Opowiedział mu o spotkaniu z prokuratorem generalnym i o odkryciu, jakiego dokonał przewodniczący Partii Pracy.
– Znam drogę – dodał. – Jedź za mną.
Wrócił do samochodu, ruszył i spojrzał w lusterko, żeby upewnić się, czy Mortensen podąża za nim. Dopiero wtedy skręcił w kierunku Helgeroa.
Zabudowań było coraz mniej i już wkrótce z obu stron ciągnęły się jedynie bujne łany zbóż. Po kilku kilometrach Wisting zjechał z drogi w stronę wybrzeża i osiedla domków letniskowych. Stary asfalt był popękany. Tu i ówdzie z nawierzchni wystawały kamienie. Na skrzyżowaniu musiał rzucić okiem na mapę w telefonie, zanim skręcił w węższą żwirową drogę, która kończyła się przed domkiem letniskowym w kolorze ochry, z szarym łupkowym dachem i oszkloną werandą wychodzącą na morze.
Na podjeździe stał samochód. Stary model Toyoty, prawdopodobnie należał do Clausena. W ubiegły piątek przyjechał po niego kolega partyjny, w tym samym wieku, i zawiózł go do Stavern.
Wisting zaparkował nieco dalej, tak aby Mortensen mógł podjechać furgonetką jak najbliżej drzwi.
Wyjął z koperty pęk kluczy i ruszył w kierunku chatki. Na szczycie masztu leniwie powiewał wimpel. Od strony wody dolatywał warkot motorówki.
Domek znajdował się w zacisznym miejscu, ukryty przed wzrokiem sąsiadów. Stare powykręcane sosny rzucały miły cień. Trawiasta równina ciągnęła się nieco ponad pięćdziesiąt metrów w dół, ku przybrzeżnym skałom i płytkiej zatoce. Dwoje dzieci leżało na brzuchu na pomoście z wędkami w wodzie. Nad nimi na niebie wisiała nieruchomo pojedyncza chmura.
Wisting podszedł do drzwi wejściowych, przejrzał klucze i już przy pierwszej próbie trafił na ten właściwy.
Panel alarmowy zamrugał i wydał kilka ostrzegawczych piknięć. Wisting wpisał kod i natychmiast zapaliła się zielona dioda.
Na wieszaku obok alarmu wisiały dwie kurtki. Na podłodze stała para kaloszy i sandały.
W głębi domku znajdował się salon połączony z kuchnią. Na kuchence stał garnek, wokół którego latał rój much, a na blacie talerz z resztkami jedzenia. W rogu salonu znajdował się duży otwarty kominek. Tuż obok drzwi werandy. Stamtąd szerokie schody prowadziły na dwór. Na jednej ze ścian wisiało duże zdjęcie – Clausen w siatkowym podkoszulku ocierał pot z czoła kraciastą chustką do nosa, a obok niego stał pieniek z wbitą weń siekierą. To zdjęcie przeszło do historii i było wykorzystywane przy wielu różnych okazjach. Bernhard Clausen na co dzień występował w garniturze, ale ludzie zapamiętali go właśnie tak: jako robotnika reprezentującego korzenie partii. Umiał trafić zarówno do zwykłych pracowników, jak i do wyższych warstw społeczeństwa. Właśnie dlatego był tak ważny dla swojej partii. Bez niego zbliżająca się kampania wyborcza nie będzie już taka sama, pomyślał Wisting.
Pozostałe zdjęcia wiszące na ścianie były mniejsze, Clausen występował na nich ze znanymi ludźmi, których najprawdopodobniej spotkał w czasie, kiedy piastował urząd ministra spraw zagranicznych. Byli wśród nich Nelson Mandela, Władimir Putin, Dick Cheney, Gerhard Schröder, Jimmy Carter z Pokojową Nagrodą Nobla i norwescy premierzy. Na zdjęciach siwe włosy Clausena były nieco bujniejsze, ale stalowoniebieskie spojrzenie pozostało takie samo.
Od salonu odchodził korytarz z drzwiami do sypialni po obu stronach. Jak można się było domyślić, pierwsza z nich należała do Clausena. Łóżko było zaścielone. Na nocnym stoliku leżała książka, a na krześle kilka złożonych ubrań. Na podłodze stała duża torba podróżna. Po przeciwnej stronie korytarza znajdowała się mała łazienka.
Pokój, którego szukali, był na samym końcu korytarza. Pachniał zupełnie inaczej niż reszta pomieszczeń: kurzem, duchotą i stęchlizną. Ściany miał wyłożone lakierowaną sosnową boazerią, mieścił piętrowe łóżko, nocny stolik i szafę wpuszczoną w ścianę sąsiedniego pokoju. Wokół wisiały plakaty. Obok zdjęć idoli z lat dziewięćdziesiątych widniały hasła wyborcze. Nirvana, U2 i Metallica, a przy nich frazy: „Pewny kurs”, „Bezpieczeństwo na co dzień” i „Jeśli dobrobyt jest najważniejszy”. Na podłodze pleciony dywanik, na ścianie okno z cienkimi kwiecistymi firankami, zasłonięte na stałe okiennicą. Brak dostępu do okna miały zrekompensować dwa otwory wentylacyjne, zamontowane wysoko na ścianie.
Łącznie w pokoju było dziewięć kartonów. Cztery na dolnym łóżku i pięć na górnym. Na dolnym leżały również: kanister paliwa do łodzi, przewód paliwowy, pompa i złącze do silnika zaburtowego.
Kartony różniły się wielkością i kształtem. Były wśród nich pudła po bananach, w rodzaju tych, o które możesz poprosić w sklepie spożywczym i dostaniesz je za darmo.
Mortensen przygotował sprzęt fotograficzny. Wisting cofnął się pod ścianę, żeby nie przeszkadzać koledze w robieniu zdjęć, i niechcący zahaczył ramieniem o stary plakat wyborczy. Arkusz papieru oderwał się w jednym miejscu od ściany i zwinął się w rulon. Za plakatem znajdowała się szeroka na centymetr, okrągła dziura w ścianie. Wisting zbliżył do niej oko. Nic nie zobaczył, za to odkrył następną dziurę.
– Co tam masz? – spytał Mortensen. – Wizjer?
– Nie wiem – odparł komisarz i usunął cały plakat, odsłaniając dwa kolejne otwory. Wyjął długopis z kieszeni koszuli, wsunął go do środka i trafił na cienki papier.
Mortensen skierował aparat w stronę ściany. Wisting wyszedł na korytarz i zajrzał do sąsiedniego pokoju. Również tutaj na ścianie wisiały stare materiały propagandowe. „Socjaldemokracja, ponieważ potrzebujemy siebie nawzajem”. „Nowy wzrost dla Norwegii”. „Po pierwsze: ludzie starsi i służba zdrowia”.
Ściągnął plakat nawołujący do głosowania na „TAK dla UE”. Za nim znajdowały się cztery dziury, z których każda odsłaniała różne części sąsiedniego pokoju.
Mortensen przyszedł do niego.
– Bardzo zmyślne – skomentował i podniósł aparat fotograficzny.
– Uwińmy się z tym jak najszybciej – poprosił Wisting i wrócił do pokoju z pieniędzmi.
Mortensen włożył lateksowe rękawiczki, ściągnął z łóżka jeden z kartonów i postawił go na podłodze. Był ciężki, cięższy od pudełka z papierem do drukarki. Kiedyś mieścił się w nim komputer marki Siemens Nixdorf.
Klapy pudełka były sklejone szeroką brązową taśmą pakunkową. Wisting nie wiedział, czy to przewodniczący partii je poprzecinał, czy zrobił to sam Clausen.
Komisarz rozchylił klapy kartonu. Wnętrze wypełnione było amerykańskimi studolarówkami. Część banknotów połączono w pliki za pomocą szarej taśmy do pakowania. Pliki nie były starannie ułożone, wręcz przeciwnie: wyglądało na to, że zostały wrzucone do środka w pośpiechu.
Wisting podniósł jeden z plików i ocenił, że jest w nim sto banknotów. Dziesięć tysięcy dolarów. W kartonie mogło się znajdować dwieście plików. Czyli dwa miliony.
Odłożył pieniądze na miejsce, po czym ściągnął karton z górnego łóżka. Leżały w nim pliki banknotów euro o różnych nominałach: dwudziestki, pięćdziesiątki i setki.
Mortensen zrobił krok do tyłu, jakby dla lepszego oglądu sytuacji.
– Musiały tu stać całymi latami – powiedział po chwili. – I zbierały kurz. Bo nie wydaje się, żeby z nich korzystał.
Wisting przytaknął. Bernhard