Marsz Władców . Морган Райс. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Морган Райс
Издательство: Lukeman Literary Management Ltd
Серия: Kręgu Czarnoksiężnika
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9781632911728
Скачать книгу
tak wielkie zło. I że to Firth, ze wszystkich znanych mu ludzi, był jego egzekutorem.

      Nagle rozległo się głośne walenie do drzwi, które otwarły się z impetem, a do komnaty wpadło kilku królewskich strażników. Przez chwilę Gareth był pewien, iż przyszli go aresztować.

      Ku jego zdziwieniu jednak stanęli na baczność i czekali na jego znak.

      – Mój panie, twego ojca próbowano zasztyletować. Zamachowiec jest na wolności. Proszę, zostań w swojej komnacie. Król jest poważnie ranny.

      Usłyszawszy ostatnie słowa Gareth poczuł, jak włosy stają mu na głowie.

      – Ranny? – powtórzył, a słowo to niemal utknęło mu w gardle. – Więc żyje jeszcze?

      – Tak, mój panie. I niech Bóg ma go w swej opiece. Przeżyje i powie nam, kto dokonał tego haniebnego czynu.

      Po czym strażnik ukłonił się szybko i pospiesznym krokiem opuścił komnatę, zatrzaskując za sobą drzwi.

      Garetha ogarnęła wściekłość. Chwycił Firtha za ramiona, przeciągnął przez komnatę i cisnął o kamienną ścianę.

      Firth spojrzał na niego oszalałym wzrokiem, oniemiały z przerażenia.

      – Coś uczynił? – wrzasnął Gareth. – Teraz obaj jesteśmy skończeni!

      – Ale…ale… – zająknął się Firth. – Byłem pewien, że nie żyje!

      – Jesteś pewien wielu rzeczy – odparł Gareth – ale we wszystkim się mylisz!

      Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl.

      – Ten sztylet. Musimy go odzyskać, nim będzie za późno.

      – Ale, mój panie, ja go wyrzuciłem – powiedział Firth. – Jest już w rzece!

      – Wrzuciłeś go do zsypu. To nie koniecznie znaczy, że jest już w rzece.

      – Ale najprawdopodobniej właśnie tam jest! – odparł Firth.

      Gareth nie mógł już znieść paplaniny tego durnia. Wyminął go i wybiegł przez drzwi, a zaraz za nim podążył Firth.

      – Pójdę z tobą. Pokażę ci dokładnie, gdzie go wyrzuciłem – powiedział Firth.

      Gareth zatrzymał się w korytarzu, obrócił i popatrzył na niego spode łba. Firth cały był we krwi. Aż dziw, że straże tego nie zauważyły. Mieli szczęście. Firth stał się kulą u nogi jak nigdy dotychczas.

      – Powiem to tylko raz – warknął. – Wracaj do mojej komnaty, przebierz się, a te rzeczy spal. Pozbądź się wszelkich śladów krwi. Później opuść zamek. Nie zbliżaj się do mnie tej nocy. Rozumiesz mnie?

      Gareth odepchnął go od siebie, po czym odwrócił się i pobiegł. Puścił się biegiem przez korytarz, w dół po spiralnych schodach, coraz niżej i niżej w kierunku pomieszczeń dla służby.

      W końcu wpadł do podziemi wywołując zaciekawienie kilkoro służby. Właśnie czyścili potężne gary i gotowali wodę w kubłach. W ceglanych piecach huczał ogień. Służba ubrana w zaplamione fartuchy ociekała potem.

      W odległej części izby Gareth dostrzegł wielki kubeł. Co chwilę wpadało do niego z chlupotem łajno i odpadki.

      Gareth podbiegł do najbliżej stojącego sługi i chwycił go desperacko za ramię.

      – Kiedy ostatni raz opróżniliście pojemnik? – zapytał.

      – Kilka minut temu wynieśli go nad rzekę, mój panie.

      Gareth obrócił się i wybiegł z izby. Szybkim tempem przemierzył kolejne korytarze, wbiegł z powrotem po spiralnych schodach i wydostał się na zewnątrz, w chłodne nocne powietrze.

      Pokonał trawą pokryte pole i biegł dalej sapiąc ciężko w kierunku rzeki.

      Gdy dotarł na miejsce, schował się za wielkim drzewem, tuż przy brzegu rzeki. Obserwował, jak dwóch służących unosi wielkie żelazne naczynie i nachyla je ku wartkiemu nurtowi rzeki.

      Zaczekał, aż słudzy odwrócą kubeł do góry nogami i opróżnią go całkowicie, aż zawrócą i zaniosą go z powrotem na zamek.

      W końcu poczuł zadowolenie. Nikt nie zauważył jakiegokolwiek sztyletu. Gdziekolwiek teraz był, porwała go rzeka i uniosła w dal ku nicości. Jeśli jego ojciec miał umrzeć tej nocy, nie istniał żaden ślad prowadzący do zabójcy.

      Ale czy na pewno?

      ROZDZIAŁ PIĄTY

      Thor biegł tuż za Reece’em, z Krohnem u swego boku. Lawirowali tylnymi korytarzami zmierzając do komnaty króla. Reece poprowadził ich przez ukryte w kamiennej ścianie schody. Przy świetle trzymanej w ręce pochodni przeciskali się jeden za drugim przez oszałamiającą wręcz ilość wąskich przejść i zakrętów wewnątrz murów zamku. Wspięli się po wąskich kamiennych schodach, które prowadziły do kolejnego korytarza. W końcu skręcili i przed ich oczyma ukazały się kolejne schody. Thor nie mógł się nadziwić, jak zawiłą drogą podążali.

      – To przejście wybudowano setki lat temu – wytłumaczył Reece szeptem. Ciężko dysząc dodał – Za pradziada mojego ojca, trzeciego króla z rodziny MacGil. Zlecił budowę tuż po oblężeniu – miała to być droga ucieczki. Jak na ironię, zamek nigdy już nie był oblegany, a te korytarze popadły w niepamięć na setki lat. Wyjścia pozabijano deskami. Znalazłem je będąc jeszcze dzieckiem. Lubię czasami korzystać z nich, aby przemieszczać się po zamku bez zwracania czyjeś uwagi. Kiedy byliśmy młodsi, Gwen, Godfrey i ja bawiliśmy się tutaj w chowanego. Kendrick był na to już za stary, zaś Gareth nie chciał się z nami bawić. Żadnych pochodni, taką mieliśmy zasadę. Ciemno, choć oko wykol. Strasznie to wtedy wyglądało.

      Thor starał się nadążyć za Reece’em, który odnajdował drogę z szokującym wręcz kunsztem. Było oczywiste, że znał każdy odcinek na pamięć.

      – Jak ty w ogóle rozpoznajesz te wszystkie zakręty? – spytał ze zdziwieniem Thor.

      – Gdybyś dorastał na zamku od młodości, pierwsze co zaczęłoby ci doskwierać to samotność. Zwłaszcza, jeśli wszyscy wkoło są od ciebie starsi, a ty jesteś zbyt młody, aby wstąpić do legionu, poza którym nie ma tu nic do robienia. Postawiłem sobie za cel, taką misję, odkryć wszelkie zakamarki tego miejsca.

      Znowu skręcili, po czym zeszli po trzech kamiennych schodkach, przecisnęli się przez wąski otwór w murze i zeszli po ciągnących się daleko w dół schodach. W końcu Reece zatrzymał się przy grubych, dębowych, pokrytych kurzem drzwiach. Przyłożył do nich ucho i zaczął nasłuchiwać. Thor podszedł bliżej.

      – Co to za drzwi? – spytał.

      – Ciii – odparł Reece.

      Thor zamilkł i sam przyłożył ucho. Krohn stał za nim spoglądając w górę.

      – Tylne drzwi do komnaty mojego ojca – wyszeptał Reece. – Chcę usłyszeć, kto jest tam teraz z nim.

      Thor słuchał z walącym sercem stłumionych głosów dobiegających zza drzwi.

      – Wygląda na to, że w środku jest pełno ludzi – powiedział Reece.

      Odwrócił się i spojrzał na Thora wymownie.

      – Wpadniesz w sam środek burzy. Są tam jego generałowie, jego doradcy i rodzina – wszyscy. I jestem pewien, że każdy z nich szuka właśnie ciebie, jego domniemanego mordercy. Jakbyś wszedł w tłum chętny zlinczować cię bez pytania. Jeśli mój ojciec nadal uważa, że to ty próbowałeś go otruć, będziesz skończony. Jesteś pewien, że chcesz to zrobić?

      Thor przełknął ślinę głośno. Teraz albo nigdy, pomyślał. Zaschło mu w gardle, gdy zdał sobie sprawę, iż właśnie w tej chwili nadszedł