– Jaki był powód?
Holt potrząsnęła głową.
– Nie mam pojęcia, co wyzwoliło taką reakcję. Nic takiego się nie stało. W każdym razie ja nic o tym nie wiem. Uznałam, że to były późne następstwa utraty żony, ale ta zmiana w jego zachowaniu zaszła niemal z dnia na dzień.
– Pamięta pani, kiedy to było?
– W 2003 roku, sześć miesięcy po śmierci Lisy.
Line zaciekawiła się. Poczuła, że trafiła na coś ważnego.
– Czy dałoby się ustalić dokładniejszą datę? – spytała. – Czy są gdzieś terminarze z tamtego okresu?
– Zachowałam kalendarze, które sama prowadziłam – odparła starsza pani. – Ale nie wiem, jak miałabym dojść do tego, kiedy dokładnie to się stało. A poza tym to nic nie da. Bernhard niczego nam już nie wyjaśni.
9
W Oslo zatrzymywali się jeszcze trzy razy. Pierwszym przystankiem był Zakład Medycyny Sądowej Szpitala Uniwersyteckiego, gdzie Mortensen zostawił materiał do badania DNA. Oprócz próbki śliny Waltera Kroma były tam również szczoteczki z materiałem pochodzącym z klucza, kartki z numerem telefonu i wtyczki radiowej.
Stamtąd udali się do Laboratorium Kripos w Bryn. Mortensen wyjaśnił, jakie badania mają zostać przeprowadzone. W pierwszej kolejności ekspertyzy daktyloskopijne.
– Nasze zlecenie ma priorytet – oznajmił Wisting.
Kobieta w białym fartuchu, która rejestrowała materiał do badania, uniosła okulary.
– Każdy prosi o priorytetowe potraktowanie sprawy. – Uśmiechnęła się. – Wszystkim się spieszy.
Wisting odwzajemnił uśmiech.
– Ta sprawa naprawdę ma pierwszeństwo – odparł i podał specjalny numer referencyjny.
Laborantka wzruszyła ramionami.
– Niektórzy mają wpływowych znajomych – skomentowała.
– Kiedy możemy spodziewać się wyników? – spytał Mortensen.
– Jeśli odłożymy wszystko inne na bok, dostaniecie telefon za dwadzieścia cztery godziny.
Podziękowali i pojechali dalej.
Kolejnym przystankiem było Kolbotn, położone na wschodnim brzegu Oslofjorden. Lisa i Bernhard Clausenowie osiedlili się na Holteveien tuż po narodzinach syna. Z miasta można było tam dojechać w niecały kwadrans.
Przy Holteveien stały małe domy z ogrodami i rosły stare drzewa. Mortensen wskazał właściwy numer posesji. Był to pomalowany na szaro piętrowy dom jednorodzinny z białymi ramiakami i spadzistym dachem. Gdy skręcili na podjazd, gruboziarnisty gruz zachrzęścił pod kołami.
Puste domy, pomyślał Wisting. Odwiedził wiele takich domów. Na tym polegała jego praca: wchodzić do mieszkań, które nagle opustoszały, ponieważ ci, którzy w nich mieszkali, zmarli nagłą, gwałtowną śmiercią albo byli sprawcami, których Wisting ścigał. W obu przypadkach chodziło o znalezienie śladów życia mieszkańców.
Gdy wysiedli z samochodu, gdzieś w pobliżu przejechał pociąg. Wisting podszedł do drzwi, przekręcił klucz w zamku i wyłączył alarm.
Powietrze było suche i pełne kurzu. Korytarz prowadził w głąb mieszkania. Na wprost znajdowała się kuchnia, po lewej stronie był salon, a po prawej biegł kolejny korytarz z drzwiami do łazienek, sypialni i gabinetu oraz schodami na piętro.
Najpierw sprawdzili pomieszczenia na piętrze. Były tam dwie sypialnie, niewielki salon i mała łazienka. Wszystko wskazywało na to, że od dawna nikt z nich nie korzystał. Jedna z sypialni prawdopodobnie należała do syna Clausenów. Stał tam sprzęt stereo, a na półce kolekcja płyt CD. Wszystkie inne osobiste przedmioty zostały usunięte. Szuflady biurka i półki w szafie były puste. Jedyne, co wisiało na ścianie, to jego zdjęcie.
Jedna z sypialni znajdujących się na parterze została przerobiona na gabinet. Pod oknem stało duże biurko z kanciastym monitorem i stosami gazet i magazynów. Stojące wzdłuż ścian regały były zapełnione zbiorami reportaży, książkami dokumentalnymi, biografiami polityków, rozprawami i książkami na temat historii Stanów Zjednoczonych. W rogu pokoju stała szafa archiwizacyjna. Wisting wyciągnął najwyższą szufladę i przejrzał zawieszane teczki. Były tam dokumenty rejestracyjne, oficjalne świadectwa, stare materiały egzaminacyjne, dokumentacja ubezpieczeniowa i podatkowa, faktury i paragony. Kolejna szuflada zawierała różne wycinki z gazet oraz osobistą korespondencję. Wszystko od kronik i listów do redakcji, które zostały opublikowane, po listy do lokalnej wspólnoty mieszkaniowej, kartki z życzeniami na Boże Narodzenie i z okazji urodzin. Osobna teczka została opatrzona imieniem „Lena”. Wisting domyślił się, że chodziło o wnuczkę Clausena. Teczka była niemal pusta. Znajdował się w niej wycinek z gazety z uroczystości w przedszkolu ze zdjęciem matki i córki, podobny wycinek z jakiejś imprezy szkolnej, informacja o narodzinach dziewczynki w rubryce „Witajcie na świecie!” oraz gazetka parafialna z Ljan i Nordstrand, gdzie nazwisko Leny Salvesen pojawiło się w nagłówku artykułu o nowo ochrzczonych parafianach.
W dolnej szufladzie wisiały dwie opasłe teczki. Większa zawierała korespondencję ze szpitalem w związku z chorobą i śmiercią żony. W drugiej Clausen zbierał wszystko, co miało związek z synem: od dzienniczków ucznia do aktu zgonu.
Z dokumentacji szkolnej wynikało, że chłopak był dobry z wielu przedmiotów, ale z czasem miał coraz więcej nieobecności i coraz słabsze oceny. W swoich uwagach nauczyciele wiele razy wskazywali, że uczeń ma wyraźne kłopoty z koncentracją. Były tam również pisma dotyczące diagnostyki pod kątem ADHD, ale wyglądało na to, że nie postawiono diagnozy.
Mortensen usiadł przy biurku i zaczął przeglądać szuflady.
– Dzienniki – powiedział i wyjął z dolnej szuflady stos małych czerwonych terminarzy.
Dzienniki były ułożone chronologicznie i obejmowały lata 1981–2005. Wisting wyjął kalendarz na rok 1998 i przewertował kartki. Na każdy tydzień przypadała jedna kartka. Dziewięć linii było przeznaczonych na dni powszednie, cztery na sobotę i niedzielę. Clausen notował różne spotkania. Niektóre w postaci skrótów, inne z podaniem imion i nazwisk. Część z nich była przekreślona, a część podkreślona. Żadnych osobistych uwag dotyczących poszczególnych spotkań, wyłącznie czas i miejsce.
Mortensen odłożył terminarze na bok, żeby nie zapomnieć ich zabrać.
Kolejne godziny poświęcili na systematyczne przeszukanie gabinetu. Bernhard Clausen wydawał się osobą, która nie miała nic do ukrycia. W pokoju nie było sejfu ani żadnej szuflady zamykanej na klucz. Żaden dokument, który do tej pory wpadł im w ręce, nie był w najmniejszym stopniu kompromitujący.
Mortensen znalazł hasło do komputera na kartce pod podkładką na biurko. Zalogował się i przejrzał pliki, ale również tam nie znalazł niczego interesującego.
Poza terminarzami zabrali jedynie książkę z imponującą listą adresów i telefonów.
Przed wyjazdem Wisting postanowił sprawdzić garaż. Były dwa – jeden połączony z domem, a drugi, wolno stojący, bliżej drogi. Klucz do obu pomieszczeń wisiał w szafce w przedpokoju. Garaż przy domu nie był zamknięty na klucz. Komisarz podniósł bramę i zajrzał do środka. Przy ścianie stał stół warsztatowy, a nad nim wisiała półka z narzędziami. O sąsiednią ścianę opierały się szufla do śniegu i miotła. Nic poza