Królową interesowało szczególnie to, że jest ich czworo, i wciąż wracała do tego tematu.
– Czy jesteś pewien, że jest was czworo? Dwóch Synów Adama i dwie Córki Ewy, ani więcej, ani mniej?
Edmund, z ustami pełnymi ptasiego mleczka, odpowiadał wciąż:
– Tak, przecież już mówiłem – zapominając nawet o dodaniu „wasza królewska wysokość”, ale królowa wydawała się nie zwracać na to uwagi.
W końcu całe ptasie mleczko zostało zjedzone i Edmund wpatrywał się uporczywie w puste pudełko, modląc się w duchu, by go zapytano, czy nie chciałby więcej. Królowa zapewne dobrze wiedziała, o czym Edmund marzy, ponieważ wiedziała też, że jest to zaczarowane ptasie mleczko i że każdy, kto go choć raz skosztuje, będzie chciał wciąż więcej i więcej, tak że mógłby zajeść się na śmierć, gdyby mu na to pozwolono. Ale nie zaproponowała następnego pudełka, tylko powiedziała:
– Synu Adama, tak bardzo chciałabym zobaczyć twoje czarujące rodzeństwo… Czy mógłbyś je do mnie przyprowadzić?
– Spróbuję – odpowiedział Edmund, wciąż spoglądając z żalem na puste pudełko.
– Bo widzisz, jeżeli przyjdziesz tu jeszcze raz, naturalnie razem z nimi, to będę ci mogła dać więcej ptasiego mleczka. Teraz już nie mogę, bo takie czary można zrobić tylko raz. Co innego w moim pałacu…
– A dlaczego nie możemy tam pojechać zaraz? – zapytał Edmund. Kiedy wsiadał do sań, trząsł się ze strachu, że ta wyniosła pani powiedzie go do jakiegoś nieznanego miejsca, z którego nie będzie mógł trafić do domu, ale teraz zapomniał o wszystkim.
– Ach, mój pałac to naprawdę cudowne miejsce – powiedziała królowa. – Jestem pewna, że będzie ci się podobało. Są tam pokoje pełne ptasiego mleczka, a musisz wiedzieć, że nie mam swoich własnych dzieci. Bardzo bym chciała mieć jakiegoś miłego chłopca, którego mogłabym uczynić księciem i który zostałby królem Narnii, kiedy mnie już nie będzie. Jako książę mógłbyś nosić złotą koronę i przez cały dzień zajadać się ptasim mleczkiem. A muszę wyznać, że jesteś najmądrzejszym i najprzystojniejszym młodzieńcem, jakiego dotąd spotkałam. Myślę, że naprawdę mógłbyś zostać księciem pewnego dnia, kiedy przyprowadzisz do mnie swoje rodzeństwo.
– Dlaczego nie teraz? – spytał Edmund. Miał wypieki na twarzy, ślina ciekła mu z ust, a ręce lepiły się od potu. Cokolwiek mogła mówić królowa, nie wyglądał teraz ani mądrze, ani pięknie.
– Och, gdybym cię tam zabrała teraz – powiedziała – nie zobaczyłabym twojego uroczego rodzeństwa. Bardzo pragnę je poznać. Ty będziesz księciem, a później królem, to zrozumiałe. Ale przecież musisz mieć swoich dworzan i baronów. Twego brata uczynię hrabią, a twoje siostry hrabinami.
– Oni nie są specjalnie interesujący – powiedział Edmund. – Zresztą mogę ich przyprowadzić kiedy indziej.
– Och, kiedy już raz znajdziesz się w moim pałacu, mógłbyś o nich zapomnieć. Czeka cię tam tyle różnych przyjemności, że nie będzie ci się chciało po nich iść. Nie, musisz teraz wrócić do swojego kraju. Będę na ciebie czekała i NA NICH, oczywiście. Nie byłoby dobrze, gdybyś tu wrócił sam.
– Ale ja nawet nie wiem, czy trafię tu z powrotem – spróbował jeszcze raz Edmund.
– To nie będzie trudne – odpowiedziała królowa. – Widzisz tę Latarnię? – Wskazała swoją różdżką, a Edmund odwrócił się i zobaczył Latarnię, pod którą Łucja spotkała fauna. – Za nią znajdziesz drogę do Świata Ludzi. A teraz popatrz tam – wskazała w przeciwnym kierunku – i powiedz mi, czy widzisz te dwa wzgórza nad drzewami?
– Chyba widzę – odpowiedział Edmund.
– A więc mój pałac leży właśnie między tymi dwoma wzgórzami. Kiedy tu wrócisz następnym razem, musisz tylko znaleźć Latarnię, poszukać tych dwu wzgórz i iść w ich kierunku przez las, a bardzo szybko trafisz do mojej siedziby. Ale pamiętaj: musisz przyprowadzić swoje rodzeństwo. Byłabym bardzo zła, gdybyś przyszedł sam.
– Będę się bardzo starał – odpowiedział Edmund.
– Aha, jeszcze jedna sprawa. Nie musisz im o mnie od razu mówić. To będzie taki nasz mały sekret, dobrze? Zróbmy im niespodziankę. Zaprowadź ich do tych dwu wzgórz, taki mądry chłopiec jak ty na pewno coś wymyśli, aby się zgodzili. A kiedy dojdziecie do mojego zamku, możesz po prostu powiedzieć: „Chodźcie, zobaczymy, kto tu mieszka”, czy coś w tym rodzaju. Jestem pewna, że tak będzie najlepiej. Jeżeli twoja siostra spotkała jednego z faunów, mogła nasłuchać się o mnie różnych dziwnych rzeczy… złośliwych plotek, które opowiadają, aby się mnie lękano. Fauny nigdy nic mądrego nie mówią, a musisz wiedzieć, że…
– Błagam, och, błagam – przerwał jej nagle Edmund – czy nie mógłbym dostać na drogę choć jednego kawałka ptasiego mleczka?
– Nie, nie – odpowiedziała królowa ze śmiechem – musisz poczekać do następnego razu. – Dała znak karłowi, a kiedy sanie ruszyły, pomachała Edmundowi ręką, wołając: – Następnym razem! Następnym razem! Nie zapomnij! Wróć szybko!
Edmund wciąż jeszcze wpatrywał się w drzewa, za którymi zniknęły sanie, gdy nagle usłyszał, jak ktoś wykrzykuje jego imię, a kiedy się rozejrzał, zobaczył Łucję wychodzącą z innej części lasu.
– Och, Edmundzie! – zawołała. – A więc ty też tu trafiłeś? Czy tu nie jest cudownie? A teraz…
– Dobra, dobra – powiedział Edmund. – Przecież widzę, że mówiłaś prawdę i że to rzeczywiście jest zaczarowana szafa. Jeżeli chcesz, to mogę cię przeprosić. Ale, na miłość boską, gdzie się podziewałaś przez cały ten czas? Wszędzie cię szukałem.
– Gdybym tylko wiedziała, że ty też tu trafisz, tobym na ciebie poczekała – powiedziała Łucja, która była tak szczęśliwa i podniecona, że nie zauważyła dziwnej nuty w jego głosie i wypieków na jego zmienionej twarzy. – Zjadłam mały obiadek z panem Tumnusem, tym faunem, który ma się zupełnie dobrze; Biała Czarownica nic mu nie zrobiła za to, że mnie puścił, więc sądzi, że w ogóle się o tym nie dowiedziała, i być może wszystko dobrze się skończy.
– Biała Czarownica? – zapytał Edmund. – Kto to taki?
– To okropna postać. Nazywa siebie królową Narnii, chociaż wcale nie ma do tego prawa, i wszystkie driady i najady, i karły, i zwierzęta, w każdym razie te, które są dobre, po prostu jej nienawidzą. Ona może zmieniać ludzi w kamień i w ogóle potrafi robić różne okropne rzeczy. I to właśnie ona zaczarowała Narnię, tak że zawsze jest tu zima, zawsze zima, a nigdy nie ma Bożego Narodzenia! Jeździ po kraju w saniach zaprzężonych w reny, ze swoją czarodziejską różdżką i w koronie na głowie.
Edmundowi było już niedobrze od zjedzenia zbyt wielu słodyczy, a kiedy usłyszał, że pani, z którą się zaprzyjaźnił, jest groźną czarownicą, poczuł się jeszcze gorzej. Wciąż jednak miał tak straszną ochotę na ptasie mleczko, że wszystko inne wydawało mu się zupełnie nieważne.
– Kto ci naopowiadał tych bzdur o Białej Czarownicy? – zapytał.
– Pan Tumnus, ten faun – odpowiedziała Łucja.
– Nie