Niszcz powiedziała. Piotr Rogoża. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Piotr Rogoża
Издательство: Автор
Серия:
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66335-14-1
Скачать книгу
na końcu zdania dobitnie niczym pieczęć, z mściwą satysfakcją.

      Ciekawe, co u niej. Pewnie rozłożyła już bambetle u tego rudego gnojka i czuje się jak u siebie. Ze mną było identycznie – ani się obejrzałem, a przejęła kontrolę nad mieszkaniem, rozlała się po nim, skolonizowała, niepostrzeżenie wprowadziła swoje zasady. Miała do tego naturalny dar, a ja nie protestowałem, zachłyśnięty szczęściem idiota, przekonany, że oto z nieba spłynął anioł, który przemieni mieszkanko na dwunastym piętrze w coś, co można nazwać domem. Mój czarny aniołek. Zmieniłem dla niej przyzwyczajenia. Zacząłem jadać obiad dopiero po powrocie z pracy, wcześniej kładłem się spać. Odkształcałem się, deformowałem, byłem miękki jak wosk. Ciekawe, czy z rudym pójdzie jej równie łatwo.

      Czuję, że zaczynam się denerwować. Kompletnie bez sensu. Wstaję, znowu podchodzę do okna. Warszawa tętni życiem. Spojrzenie na panoramę miasta przywraca perspektywę – takich historii jak moja rozgrywają się tu codziennie setki. Tak jak mówiła Wika: to bardzo typowe historie.

      Zastanawiam się jeszcze, czy Ewelina pamięta o pieniądzach, które jej pożyczyłem. Kwota nie jest bardzo wysoka, chodzi o nieco ponad tysiąc złotych – ale ostatecznie to mój tysiąc. Mógłbym kupić sobie gry na Playstation, pojechać bez sensu na weekend do Amsterdamu, kupić trzy gramy kokainy i whisky do popicia albo nie wiem, zaprosić dwie dziwki naraz. Cokolwiek. Postanawiam, że dam jej czas do początku listopada. Teraz i tak nie odebrałaby telefonu.

      Wracam do rozmowy na Messengerze. Dorota ucieka, korzystając z laby, umówiła się na mieście na obiad. Zobaczymy się wieczorem.

      Mam wielką ochotę napić się z nimi tego piwa. Dociera do mnie, że od trzech dni w ogóle nie wychodziłem z mieszkania.

      6

      Modna warszawska młodzież, władcy piątkowej nocy. Kolorowe motyle, które obsiadły jeden ze świecących klubów w Śródmieściu, w każdej sekundzie gotowe zapozować do stylowej fotki na Instagramie.

      To z pewnością nie my. Ekipa z agencji Cremè de la Creation siedzi przy zsuniętych stołach w pubie Fortyfikacja na ciemnych rubieżach Mokotowa i przepija wódkę piwem.

      Chyba wszyscy, którzy mieli przyjść, już są. Brakuje Łukasza, drugiego z ojców założycieli firmy, ale akurat jego nikt się nie spodziewał.

      – Za wszystkie deadline’y, które stawały nam na drodze! – wznosi toast Dawid. – Daliśmy im radę!

      Pokornie wznosimy szklanki i kieliszki. Na razie piję piwo, to jeszcze nie czas na wódkę.

      Dawid siedzi przy krótkim boku stołu, jak na szefa przystało. Jest starszy ode mnie o niemal dekadę, niedawno przekroczył czterdziestkę. Widać po nim zmęczenie ostatnimi tygodniami, schudł, trochę jakby zapadł się w sobie. Wiem, ile nerwów kosztowała go historia z Łukaszem; słyszałem, jak darli się na siebie jeszcze w poprzedni poniedziałek. Kumplowali się od liceum, agencję założyli zaraz po studiach. Wielkie plany, równie wielkie marzenia. Ich dzieciaki chodziły do jednego przedszkola, nawet na urlopy z rodzinami jeździli razem. A teraz poszli na noże, będą się sądzić, bardzo brzydko się ta bajka kończy.

      Kolejny zwyczajny dramat, jeszcze jedna typowa historia.

      Upijam duży łyk. Obok Dorota zamaszyście stawia kieliszek na stole.

      – I jak tam, Sajmon? – Trąca mnie w ramię. – Jak się żyje?

      – Wiadomo. Siłą rozpędu.

      – Nie wyszło z tą laską?

      Widzi, że jestem zdziwiony: nie przypominam sobie, żebym rozmawiał z nią o Ewelinie. Dorota śmieje się.

      – Lajkowałeś wszystko, co wrzucała na fejsa. A teraz nie masz jej nawet w znajomych.

      Kręcę głową.

      – Głowaczewska, stalkerko!

      – Spaczenie zawodowe. Zaczynałam jako moderatorka.

      Śmiejemy się oboje. Piwo smakuje jak niebo.

      – Ano, nie wyszło.

      – Nie chcesz o tym mówić.

      – Jeśli nie muszę.

      – Spokojnie, piwo, drugie, potem wódeczka i wszystkiego się dowiem.

      Zawsze wydawało mi się, że trochę się Dorocie podobam. Nigdy nie wyraziła tego wprost, wszystko rozgrywało się na poziomie półsłówek i uśmiechów o pół stopnia cieplejszych, niż wymaga kurtuazja. Niewykluczone, że wiele sobie tylko dopowiadam. Nigdy nie umiałem w porę rozpoznać flirtu.

      – Dowiesz się, dowiesz.

      Spoglądam na nią, akurat zapatrzyła się na coś przy barze. Niebrzydka dziewczyna. Dwadzieścia pięć lat, ciemne blond włosy, twarz może odrobinę za grubo ciosana, ale za to śliczne, pełne usta. Gdy się uśmiecha, nie sposób zachować powagi; serca miękły nawet najtwardszym negocjatorom podczas dogadywania szczegółów w umowach z klientami. Nie mogę się nadziwić, że za tym uśmiechem nie podąża sznur ślepo wpatrzonych adoratorów. Sam jednak bym chyba nie podążył. Postanawiam wrócić do tego rozważania za jakiś czas.

      Tymczasem Dawid narzuca tempo.

      – Za wszystkie fuck-upy, które na nas spadały, ale nigdy nie przygniotły!

      Dolewam wódki Dorocie, wychyla na raz. Ja kończę piwo.

      Zaczynają się kombatanckie wspominki. Kto się z kim upił, kto z kim przespał. Bohaterowie większości opowieści nie siedzą dziś z nami przy stole. Rotacja w Cremè de la Creation była zawsze spora, z moimi czterema latami stażu w firmie należę do elitarnego grona weteranów. Ludzie, którzy zaczynali pracę z Dawidem i Łukaszem na samym początku, w czasach, gdy reklama w internecie była jeszcze ziemią dziewiczą, od lat piastują wysokie stanowiska w domach mediowych i dużych międzynarodowych sieciówkach. W branży panuje przeświadczenie, że chłopcy przespali najlepszy moment na sprzedaż firmy jakiemuś dużemu graczowi. Otrzymywali propozycje, ponoć nawet bardzo atrakcyjne, ale woleli pozostać niezależni, no i konsekwencja nie mogła okazać się inna – przeliczyli się, przegrali, właśnie bezceremonialnie wykopano ich z rynku.

      Wracam od baru ze świeżym piwem akurat na kolejny toast, tym razem za wszystkie przegrane przetargi, które nie okazały się porażkami, tylko nauką. Dawid pije, jakby płonął w nim ogień, który ugasić może tylko wódka. Wściekle wlewa w siebie kolejkę, ociera usta.

      – Sajmon, nie pij tyle piwa – mówi do mnie. – Brzuch ci urośnie. Wóda. Z szefem się nie napijesz?

      Wzdycham. Przysiadam się obok niego. Nagle ma dla mnie kieliszek, nie wiem skąd, nalewa nam obydwu.

      – Żeby się poukładało wszystko.

      Wódka pali w gardle. Popijam piwem i dociera do mnie, jak bardzo potrzebowałem wyjść do ludzi, których lubię, posiedzieć z nimi i pogadać o niczym. Staje się jasne i oczywiste, że urżniemy się tu jak jeszcze nigdy.

      Dawid chce od razu nalać kolejną pięćdziesiątkę, ale protestuję, więc niechętnie odstawia butelkę. Rzuca mi się w oczy, że na palcu nie ma obrączki. Kojarzę fakty – od dawna zdarzało mu się zniknąć z firmy na pół dnia albo zamknąć się na całe godziny z telefonem w salce konferencyjnej.

      Widocznie trochę za długo patrzę mu na dłoń, zauważa to.

      – Tak jest. – Uśmiecha się smutno. – Zgasł na palcu pierścień wieczny. Sprawa już na wokandzie. Jak to mówią, gdy się już w życiu pierdoli, to po całości.

      Czuję nagły przypływ empatii. Jednak jestem już pijany bardziej, niż sądziłem. Biorę flaszkę i rozlewam nam do kieliszków. Pijemy, Dawid wychyla czwartą kolejkę w ciągu