Słucham?
Rozkaz eksterminacyjny. To jeden z niewielu wypadków w dziejach, gdy zbrodniarz pozostawił na piśmie coś takiego. Trotha w odezwie do tubylców, którą wydał 3 października 1904 roku, stwierdził, że każdy członek ludu Herero, który zostanie napotkany na terytorium Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej, zostanie zastrzelony. Niezależnie od tego, czy nosi broń, czy nie. Rozkaz ten stał się katalizatorem rzezi. Niemieckie patrole zaczęły polować na Herero. Masakrowano wioski i osady, mordowano całe rodziny i klany. Przy okazji z rozpędu zabitych zostało wielu tubylców nie należących do Herero. Niemcy – szczególnie ochotnicy, którzy przybyli niedawno na wojnę z Europy – nie bardzo bowiem rozróżniali tubylców… To właśnie Herero, którzy przeżyli tę orgię mordów, trafili do obozów koncentracyjnych.
Czy cesarz Wilhelm II wiedział, co wyrabiają jego generałowie w Afryce?
Nie ma co do tego wątpliwości. Był naczelnym zwierzchnikiem sił zbrojnych. Regularnie otrzymywał raporty o tym, co się dzieje w jego kolonii. Gdy von Trotha wrócił do Niemiec, otrzymał od kajzera najwyższe wojskowe odznaczenie – order Pour le Mérite – i pochwałę za wielkie zasługi dla ojczyzny.
Kiedy zakończyła się gehenna Herero i Nama?
Wojna skończyła się w 1908 roku, a nowe – nieco liberalniejsze – władze kolonii nakazały zamknąć Shark Island. Niedobitki Herero i Nama zostały rozparcelowane po niemieckich farmach i przedsiębiorstwach jako tania siła robocza. Przywódcy Nama, którzy przeżyli Shark Island, zostali jednak skierowani do innego obozu, znajdującego się w głębi lądu. Trzymano ich jeszcze sześć lat w straszliwych warunkach w stajniach. Uwolniły ich dopiero wojska brytyjskiego Związku Południowej Afryki (dziś RPA), które zajęły niemiecką kolonię w 1914 roku, gdy wybuchła I wojna światowa. Namibia znajdowała się pod protektoratem RPA do roku 1990.
Czy wojna z Herero i Nama była dla Niemców wojną o Lebensraum?
Bez wątpienia. To było zresztą sformułowanie, którego wówczas oficjalnie używano. Określenie Lebensraum wywodzi się właśnie z tego kolonialnego okresu w historii Niemiec. Stworzył je słynny niemiecki geograf Friedrich Ratzel. Na przełomie XIX i XX wieku w niemieckim świecie intelektualnym zapanowała moda na darwinizm społeczny. Zgodnie z nim słabsze rasy i narody powinny ustąpić miejsca rasie germańskiej. Rzesza była wówczas przeludniona i w Berlinie marzono o zdobyciu nowej przestrzeni życiowej w Afryce.
Kilkadziesiąt lat później Hitler szukał jej w Polsce, na Ukrainie i Białorusi.
Nie ma żadnych wątpliwości, że wszystkie ekspansjonistyczne teorie rasowe rozwijały się w Niemczech na długo przed tym, nim ktokolwiek usłyszał o Hitlerze. Przywódca NSDAP czerpał pełnymi garściami z niemieckich doświadczeń w Afryce. Był produktem swoich czasów, ukształtowanym przez ducha epoki. Sam w jednym z przemówień stwierdził, że Europa Wschodnia będzie dla Niemców kolonią. To nie było przypadkowe przejęzyczenie. Hitler próbował w Europie Wschodniej zrealizować te same cele co jego poprzednicy w Afryce. I używał do tego takich samych metod.
Czy są jakieś bezpośrednie związki między Niemiecką Afryką Południowo-Zachodnią a NSDAP?
Oczywiście. Pierwszym niemieckim gubernatorem tej kolonii był Heinrich Ernst Göring, ojciec przyszłego dowódcy Luftwaffe. Nie ma wątpliwości, że w dużej mierze ukształtował on syna. Przede wszystkim jednak – szczególnie w pierwszym okresie istnienia NSDAP – przez szeregi partii Hitlera przewinęło się wielu weteranów wojny z Herero i Nama. I nie były to wcale postacie drugoplanowe.
Na przykład?
Franz von Epp. Niemiecki oficer, który brał czynny udział w ludobójstwie Herero i Nama, a po I wojnie światowej stworzył słynny monachijski Freikorps. Jego podwładnym był między innymi przywódca SA Ernst Röhm. Epp był jednym z filarów, na których oparł się Hitler. To on wyłożył pieniądze na kupno „Völkischer Beobachter”, czołowej gazety narodowych socjalistów. Mało kto wie, ale to von Epp dostarczył NSDAP słynne brunatne koszule. Pochodziły z… kolonialnych mundurów, które miały zostać wysłane do Afryki Południowo-Zachodniej i zalegały w magazynach.
A eksperymenty naukowe na więźniach obozów? Analogia wręcz się narzuca.
Tu także występuje ciągłość. Jeden z „naukowców”, którzy eksperymentowali na dzieciach Herero i Nama, nazywał się Eugen Fischer. W III Rzeszy stał się on czołowym specem od higieny rasy Hitlera. Zaangażowany był w program sterylizacji i zabijania niepełnosprawnych oraz w „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”. Warto podkreślić, że w Afryce Południowo-Zachodniej wprowadzono ustawy rasowe zabraniające zawierania mieszanych małżeństw i szykanujące kolorowych „podludzi”.
Co nie przeszkodziło Niemcom gwałcić kobiet Herero i Nama.
Tutaj rasistowska ideologia musiała ustąpić instynktom. Wśród niemieckiej populacji kolonii było bardzo wielu mężczyzn, a bardzo niewiele kobiet. Dla Niemców znajdujących się tysiące kilometrów od domu jedynym sposobem zaspokojenia potrzeb seksualnych były więc miejscowe kobiety.
Jeżeli strażnik obozowy zgwałcił więźniarkę z ludu Herero i za drutami urodziła ona mieszane dziecko, jak było ono traktowane?
Jak Herero. Niemcy byli przerażeni perspektywą wymieszania ras. Uważali, że jeżeli do ich puli genowej dostaną się pierwiastki murzyńskie, rasa germańska zostanie zepsuta. Trzeba jednak przyznać, że niektórzy Niemcy starali się ratować takie mieszane dzieci. Miały one znacznie większe szanse na przeżycie niż dzieci tubylczych rodziców. Niewykluczone, że Herero w ogóle ocaleli jako lud tylko dzięki tym gwałtom i zrodzonym z nich dzieciom. Do dzisiaj spotyka się wśród nich wielu ludzi o niebieskich oczach i nieco jaśniejszej skórze.
Niemcy na każdym kroku przepraszają za Holokaust. Jak pan ocenia ich stosunek do eksterminacji Nama i Herero?
Podejście do tych dwóch zbrodni jest zupełnie inne. Niemiecki rząd nigdy oficjalnie nie przeprosił za to, co się stało w Afryce. Nigdy nie przyznał, że Niemcy dokonali tam ludobójstwa. Nigdy nie próbował w żaden sposób zadośćuczynić potomkom ofiar. Plemiona, którym na początku XX wieku odebrano pastwiska i stada, żyją dzisiaj w skrajnej nędzy. Wygląda na to, że Niemcy dzielą swoje ofiary na lepsze i gorsze. Herero i Nama najwyraźniej na współczucie nie zasługują.
A Niemcy w Namibii? Jaki mają stosunek do zbrodni swoich przodków?
To zależy. Są ludzie, którzy mają poczucie winy, ale nie jest tajemnicą, że w Namibii wciąż mieszka wielu Niemców, którzy są dumni z tego, co się stało. Gdy zamieszkałem w Windhuku, stolicy tego kraju, moim sąsiadem przy Bismarck-Strasse był osiemdziesięcioletni Niemiec. W jego salonie wisiał olbrzymi portret, na którym był przedstawiony w mundurze oficera SS, z trupią główką na czapce. Ten facet miał przyjaciela, który przyjeżdżał do niego olbrzymim terenowym pikapem. Z tyłu tego auta łopotała flaga ze swastyką.
Brzmi to jak ponury żart.
Niestety, to nie żart. Widziałem to na własne oczy. Do późnych lat dziewięćdziesiątych piekarze w Namibii w dniu urodzin Hitlera na bułkach wycinali małe swastyki, a przed niektórymi farmami wywieszano flagi III Rzeszy. Gdy w 2005 roku umarł Szymon Wiesenthal, w jednym z namibijskich czasopism pojawił się artykuł, którego autorzy wyrażali radość z powodu śmierci „potwora”.
Po tym wszystkim, co pan powiedział, zastanawiam się, jak biali i czarni Namibijczycy mogą dziś spokojnie żyć obok siebie i tworzyć jedno społeczeństwo.
Nie