Dziennik 1953-1969. Witold Gombrowicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Witold Gombrowicz
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 9788308051276
Скачать книгу
Bez przerwy prawie myślę o tym, gdy jestem sam, i coraz mniej mnie interesuje Miłosz-obrońca zachodniej cywilizacji, a coraz bardziej Miłosz-przeciwnik i rywal Zachodu. Tam, gdzie on usiłuje być odmienny od zachodnich pisarzy, jest dla mnie najważniejszy. Wyczuwam w nim to samo, co we mnie tkwi, to jest niechęć i lekceważenie w stosunku do nich, zmieszane z gorzką bezsilnością. Zestawienie Miłosza z Claudelem, na przykład, albo z Cocteau, albo nawet z Valérym, dziwne nasuwa wnioski. Oto zdawałoby się, że pisarz polski, ten kolega Andrzejewskiego i Gałczyńskiego, bywalec Ziemiańskiej, dysponuje większym zasobem realizmu i bardziej jest „nowoczesny” i, w dodatku, bardziej swobodny duchowo, bardziej otwarty na rzeczywistość i bardziej wobec niej lojalny; a dalej odnosi się wrażenie, że jest może bardziej jeszcze samotny; a dalej, że odrzucił resztki tych złudzeń, jakich czepiają się jeszcze zachodni wieszczowie (gdyż Valéry, choć całkowicie wyprany z iluzji, nie przestał jednak być człowiekiem związanym z pewnym środowiskiem i z pewnym ładem społecznym – a Miłosz jest zupełnie wysadzony z siodła). Więc można by sądzić, że owa zbrutalizowana kultura dostarcza – i nie byle jakich – przewag. Lecz to wszystko jak gdyby nie doprowadzone do końca, nie dopowiedziane, nieskonsolidowane i brak nam może tego ostatecznego uświadomienia, które by nadało pełną odrębność i siłę naszej prawdzie. Brak nam klucza do naszej zagadki.

      Jak drażni niejasność naszego stosunku do Zachodu! Polak, konfrontujący się ze światem wschodnim, jest Polakiem określonym i z góry wiadomym. Polak, zwrócony twarzą na Zachód, ma mętne oblicze, pełne niejasnych gniewów, niedowierzania, tajemniczych zadrażnień.

      Czwartek

      Pada deszcz i jest dosyć zimno. Wobec czego przez cały dzień czytałem Braci Karamazow w znakomitym wydaniu, obejmującym także listy i komentarze Dostojewskiego.

      Piątek

      Poczta. R. przysłał mi listy i pisma, wśród nich ostatnia „Kultura”. Dowiaduję się z niej, że Miłosz otrzymał Prix Européen za powieść, której nie znam: La prise du pouvoir. W tej samej „Kulturze” – uwagi Miłosza o Ślubie i Trans-Atlantyku.

      Sobota

      Większość nielicznych listów, które odbieram ex re Trans-Atlantyku, nie jest ani wyrazem protestu z powodu „obrazy najświętszych uczuć”, ani polemiką, ani nawet komentarzem. Nie. Jedynie dwa potężne zagadnienia trapią tych czytelników: jak śmiem pisać słowa z dużej litery w środku zdania? Jak śmiem używać słowa g…?

      Co myśleć o poziomie intelektualnym i wszelkim innym poziomie osoby, która dotąd nie wie, że słowo zmienia się zależnie od tego jak jest użyte – że nawet słowo „róża” może stać się niepachnące, gdy jawi się na ustach pretensjonalnej estetki, a nawet słowo „g…” może stać się doskonale wychowane, gdy posługuje się nim świadoma swych celów dyscyplina?

      Ale oni czytają dosłownie. Jeśli ktoś używa wzniosłych słów – szlachetny; jeśli krzepkich – silny; jeśli ordynarnych – ordynarny. I ta tępa dosłowność panoszy się nawet na najwyższych szczeblach społeczeństwa – więc jakże marzyć o literaturze polskiej na szerszą skalę?

      Wtorek (w dwa tygodnie później, po powrocie do Buenos Aires)

      Otrzymałem list od Miłosza, w którym zawiera się następująca krytyka Trans-Atlantyku.

      „Przy okazji chcę podzielić się z panem myślą o pana pisaniu. Chwilami mam wrażenie, że postępuje pan jak Don Quijote, który nadawał życie swoiste wiatrakom i baranom. Z perspektywy krajowej (czy w ogóle tęgiego bicia, jakie się dostało) ‘Polacy’, których pan próbuje wyzwolić z polskości, są biednymi cieniami o niezwykle słabym stopniu istnienia… Inaczej mówiąc, postępuje pan czasami jakby tamto, to jest cała ta likwidacja, straszliwie skuteczna, tam w Polsce, nie istniała, jakby Polskę zmiótł kataklizm księżycowy, a pan przychodził ze swoją odrazą do niedojrzałej, prowincjonalnej Polski sprzed 1939 roku. Być może rozprawianie się na własną rękę jest potrzebne, a nawet konieczne, tylko że dla mnie to są ludzie zbyt gruntownie już rozprawieni. I mnóstwo spraw jest gruntownie już rozprawionych. To bardzo trudne zagadnienie, które polega na tym, że marksizm likwiduje (na tej zasadzie, na jakiej np. zburzenie miasta likwiduje spory małżeńskie, troski o meble itd.)”.

      „Ale tu jest jakaś nihilistyczna pułapka i przebywamy pomiędzy chęcią przemawiania do ludzi w Polsce to jest tworzenia jakiejś formacji post-marksistowskiej (która musi marksizm przetrawić i wchłonąć) a chęcią zupełnie własnej, samodzielnej myśli (która nie może liczyć się z temperaturą tam, w krajach podbitych, panującą, realną jednak i zmieniającą zarówno przeszłość jak przyszłość). Kiedy pana czytam, zawsze o tej sprawie myślę…”

      Na co odpisałem:

      „Drogi panie Czesławie,

      Jeśli dobrze zrozumiałem, pan wysuwa przeciw Trans-Atlantykowi dwa zastrzeżenia: że rozprawiam się z Polską sprzed r. 1939, która się ulotniła, pomijając Polskę obecną, Polskę rzeczywistą; i że myśl moja zanadto, jak kot, chodzi własnymi drogami, że ja mam swój świat, który może się wydać chimeryczny albo przestarzały”.

      „Ale jak słusznie pan mówi, ocenia pan tę sprawę z perspektywy krajowej. A ja nie mogę widzieć świata inaczej, jak tylko z własnej perspektywy”.

      „Ażeby wprowadzić pewien ład w moje uczucia, postanowiłem sobie (i już bardzo dawno) że będę pisał tylko o własnej rzeczywistości. Nie mogę pisać o Polsce obecnej, ponieważ jej nie znam. Ten ‘pamiętnik’ jakim jest mój Trans-Atlantyk dotyczy przeżyć moich z roku 1939, w obliczu ówczesnej polskiej katastrofy”.

      „Czy takie rozprawianie się z Polską przeszłą może być ważne dla Polski obecnej? Wspomina pan w liście don Kiszota – a ja myślę sobie, że Cervantes pisał don Kiszota, aby rozprawić się ze złymi romansami rycerskimi swojego czasu, z których nie zostało ani śladu. A don Kiszot pozostał. Z czego nauka taka, i dla skromniejszych autorów, że o rzeczach przemijających można pisać w sposób nieprzemijający”.

      „Poprzez Polskę z 1939-go Trans-Atlantyk celuje we wszystkie Polski teraźniejszości i przyszłości, gdyż mnie idzie o przezwyciężenie formy narodowej, jako takiej, o wypracowanie dystansu do wszelkiego ‘stylu polskiego’, jaki by on nie był. Dziś Polacy w Kraju też poddani są pewnemu ‘stylowi polskiemu’, który tam rodzi się pod presją nowego życia zbiorowego. Za sto lat, jeśli pozostaniemy narodem, wytworzą się wśród nas inne formy i późny wnuk mój będzie się buntował przeciw nim, podobnie jak dziś ja się buntuję”.

      „Atakuję formę polską, ponieważ to jest moja forma… i ponieważ wszystkie moje utwory pragną być w pewnym sensie (w pewnym – bo to tylko jeden z sensów mojego nonsensu) rewizją stosunku współczesnego człowieka do formy – formy, która nie wynika bezpośrednio z niego, tylko tworzy się ‘między’ ludźmi. Nie potrzebuję chyba panu mówić, że myśl ta wraz ze wszystkimi jej rozgałęzieniami jest dzieckiem czasów dzisiejszych, w których ludzie z całą świadomością przystąpili do formowania człowieka – a mnie się zdaje nawet, że jest kluczową dla dzisiejszej świadomości”.

      „Ale, choć nic nie przeraża mnie bardziej, niż anachronizm, wolę nie wiązać się zanadto z hasłami dnia dzisiejszego, które zmieniają się szybko. Uważam, że sztuka powinna trzymać się raczej z dala od sloganów i szukać własnych dróg, bardziej osobistych. W utworach artystycznych najbardziej mi się podoba to tajemnicze odchylenie, które sprawia, że utwór, przylegając do swojej epoki, jest jednak dziełem wyodrębnionej jednostki, żyjącej własnym życiem”…

      Podaję tę wymianę listów, aby wprowadzić czytelnika w rozmowy takich jak Miłosz i ja literatów, szukających – każdy po swojemu – swojej linii pisarskiej. Muszę jednak uzupełnić to pewnym komentarzem. List mój do Miłosza byłby o wiele szczerszy i pełniejszy, gdybym zawarł w nim tę prawdę, że mnie bynajmniej tak bardzo na tych tezach, drogach, problemach nie