Millennium. David Lagercrantz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: David Lagercrantz
Издательство: PDW
Серия: Millennium
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788380153851
Скачать книгу
Nie, po chwili kroki znów się rozległy i tym razem Benito miała towarzystwo. Dało się to wyczuć nie tylko w krokach. Także w zapachu. Perfumy zmieszały się z ostrzejszą wonią potu i miętowych pastylek. To była Tine Grönlund – sługuska i gorylica Benito. Faria zrozumiała, że ta chwila na oddech była raczej wejściem o stopień wyżej, eskalacją.

      Będzie źle, pomyślała.

      W drzwiach ukazały się umalowane paznokcie u nóg i blade stopy wystające z plastikowych klapków. Benito miała podwinięte rękawy, na jej rękach widniały wytatuowane węże. Była spocona, wymalowana i miała zimne spojrzenie. A jednak się uśmiechała. Nikt nie miał tak nieprzyjemnego uśmiechu jak ona. Tine weszła za nią i zamknęła drzwi – mimo że nikomu oprócz strażników nie wolno było tego robić.

      – Na zewnątrz stoją Greta i Lauren. Nie musimy się martwić, że ktoś nam przeszkodzi – oznajmiła Tine.

      Gmerając w kieszeni, Benito zrobiła krok w stronę Farii. Jej grymas był już tylko cieniem uśmiechu, wąską kreską. Na bladym czole pojawiły się nowe zmarszczki. Na usta wystąpiła kropla potu.

      – Trochę nam się śpieszy. Klawisze chcą mnie odesłać, słyszałaś o tym? Dlatego musimy podjąć decyzję, raz na zawsze. Lubimy cię, Faria. Dobrze wyglądasz, a my lubimy ładne dziewczyny. Ale lubimy też twoich braci. Złożyli nam bardzo hojną ofertę, więc chciałybyśmy się dowiedzieć…

      – Nie mam pieniędzy – przerwała Faria.

      – Dziewczyna może płacić na inne sposoby, a my mamy swoje preferencje, swoją walutę. Prawda, Tine? Mam dla ciebie jedną rzecz, coś, co ci pomoże być bardziej skłonną do współpracy.

      Benito znów zaczęła gmerać w kieszeni, tym razem z szerokim uśmiechem – była w nim lodowata radość zwycięzcy.

      – Jak myślisz, co ja tutaj mam? – kontynuowała. – Co to może być? To nie jest mój Keris, więc możesz być spokojna, jeśli o to chodzi. Ale i tak to coś ma dla mnie wartość.

      Wyciągnęła z kieszeni czarny przedmiot i rozległo się metaliczne kliknięcie. Zaraz potem Faria poczuła, że nie może oddychać. To był sztylet. Strach tak ją sparaliżował, że nie zdążyła zareagować, kiedy Benito złapała ją za włosy i odgięła jej kark.

      Ostrze powoli, bardzo powoli zbliżało się do jej szyi. Wskazywało tętnicę, jakby Benito chciała zaprezentować punkt śmiercionośnego cięcia. Po chwili wycedziła coś o zmywaniu grzechów krwią i przywracaniu szczęścia rodzinie. Faria nie słyszała dokładnie. Czuła tylko w nozdrzach słodki zapach perfum i oddech, nieprzyjemny od tytoniu, cuchnący jakąś chorobą. Nie była w stanie już dłużej myśleć i dlatego nie dotarło do niej, dlaczego w pomieszczeniu zapanował nagle niepokój innego rodzaju. Dopiero po chwili spostrzegła, że drzwi zostały z powrotem otwarte, a potem znów zamknięte.

      W środku była jeszcze jedna osoba. Kto? Faria dopiero po chwili rozpoznała Lisbeth Salander. Lisbeth wyglądała dziwnie, jak wyblakła albo pogrążona we śnie, jakby nie do końca wiedziała, gdzie jest. Zdawała się nawet nie reagować, kiedy Benito do niej podeszła.

      – Przeszkadzam? – zapytała.

      – Jak cholera. Kto cię tu, kurwa, wpuścił?

      – Tamte dziewczyny. Nawet się zbytnio nie awanturowały.

      – Idiotki! Nie widzisz, co mam w dłoni? – syknęła Benito i machnęła sztyletem.

      Lisbeth zauważyła ostrze, ale na nie też nie zareagowała. Patrzyła tylko nieobecnym wzrokiem na Benito.

      – Spierdalaj, szmato. Bo cię potnę jak świnię.

      – Nie zrobisz tego – odparła Lisbeth. – Nie będziesz miała czasu.

      – Co? Nie będę miała czasu?

      Przez celę przetoczyła się fala nienawiści. Benito ruszyła na Salander ze sztyletem w dłoni. Nie doszła jednak daleko. Faria nie zdążyła nawet dostrzec, co się stało. Jeden cios, zamach łokciem i Benito jakby wpadła na ścianę. Znieruchomiała jak sparaliżowana. Zaraz potem runęła na podłogę, nawet nie wystawiwszy przed siebie rąk. Zapadła cisza, słychać było tylko dudnienie pociągu.

      Rozdział 6

      18 czerwca

      MALIN I MIKAEL siedzieli blisko siebie, oparci o wezgłowie łóżka. Mikael pogładził ją po ramieniu i zapytał:

      – Co się wtedy stało?

      – Leo odbiło. Nie masz przypadkiem w domu jakiegoś dobrego czerwonego wina? Przydałoby mi się.

      – Chyba mam barolo. – Mikael się podniósł i poszedł po butelkę.

      Kiedy wrócił z winem i dwoma kieliszkami, Malin patrzyła nieobecnym wzrokiem przez okno. Na wody Riddarfjärden nadal padał deszcz. Nad taflą unosiła się lekka mgiełka, a z oddali dobiegało wycie syren. Mikael nalał wina do kieliszków, a następnie pocałował Malin w policzek i w usta. Kiedy zaczęła opowiadać, z powrotem przykrył ich kołdrą.

      – Wiesz, że Ivar, syn Alfreda Ögrena, został dyrektorem generalnym, choć jest najmłodszy z rodzeństwa? Ma tylko trzy lata więcej niż Leo, znają się od kołyski. Ale nie nazwałabym ich przyjaciółmi. Powiedziałabym raczej, że się nienawidzą.

      – Z czego to wynika?

      – Z rywalizacji, kompleksu niższości i tak dalej. Ivar wie, że Leo jest inteligentniejszy i że potrafi przejrzeć jego przechwałki i kłamstwa. Dlatego ma kompleksy, i to nie tylko na tle intelektualnym. Ciągle jada w drogich restauracjach, zrobił się tłusty i rozlazły. Nie skończył jeszcze czterdziestki, a już jest podtatusiały, podczas gdy Leo trenuje biegi i kiedy ma dobry dzień, potrafi wyglądać na dwudziestopięciolatka. Z drugiej strony Ivar jest bardziej przedsiębiorczy i silniejszy, więc…

      Malin się skrzywiła i wypiła jeszcze łyk wina.

      – Co takiego?

      – Czasem się wstydzę, że byłam częścią tego wszystkiego. Ivar często był całkiem w porządku kolesiem, może trochę zbyt bezpośrednim i gruboskórnym, ale jednak w porządku. Choć bywał też diabłem wcielonym, okropnie się na to patrzyło. Chyba się bał, że Leo zastąpi go na stanowisku dyrektora. Wielu ludzi, nawet kilku w zarządzie, miało na to ochotę. W ostatnim tygodniu mojej pracy w firmie, tuż przed tym, jak się widziałam z Leo w środku nocy, odbyło się u nas spotkanie. Mieliśmy rozmawiać także o tym, kto powinien mnie zastąpić. Ale nie udało się uniknąć również rozmowy na inne tematy, a Ivar od początku był podenerwowany. Z pewnością czuł to co ja – że coś się stało. W końcu Leo był tak niedorzecznie szczęśliwy, jakby się unosił w powietrzu. Poza tym przez cały tydzień prawie nie było go w pracy. No i Ivar go zaatakował. Nazwał moralistą, obibokiem i tchórzem. Na początku Leo dobrze to znosił. Tylko się uśmiechał. Ivar czuł się prowokowany i z jego ust zaczęły padać najokropniejsze słowa. Zaczął się zachowywać jak rasista. Nazwał Leo pieprzonym Cyganem. To było tak głupie… Myślałam, że Leo po prostu zignoruje tego idiotę. Ale on się zerwał z krzesła i chwycił go za szyję. Naprawdę. Rzuciłam się do przodu i powaliłam Leo na podłogę. Czyste szaleństwo. Pamiętam, że mamrotał: „Jesteśmy lepsi, jesteśmy lepsi”, zanim się wreszcie uspokoił.

      – Co zrobił Ivar?

      – Siedział zszokowany na krześle i tylko się na nas gapił. Potem się pochylił i wyglądał na zawstydzonego. Przeprosił. Potem się zmył, a ja zostałam z leżącym na podłodze Leo.

      – Co mówił?

      – Nic, o ile dobrze pamiętam. Kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się