Millennium. David Lagercrantz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: David Lagercrantz
Издательство: PDW
Серия: Millennium
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788380153875
Скачать книгу
Tytuł oryginalny: HON SOM MÅSTE DÖ

      Redakcja: Anna Brzezińska

      Projekt okładki: Jörgen Einéus

      Adaptacja okładki: Magda Kuc

      Korekta: Beata Wójcik, Maria Osińska

      Redaktor prowadzący: Bartłomiej Nawrocki

      HON SOM MÅSTE DÖ © David Lagercrantz & Moggliden AB, first published by Norstedts, Sweden, in 2019.

      Published by agreement with Norstedts Agency.

      Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, 2019

      Copyright © for the Polish translation by Inga Sawicka, 2019

      Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).

      Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku.

      Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.

      Wydanie I

      ISBN: 9788380153875

      ![logo-czarna-owca]

      Wydawnictwo Czarna Owca Sp. z o.o.

      ul. Wspólna 35 lok. 5, 00-519 Warszawa www.czarnaowca.pl

      Redakcja: tel. 22 616 29 20; e-mail: [email protected]

      Dział handlowy: tel. 22 616 29 36; e-mail: [email protected]

      Sklep internetowy: tel. 22 616 12 72; e-mail: [email protected]

      Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

      PROLOG

      LATEM W DZIELNICY pojawił się nowy żebrak. Nikt nie wiedział, jak się nazywa, zresztą nikogo to nie obchodziło, chociaż młoda para, która mijała go co rano, nazywała go szalonym karłem, co przynajmniej w połowie było niesłuszne. Bo w sensie medycznym nie był karłem. Miał sto pięćdziesiąt cztery centymetry wzrostu i był proporcjonalnej budowy. Natomiast rzeczywiście był chory psychicznie i czasem zrywał się, by łapać kogoś, a potem mówił coś bez związku.

      Przeważnie jednak przesiadywał na kawałku kartonu na Mariatorget tuż obok fontanny z rzeźbą boga Thora i wtedy czasem nawet budził szacunek. Podniesiona głowa i wyprostowana sylwetka nadawały mu wygląd wodza, wprawdzie upadłego, lecz ten wygląd był jego jedynym kapitałem, dzięki niemu rzucano mu jeszcze a to monetę, a to banknot. Ludziom wydawało się, że rozpoznają w nim utraconą wielkość, i nie mylili się. Istotnie był czas, kiedy nisko mu się kłaniano.

      Jednak od dawna był pozbawiony wszystkiego, a jego sytuacji nie poprawiała widoczna na policzku czarna plama, jakby sama śmierć odcisnęła swój ślad. Uwagę zwracała właściwie tylko jego kurtka puchowa. Niebieska i droga, Marmot Parka. Nie dodawała mu normalności, nawet nie dlatego, że pokryta była brudem i resztkami jedzenia. Wyglądała na arktyczną, a w Sztokholmie było lato. Nad miastem zalegał duszny upał, a kiedy po policzkach mężczyzny spływał pot, ludzie patrzyli z zakłopotaniem na kurtkę, jakby na sam jej widok upał stawał się jeszcze dokuczliwszy. Mimo to mężczyzna nigdy jej nie zdejmował.

      Był stracony dla świata, nie wydawało się prawdopodobne, aby mógł stanowić zagrożenie dla kogokolwiek. Na początku sierpnia w jego spojrzeniu pojawiła się wyraźniejsza świadomość celu, a jedenastego po południu nabazgrał jakąś pogmatwaną historię na poliniowanej kartce A4, którą wieczorem przykleił do wiaty przystanku autobusowego przy Stockholms södra.

      Był to fantasmagoryczny opis potwornej nawałnicy. Młodej lekarce stażystce Else Sandberg, czekającej na autobus linii numer 4, udało się mimo to odszyfrować fragment samego wstępu, zauważyła również, że został w nim wymieniony pewien członek rządu. Przede wszystkim jednak skupiła się na zdiagnozowaniu autora, według niej była to schizofrenia paranoidalna. Dziesięć minut później wsiadła do autobusu i o wszystkim zapomniała, zostało tylko trochę niemiłe uczucie. Jakby coś w rodzaju klątwy Kasandry. Nikt temu człowiekowi nie uwierzył, ponieważ prawda, którą sformułował, była tak zamotana w szaleństwo, że prawie nie dało się jej dostrzec. Widocznie jednak przesłanie gdzieś dotarło, bo następnego ranka podjechało niebieskie audi, z którego wysiadł facet w białej koszuli i zerwał kartkę.

      W sobotnią noc piętnastego sierpnia żebrak udał się na Norra Bantorget po wódkę z meliny. Spotkał tam drugiego pijaka, starego robotnika fabrycznego Heikkiego Järvinena z Ostrobotni w zachodniej Finlandii.

      – Cześć, bracie. Bardzo cię przypiliło? – spytał Järvinen.

      Nie dostał odpowiedzi, przynajmniej nie od razu. Potem nastąpiła długa perora, którą Heikki odebrał jako stek kłamstw i przechwałek, więc warknął „gówno prawda” i dodał niepotrzebnie – co sam potem przyznał – że gość wygląda jak „czing czong Chińczyk”.

      – Me Khamba-chen, I hate China! – ryknął żebrak.

      Rozpętało się istne piekło. Pozbawioną palców pięścią grzmotnął Järvinena i choć nie był to cios świadczący o jakimś przygotowaniu, nie mówiąc o wyszkoleniu, była w nim moc i powaga. Heikkiemu leciała krew z ust i strasznie klął po fińsku, gdy zataczając się, schodził do centralnej stacji metra.

      Żebraka widziano potem w jego stałej okolicy, był bardzo pijany i wyraźnie źle się czuł. Z ust ciekła mu ślina, trzymał się za gardło i mamrotał pod nosem.

      – Very tired. Must find a dharamsala, and an lhawa, very good lhawa. Do you know?

      Nie czekając na odpowiedź, lunatycznym krokiem przeciął Ringvägen, wyrzucił półlitrówkę bez etykietki i zniknął wśród zieleni Tantolunden. Nie bardzo wiadomo, co było dalej, ale wczesnym rankiem spadł niewielki deszcz i wiało z północy. O ósmej wiatr ucichł, niebo się przejaśniło, mężczyzna siedział na piętach oparty o pień brzozy.

      Na ulicy trwały przygotowania do Biegu o Północy. W dzielnicy panował nastrój zabawy. Żebrak był martwy, w powietrzu unosiła się radość i nikogo nie obchodziło, że miał za sobą życie pełne przygód i bohaterskich czynów, a jeszcze mniej, że kochał tylko jedną jedyną kobietę, która również umarła w straszliwej samotności.

      CZĘŚĆ 1

      NIEZNANI

      Wielu umiera bezimiennie, a niektórzy nie mają nawet grobu.

      Innym dostaje się biały krzyż wśród tysięcy innych, jak na amerykańskim cmentarzu wojennym w Normandii.

      Nielicznym poświęca się cały pomnik, jak Grób Nieznanego Żołnierza pod Łukiem Triumfalnym w Paryżu albo w Ogrodzie Aleksandrowskim w Moskwie.

      ROZDZIAŁ 1

15 SIERPNIA

      PISARKA Ingela Dufva pierwsza odważyła się podejść do drzewa, gdzie przekonała się, że mężczyzna nie żyje. Było wtedy wpół do dwunastej. Wokół śmierdziało, roje much i komarów krążyły z głośnym brzęczeniem. Ingela Dufva powiedziała później, że w siedzącej postaci było coś wzruszającego, ale nie mówiła całej prawdy.

      Przed śmiercią mężczyzna wymiotował i miał ostrą biegunkę. A więc raczej nie poczuła wzruszenia, tylko obrzydzenie i lęk przed własną śmiertelnością. Również przybyli kwadrans później funkcjonariusze patrolu, Sandra Lindevall i Samir Eman, nie mogli traktować swego zadania inaczej jak karę.

      Obfotografowali ciało i przeszukali pobliskie zarośla, ale nie dotarli do pochyłości poniżej Zinkens väg, gdzie leżała wyrzucona półlitrówka po wódce z cienką warstewką osadu na dnie, i choć wydawało im się, że „zdarzenie nie wygląda na zbrodnię”, starannie obejrzeli głowę nieboszczyka i klatkę piersiową. Nie znaleźli żadnych śladów przemocy ani innych podejrzanych oznak, jeśli nie liczyć gęstej śliny, która wyciekła mu z ust, więc po naradzie z przełożonymi postanowili nie odgradzać miejsca taśmą.

      Czekając na karetkę,