Drzwi wejściowe się otworzyły i w korytarzu rozbrzmiały głosy, które niemal natychmiast ucichły. Freyja uznała, że to będzie dobry moment, żeby podjąć kolejną próbę rozmowy z Sólveig. Gdy próbowała zaraz po powrocie, koleżanka miała sesję z jakimś dzieckiem. W odróżnieniu od niej Freyja mogła się zająć co najwyżej drobiazgami typu czytanie kwestionariuszy oceny i tabele do podsumowania rocznej działalności Izby Dziecka. Złościło ją, że prośba Huldara o pomoc była dla niej jak wygrany los na loterii. Huldar to ostatni człowiek na świecie, z którym chciałaby się zadawać, ale wszystko było lepsze od siedzenia i gapienia się w okno. Musiała mieć coś do roboty, jakiś cel w życiu. Czyszczenie powierzchni wspólnych w bloku raz na kilka tygodni nie wystarczało.
Zastała Sólveig przy biurku. Fakt, że pracująca w niepełnym wymiarze godzin koleżanka miała większy i lepiej urządzony pokój od niej, był trudny do przeoczenia, ale Freyja starała się to zignorować, przypominając sobie, po co przyszła.
– Czy mogę zamienić z tobą dwa słowa? Chodzi o chłopca, który został skierowany do ciebie dziesięć lat temu i prawdopodobnie także wcześniej.
– Dziesięć lat? – Sólveig uniosła brwi, tworząc na czole trzy głębokie bruzdy. Jak zwykle jej siwiejące włosy były zebrane w ścisły kok, ale nic innego w jej wyglądzie nie mogło choćby sugerować surowości. Miała krzywo zapięte guziki bladożółtej bluzki, a długi brązowy sweter nierówno opadał z szerokich ramion. – Mój Boże, nie sięgam pamięcią aż tak daleko. – Machnęła ręką, zapraszając Freyję do środka. Nad dłonią szczęknęły bransolety. – Ale usiądź. Muszę przyznać, że mnie zaciekawiłaś.
Bluzka Freyi była równo zapięta, a ubranie dobrze się na niej układało. Przy Sólveig czuła się wymuskana jak własnoręcznie wysprzątany korytarz; jak nudziarz, który bierze życie zbyt poważnie, przez co traci wszystko, co w nim najfajniejsze. Psychologiczna natura kazała jej się zastanowić, czy to mogła być prawda. Może już czas, żeby przestała się tak najeżać, choć w przeszłości każda próba wyluzowania źle się dla niej kończyła. Pora się oswobodzić, choćby tylko po to, żeby zaszaleć. Tak, nadchodzący weekend spędzi inaczej. Wyciągnie do klubu swoje koleżanki, a następnego dnia w towarzystwie solidnego kaca uda się do sklepu po nowy ekspres. Pierwszy krok na drodze do nowego życia. Potem z filiżanką porządnej kawy usiądzie na kanapie z kolanami podciągniętymi pod brodę i zacznie przeglądać ofertę studiów podyplomowych na najbliższy rok akademicki.
– Możesz o tym nie wiedzieć, ale zostałam poproszona o pomoc policji w sprawie związanej z tym chłopcem. – Opowiadając Sólveig tę smutną historię, Freyja patrzyła, jak bruzdy na czole rozmówczyni się pogłębiają. Było ewidentne, że Sólveig nie wiedziała o niczym, to zaś sugerowało, że dyrektorka zmilczała o całej sprawie. Dziwne, ponieważ zazwyczaj sprawy prowadzone przez członków zespołu były dość otwarcie omawiane w murach Izby Dziecka.
Może sprawy prowadzone przez nią nie były już godne uwagi. Dopiero co podbudowana planami na weekend pewność siebie nieco osłabła. Freyja zmusiła się do koncentracji.
– Według dyrektora szkoły, do której chodził Thröstur, chłopiec został skierowany do zdiagnozowania przez ciebie. Mężczyzna miał też wrażenie, że kontaktowałaś się z tym chłopcem już wcześniej, a może nawet go prowadziłaś, choć nie miał na ten temat żadnych informacji.
– Och, to było tak dawno temu. – Sólveig pokręciła głową. Wyglądało, jakby grzebała w pamięci, chcąc przypomnieć sobie, o którego chłopca chodzi. Zmrużyła oczy i wykrzywiła usta. – Nie, nie pamiętam żadnego Thröstura. – Niespodziewanie się uśmiechnęła. – Chyba więc nie było to nic poważnego. Trudne przypadki zwykle zostają mi w pamięci, a błahe sprawy, jeśli można użyć tego określenia, umykają. To cud, że wszyscy nie jedziemy na antydepresantach. – Sólveig znów się uśmiechnęła, na chwilę pokazując dalekie od doskonałości zęby. Sam uśmiech zresztą też pozostawiał wiele do życzenia, ponieważ nie widać go było w jej oczach.
Freyja odsłoniła zęby z taką samą nieszczerością.
– Czy w tamtych latach szkoły kierowały do ciebie wielu uczniów?
– Zależy, jak definiować „wielu”. – Sólveig zrezygnowała z fałszywego uśmiechu, by okazać zmęczenie całym światem.
Freyja straciła rachubę, ile razy widziała podobne zachowanie swoich kolegów, tylekroć doprowadzało ją ono do szału: mina, którą robili, najwyraźniej nieświadomie, ilekroć ze sobą rozmawiali, miała podkreślić, jak dużo pracy muszą wykonywać za tak marne wynagrodzenie. Może więc powinna zabrać ze sobą część z nich, gdy się zapisze na studia, żeby zgłębiać tajniki transakcji finansowych?
– Oczywiście nawet jedno dziecko z problemami to o jedno za dużo – dodała Sólveig z zatroskaną miną.
– Problemy będą zawsze – stwierdziła Freyja z werwą, nie chcąc jej wtórować. – Dużo dzieci wtedy leczyłaś?
Sólveig zdawała się nie przejmować opryskliwością Freyi.
– Tak, można chyba tak powiedzieć. – Nieszczery uśmiech powrócił. – Miałam własną praktykę i prowadziłam konsultacje psychologiczne w czterech szkołach. Ale stawiałam tylko wstępne diagnozy dzieci i młodzieży z problemami wychowawczymi. Jeśli się okazywało, że potrzebują pomocy, odsyłałam je na leczenie, zazwyczaj na oddział psychiatrii dziecięcej. Miałam z nimi raczej pobieżny kontakt, nie dziwi mnie więc, że nie pamiętam tego Thröstura.
– Naprawdę? Z rozmowy w szkole zrozumiałam, że wcześniej go leczyłaś. Nie było co prawda mowy, ile miał wtedy lat, ale to musiało być coś więcej niż tylko wstępna diagnoza.
– Widocznie po prostu nie pamiętam. Chyba się starzeję. – Na ustach Sólveig zagościł ten irytujący uśmieszek, zniknął jednak, gdy się okazało, że Freyja nie zaprzeczy temu przypuszczeniu. – Jeśli coś mi się przypomni, dam ci znać.
– Będę wdzięczna. – Freyja zaczęła się zbierać do wyjścia. – Przypuszczam, że policja będzie chciała porozmawiać z tobą o tym chłopcu. Interesuje ich tamten okres jego życia. Może powinnaś zerknąć do intranetu i przejrzeć dokumentację. Nadal współpracujesz ze szkołami, prawda?
– Tak. Ale bardzo wątpię, czy tamta opinia jeszcze istnieje. – Odpowiedź wydała się Freyi zbyt gładka. – W każdym razie byłabym zdziwiona, gdyby jeszcze istniała.
– Naprawdę? – Freyja jednak nie wstała z krzesła. – Czyli dokumentacja jest niszczona po jakimś czasie?
– Nie. – Sólveig unikała jej wzroku. – To znaczy nie wiem. – Wydawała się podenerwowana. Niezręcznie próbowała uratować sytuację. – Już dziesięć lat to kawał czasu, a co dopiero wcześniejsze sprawy. Jest oczywiście możliwe, że dokumentacja tego chłopca się zachowała gdzieś w systemie, że ktoś ją wprowadził. Ale biorąc pod uwagę olbrzymią liczbę pacjentów, których przyjmujemy, wydaje mi się to mało prawdopodobne. To właśnie miałam na myśli.
– Rozumiem. – Freyja zastanawiała się, czy przedłużać tę rozmowę, czy wracać do swojego pokoju, by skończyć to, co zostało jej do zrobienia, i przez resztę dnia surfować w sieci. Mogłaby założyć konto na Tinderze, do czego od dawna namawiał ją brat. On poznał tam całkiem sporo kobiet, którym najwyraźniej nie przeszkadzało, że przebywa