przypomniał pierwszej miłości ani pierwszego pocałunku. Ale dobrze zapamiętał pierwsze więzienie. To też był rok 1926.

      Za kraty trafił wiosną. W 1926 roku wyruszył w pochodzie pierwszomajowym. Ale nie chciał już iść pod sztandarami socjalistów. Wolał towarzyszyć zwolennikom Narodowej Partii Chłopskiej, bo ci byli w okolicy najbardziej radykalni. Podczas pochodu w mniej więcej trzydzieści osób śpiewali swoje pieśni, sprzedawali „Niezależnego Chłopa”. Socjalistyczna straż porządkowa zażądała, aby zaprzestali kolportażu. Doszło do awantury, ale robotnicy ulokowali sympatie po stronie


<p>14</p>

Władysław Gomułka, Pamiętniki, t. 1, dz. cyt., s. 105.